Choć wydaje się to niewiarygodne, szefowie Formuły 1 uznali, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem. W sytuacji kiedy cały świat odwołuje imprezy sportowe, doszli do wniosku, że oni dadzą radę. Przynajmniej w Australii, która zainwestowała w wyścig 77 milionów dolarów. To co, że po padoku porusza się kilka tysięcy osób z różnych części świata, że zespoły podróżują rejsowymi samolotami i mieszkają w hotelach, gdzie spotykają się turyści z różnych regionów. Uznali, że koronawirus szczęśliwie ominie Formułę 1. Rzeczywistość szybko to zweryfikowała. Obecność koronawirusa stwierdzono u jednego z pracowników McLarena. Cały zespół od razu wycofał się z wyścigu.
Ale decyzji o odwołaniu imprezu wciąż nikt nie chciał podjąć. A przecież padok Formuły 1 to tygiel, w którym działają wszystkie zespoły, pojawiają się zaproszeni goście i pracują dziennikarze. Wiara w to, że koronawirus się nie pojawi, była tak naiwna, że Lewis Hamilton przyznał na konferencji prasowej wprost: - Jestem bardzo zaskoczony, że znajdujemy się tutaj i zszokowany, że siedzimy razem w tej sali.
Zdaniem Hamiltona reakcja władz Formuły 1 była niewystarczająca i zbyt wolna. Padok F1 wyglądał bardzo dziwnie. Z jednej strony wprowadzono specjalne brygady ekspertów, mających za zadanie wyławiać i błyskawicznie reagować na wszelkie podejrzenia koronawirusa. Zlikwidowano też spotkania z kibicami i sesje autografowe, wprowadzono sporo obostrzeń w wywiadach dla akredytowanych dziennikarzy. Część ekip odwołała wywiady albo zgodziła się na obecność kilku, największych stacji. Z drugiej strony padok wyglądał, jakby nic się nie stało. 80-letni sir Jackie Stewart, trzykrotny mistrz świata i ambasador jednego ze sponsorów F1, paradował w najlepsze, choć to on jest w grupie największego ryzyka, a uliczny tor w Melbourne był otwarty dla kibiców. Zespoły publikowały posty i tweety z żartami, Daniel Ricciardo odwiedził niedawno szkołę, w której opowiadał dzieciom o Formule 1.
Pozytywny wynik testu u pracownika McLarena wywrócił wszystko do góry nogami. Zdmuchnął obłok, na którym bujały władze F1. Biorąc pod uwagę życie padoku kwarantannie, powinny się teraz poddać wszystkie ekipy, wszyscy dziennikarze oraz goście, którzy tam się pojawili. Do tego pewnie nie dojdzie, tym bardziej że miejscowe prawo na razie nie wymaga aż tak restrykcyjnych działań. Trudno natomiast uwierzyć, by wyścig w Australii, a także wszystkie treningi i kwalifikacje udało się przeprowadzić zgodnie z planem. BBC, powołując się na dwóch wysoko postawionych pracowników F1, poinformowało o odwołaniu rywalizacji. Podobnego scenariusza spodziewa się Autosport.com. Ale na przykład telewizja SKY twierdziła, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem. Później te wiadomość skasowała.
Trudno w tym momencie uwierzyć, by udało się rozegrać nie tylko GP Australii, ale także kolejną Grand Prix, w Bahrajnie. Organizatorzy trzeciego wyścigu sezonu, debiutującego w kalendarzu Wietnamu, ewidentnie nie chcą już przyjąć gości z całego świata, choć oficjalnie jeszcze tego nie ogłosili. Czwarty wyścig, w Chinach, został odwołany już dawno temu. Na początku maja zaplanowano GP Holandii, następnie Hiszpanii i Monaco. Automobilklub Monaco, który zgodnie z planem powinien już powoli przygotowywać ulice księstwa na imprezę, ma poważne wątpliwości i uzależnia dalsze prace od decyzji miejscowych władz.
Wygląda na to, że władze Formuły 1 i FIA źle oceniły skalę problemu i nie przewidziały skutków swoich decyzji. Przy tej skali epidemii, ogłoszonej już przez WHO pandemią, wydawało się niemożliwe, by przed zakażeniem uchronić pracowników wszystkich zespołów Formuły 1 na miejscu i w fabrykach, obsługę toru, dziennikarzy itd. Jeszcze bardziej kompromitujące jest tak długie zwlekanie z jakimkolwiek komunikatem. Wiadomo, że doszło do spotkania szefów wszystkich zespołów. Według Autosportu przegłosowano odwołanie rywalizacji. Jeśli tak, to dlaczego wciąż nie wiemy tego oficjalnie? Pierwszy trening zaplanowano na 12.00 czasu w Melbourne, czyli 2.00 w nocy czasu polskiego.