Małżeństwo z Olsztyna zwiedzało Amerykę, biegając

- W dwa tygodnie przebiegliśmy niemal 160 km, większość na wysokości powyżej 2 tys. m n.p.m., ale zdarzało się i dużo wyżej - mówi Agnieszka Rogulska-Słomińska, pasjonatka biegania i nauczycielka z Olsztyna

Sebastian Chrostowski: - Nie tak dawno wróciła pani z obozu biegowego w Stanach Zjednoczonych? Skąd pomysł, by biegać za oceanem?

Agnieszka Rogulska-Słomińska: Z chęci przeżycia przygody i możliwości połączenia dwóch pasji: biegania i zwiedzania. A zaczęło się dość banalnie: "Marzy Ci się plener rodem z filmu "Forrest Gump"? Wycieczka do Wielkiego Kanionu Kolorado? A może w Góry Skaliste? Leć z nami do USA i zwiedź w biegowej formie najsłynniejsze cuda natury Ameryki Północnej!". Przeczytałam taki anons z wypiekami na twarzy, kiedy pewnego poranka przeglądałam internet. Od razu wiedziałam, że to coś dla mnie i mojego męża.

Kto mógł wziąć udział w takim wyjeździe?

- Właściwie każdy, kto swobodnie przebiegał 10 km w tempie 6:30 min/km. Wcześniej jednak o formę przed wyjazdem wspaniale zadbali Paweł Pszczółkowski i Dymitr Plisak. Udało nam się również pozyskać część sprzętu od Sklepu Biegowego z Olsztyna. Bawię się bieganiem od dawna. Pokonanie pięciu lub dziesięciu km po asfalcie przestało sprawiać mi przyjemność, a walka o kolejne rekordy życiowe zeszła na drugi plan.

Co daje biegaczowi udział w takim campie?

- Miałam możliwość zwiedzania i poznania nowych miejsc w ulubionej formie, co sprawiło mi oczywistą frajdę. Nie musiałam się o nic martwić, bo o całą sferą logistyczną zadbał na miejscu Maciej Żukiewicz, organizator z portalu bieganie.pl. Przy okazji poznałam świetnych i zwariowanych miłośników biegania z całej Polski, bo tylko nasi rodacy uczestniczyli akurat w tym obozie. W sumie było nas trzynaście osób. Dzieliliśmy wspólną pasję, przeżywaliśmy przygody z ludźmi, którzy pierwszego dnia są dla siebie obcy, a pod koniec pobytu wspólnie płaczą z powodu końca tej niezwykłej przygody. To bezcenne doświadczenia i niesamowite uczucia.

Jak pokrótce wyglądały zajęcia i pobyt w USA?

- Nie były to typowe zajęcia sportowe. Przemieszczaliśmy się dwoma autami wypożyczonymi w Los Angeles, każdym przejechaliśmy prawie 5 tys. km przez pięć stanów: Kalifornię, Utah, Arizona, Nevada i Kolorado. Nocowaliśmy w motelach i hotelach. Jeśli dobrze liczę, aż dwanaście razy zmienialiśmy miejsce postojowe. Tylko dwukrotnie nocowaliśmy więcej niż jedną noc w tym samym miejscu. Po śniadaniu jechaliśmy w kierunku jednego z parków narodowych, gdzie biegaliśmy. W ten sposób zwiedziliśmy m.in.: Wielki Kanion, Zaporę Hoovera, Monument Walley ze słyną drogą, po której w filmie biegł Forest Gump oraz Rocky Mountain National Park w Górach Skalistych. Przejechaliśmy też słynną Route 66. W dwa tygodnie przebiegliśmy (czasami żwawo maszerowaliśmy) niemalże 160 km, większość na wysokościach powyżej 2 tys. m n.p.m., a nawet w okolicy 4 tys. m n.p.m. W ten sposób zwiedziliśmy więcej magicznych miejsc niż przeciętny Amerykanin. Każdego dnia myślałam, że nic piękniejszego nas nie spotka, ale ku naszej ogromnej uciesze natura płatała nam figla.

Amerykański obóz był pani największym doświadczeniem biegowym w życiu?

Zdecydowanie były to nasze najpiękniejsze wakacje! Było to moje największe biegowo-podróżnicze doświadczenie, za którym tęsknię każdego dnia.

A jaki jest pani ulubiony dystans?

Obecnie najbardziej lubię biegi górskie, które uważam za łatwiejsze niż starty na asfalcie. Kiedy więcej startowałam na ulicznych odcinkach, najbardziej lubiłam półmaraton.

Które zawody wspomina pani najlepiej?

Takich imprez było kilka, ale jeśli mam wymienić te jedyne, do których chętnie wracam wspomnieniami, to Maraton Toruński z 2014 roku. Biegłam wtedy na rekord życiowy. Córka przybiegła do mnie na ostatnie 8 km, które pokonałyśmy wspólnie. Kiedy ją zobaczyłam, wzruszyłam się ogromnie. Razem dobiegłyśmy do mety. Życiówka była nasza!

Skąd pani zamiłowanie do biegania?

Taka się urodziłam. Gdybym dorastała w dzisiejszych czasach, pewnie stwierdzono by u mnie ADHD, a ja po prostu lubiłam ruch.

Z wykształcenia jest pani magistrem historii. Uczy pani w Szkole Podstawowej nr 10 w Olsztynie. Czyżby historia była jeszcze większą pasją niż bieganie?

Nie jest, za co przepraszam moich uczniów i ich rodziców. Zawsze chciałam iść na AWF, ale w tamtych czasach, z małym dzieckiem nie miałam szans na studia w Warszawie czy Gdańsku. Po latach nadrobiłam zaległości. Ukończyłam podyplomówkę z wychowania fizycznego oraz kilka solidnych kursów nadających uprawnienia. Dzięki temu dzielę się tym, co potrafię. Z powodzeniem łączę kilka pasji: uczę (i to nie tylko historii), biegam i współorganizuję aktywny letni i zimowy wypoczynek dzieci, młodzieży i dorosłych.

Jest również pani instruktorem w takich dyscyplinach sportu jak pływanie, siatkówka i narciarstwo zjazdowe. Bardziej kocha Pani sport niż bieganie?

Można powiedzieć, że ogólnie kocham sport, ale to bieganie jest najbliższe mojemu sercu.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Więcej o: