Komornicki to głośna postać w świecie polskiej piłki. Były piłkarz i trener m.in. Górnika Zabrze niespodziewanie latem rozpoczął współpracę z Widzewem. Oficjalnie miał zostać dyrektorem sportowym, ale do jego zadań należało koordynowanie grup młodzieżowych oraz trenerów. - Trener a szkoleniowiec to dwa różne pojęcia. Pierwszy z nich trenuje zawodowców, a drugi szkoli młodzież i trenerów. I ja się mam tym zajmować - mówił Komornicki, który do Widzewa miał sprowadzić także wielkiego inwestora.
Wciąż nie było jednak oficjalnej informacji o tym, że Komornicki podpisał umowę z Widzewem. Kilkakrotnie dopytywaliśmy o to prezesa Marcina Ferdzyna, ale utrzymywał, że wszystko jest w porządku. Tymczasem w poniedziałek Komornicki ostatecznie zdecydował, że odchodzi z klubu, co potwierdził w rozmowie z "Wyborczą". Choć przesłanki ku temu były już w ubiegłym tygodniu, kiedy koordynator przyszedł do klubu, by pożegnać się ze swoimi współpracownikami. Teraz definitywnie opuści Łódź. - Chciałem zostać w Widzewie, a ludzie odpowiedzialni za klub wiedzą, dlaczego odchodzę - zdradził nam Komornicki. - Nie chodzi tutaj o pieniądze, bo przez te cztery miesiące również miałem różne propozycje i mogłem pracować gdzie indziej. Mieliśmy ustną umowę i długo czekałem na podpisanie kontraktu. Nic nie jestem winny klubowi, bo zrobiłem dla Widzewa dużo i pracowałem za darmo.
Informację potwierdził także Marcin Ferdzyn, prezes Widzewa, ale zaznaczył, że Komornicki wyraził chęć zdalnej współpracy z klubem. - Ryszard przygotował pod Widzew wiele materiałów i powiedział, że wciąż chce to jakoś kontrolować - mówi szef klubu. - Nikogo nie chcemy trzymać na siłę. Jeśli dalej będzie chciał nam pomagać, to możemy się porozumieć co do formy. My nie jesteśmy w stanie zapłacić tyle, co kluby w ekstraklasie.
Komornicki również podkreśla, że nie zamierza kończyć swojego kontaktu z Widzewem. - Po prostu klub mógł wcześniej zareagować - mówi. - W klubie, w którym będę pracował, zastrzegę sobie możliwość współpracy z Widzewem i przyszły pracodawca będzie musiał się na to zgodzić. Niewielu jest ludzi, którzy przez cztery miesiące pracowaliby za darmo. I to przekazywałem wiadomości, których nikt w Polsce jeszcze nie zna. To, co robiłem w Widzewie na początku patrzono z przymrużeniem oka, bo w Polsce wszystko co nowe, jest złe. Okazało się, że trenerzy sporo się nauczyli, a to był dopiero początek. Mają już podstawy, więc beze mnie mogą to już kontynuować. Ale ja nie chcę tego po prostu zostawić i odejść.
A co z inwestorem, którego miał sprowadzić Komornicki? - Niestety nie wyszło, ale ja nic nikomu nie obiecywałem - podkreśla. - Pomagałem, jak mogłem, bo wiedziałem, że Widzew nie jest potęgą finansową. I sprawiało mi to przyjemność. Nie jest łatwo sprowadzić potężnego sponsora. Firma, która chciała przyjść do Widzewa również mnie blokowała, bym nie odszedł z klubu.
Komornicki rozwiewa także wątpliwości, że szuka intratnej propozycji. - Nie odchodzę z Widzewa, bo gdzieś dostanę dziesięć razy więcej. Nie jestem takim człowiekiem - podkreśla. - Nawet jeśli, to w ekstraklasie koordynatorzy nie zarabiają wiele. Nic nie mogę zarzucić Widzewowi, ale gdybym miał podpisaną umowę, sprawy potoczyłyby się inaczej. W Łodzi utrzymywałem się za własne pieniądze, jeździłem swoim autem. Nie chcę jednak spalić mostu, bo może sytuacja zmieni się za jakiś czas i może wrócę, jeśli będzie takie życzenie. Teraz z żoną musieliśmy poznać przyszłość i trochę jest mi głupio, ale nie było innego wyjścia. Nie mogę odrzucać wszystkich ofert, a koniec końców wyjść na tym najgorzej.
Były już pracownik Widzewa nie ukrywa żalu, że opuszcza Łódź. Twierdzi, że przykro mu opuszczać miasto, które wspólnie ze swoją żoną bardzo polubił. - Gdy poinformowałem prezesa o swojej decyzji, czułem się fatalnie - żali się Komornicki. - Byłem w paru miejscach w Polsce i na świecie, ale w Łodzi było wyjątkowo. Są tu bardzo mili ludzie i nie ma w tym kurtuazji.
Teraz Komornicki wróci do Bolesławca, gdzie ma swój dom. Do końca tygodnia ma podjąć decyzję w sprawie nowej pracy.