Rozmowa z
Kamilem Tlagą
piłkarzem Widzewa
Kamil Tlaga: (śmiech) Akurat dziś owsiankę.
- Nie no, dogadywaliśmy się... A tak poza tym to aktualnie nie mam dziewczyny (śmiech).
- Do pewnego momentu w moim życiu długo byłem grubasem. Już w seniorskiej piłce miałem grającego trenera, z którym jeździłem na zajęcia i to on mnie trochę ukierunkował. Jego wskazówki były przydatne, ale mało profesjonalne. Dopiero jak przyszedłem do Legionovii, to zobaczyłem, że chłopaki przykładają wagę do odżywiania. Zacząłem się tym interesować i w klubie zatrudniliśmy dietetyczkę. Zdradziła nam podstawowe tajniki, a ja zamówiłem u niej dietę. Nie byłem jednak do końca zadowolony, więc ją zmieniłem. Przez rok stosowałem dietę bezglutenową. Po roku gluten znów trafił do mojego jadłospisu, bo jem pszenicę, ale też ciemne makarony. Zwracam też uwagę na mąki, nie używam tych najtańszych. Wolę ryżową, kukurydzianą czy jaglaną. Dużo gotuję na parze, a jeśli smażę, to na oleju kokosowym. Trzymam dietę, bo świat idzie do przodu, a nie chcę, by mi coś umknęło. Chciałbym jak najdłużej grać w piłkę i pomagać Widzewowi w drodze do ekstraklasy.
- (śmiech) Faktycznie, próbowałem upiec chlebek, ale się nie udało. Podjąłem też próbę pieczenia bułeczek, ale też nie wyszły. Akurat w tym najlepszy nie jestem.
- To też nie jest złe rozwiązanie. Uważam jednak, że taka firma powinna dostosować się do piłkarza i dobrać mu specjalne składniki. Przecież ktoś może unikać niektórych składników czy sobie czymś dietę urozmaicić. Akurat Bartek Gromek [inny z piłkarzy Widzewa - przyp. red.] zamówił sobie gotowe posiłki, ale z innej firmy. Nie wiedział, że Widzew podpisze umowę z Eat Fit. On zaczyna szkołę i nie będzie miał kiedy gotować, więc to dla niego świetna opcja. Obiecał, że opowie mi, jak czuje się po takiej "dowożonej" diecie. Posiłki przyjeżdżają zrobione, ale trzeba je odgrzać. Ja wolę ciepłe jedzenie, przygotowywane od razu. Wiadomo, że czasami się tak nie da, bo mamy wyjazdy czy treningi, dlatego fajnie, że ktoś może dowieźć gotowy posiłek. Ważne, żeby było to prowadzone profesjonalnie, gotowane na odpowiednich składnikach.
- To prawda. Trzeba sobie przeliczyć, bo jak ktoś nie ma czasu, to warto dopłacić i zamówić. O tej samej porze dostanie się posiłki na cały dzień. Ale wiadomo, że jak się ugotuje samemu to inaczej smakuje i inaczej do tego podchodzi.
- Wciąż są piłkarze, którzy nie zwracają uwagi na dietę. Każdy ma swoje przyzwyczajenia i jeśli się z tym dobrze czuje, a organizm to toleruje, to dobrze. To musi być skuteczne. Ja po diecie czuję się lepiej, a szczególnie gdy odrzuciłem tę bezglutenową. To jednak trochę kosztuje, więc czasami kupiłem coś innego. Teraz dobieram sobie takie składniki, które lubię.
- Wiadomo, że w klubach nie było dietetyków. Podejrzewam, że niewiele osób wiedziało, że ktoś taki w ogóle istnieje. Może w lepszych klubach, jak Legia Warszawa, Wisła Kraków czy Lech Poznań ktoś się tym opiekował, ale w większości raczej nie. Wszystko idzie z zagranicy i cieszę się, że to się rozwija. Teraz właściciele klubów czy trenerzy są świadomi tego, że dietetyk w sztabie jest potrzebny. To nie są pieniądze wyrzucone w błoto. Trzeba jednak pamiętać, że nie zaprocentuje to w miesiąc czy dwa, ale na dłuższy czas na pewno będzie przydatne.
- Oczywiście, że coś się zdarzy. Nawet organizm tego potrzebuje. Ja lubię zjeść coś niezdrowego bezpośrednio po meczu lub na drugi dzień po spotkaniu. Wtedy jadę sobie na burgera i zapijam go colą. Ale w diecie mam rozpisane, że mogę. Wiadomo, że nie piję litra coli dziennie, ale jedna czy dwie puszki na tydzień są dozwolone. Czasem dobrze zrobić sobie przerwę od diety. Czasami w okresie roztrenowania robię sobie tydzień z innym jedzeniem. Wszystko po to, by organizm potem znów zaczął przyswajać zdrowe rzeczy. Ale to jest moja teoria. Niektórzy sportowcy cały czas jedzą zdrowo, ale fajnie jest zrobić sobie taki tydzień, bo czasem organizm potrzebuje czegoś innego.
- Po meczu jemy pizzę, ale jest też catering. Czyli jakiś makaron, by uzupełnić składniki w zdrowy sposób.
- To prawda. Niektórzy zawodnicy mają swoje przyzwyczajenia. U mnie zawsze w sobotę są naleśniki, potem delikatny shake oraz kurczak na parze. To mój rytuał przed meczem. Jak jedziemy na wyjazd, to tego nie ma, ale trenerzy też zaczęli zwracać uwagę na odżywianie i pytali, co kto lubi. Dlatego na śniadanie można wybrać sobie naleśniki.
- Wielu chłopaków z naszej drużyny jest świadomych tego, jak się odżywiać. Czasami pogadamy o diecie, ale bardziej wymienimy się wskazówkami. Szczególnie interesuje to młodszych piłkarzy: Gromka czy Michała Chorosia. Wiedzą, co jeść, jak dobierać składniki. Czasami też ktoś podpyta, jak zdrowo jeść.
- (śmiech) Myślałem nad pracą dietetyka, ale na razie chcę zrobić kurs trenera piłki nożnej. Co będzie dalej, zobaczymy. Kurs dietetyki też by się przydał, ale jeszcze chcę trochę pograć w piłkę. Dlatego staram się rozsądnie prowadzić, by jeszcze pograć na jakimś poziomie. Planuję zajść z Widzewem jak najwyżej.