Lech Poznań - Arka Gdynia 0:0. Maciej Gajos: Fajnie byłoby grać każdy mecz przy takiej widowni

- To coś naprawdę fajnego, że swoją grą przyciągamy kibiców na stadion - uważa pomocnik Lecha Poznań Maciej Gajos. Bezbramkowy pojedynek Kolejorza z Arką Gdynia oglądało blisko 40 tysięcy ludzi, co jest rekordem tego sezonu w ekstraklasie.

Od marcowego spotkania z Legią Warszawa, które ściągnęło na Inea Stadion 41 567 osób, nie było w Poznaniu meczu z taką frekwencją. W niedzielę na widowni znalazło się 39 539 kibiców, co jest najlepszym wynikiem w tym sezonie w całej lidze. Kolejorz od początku rozgrywek miał problem z niską frekwencją. Teraz ludzie przyszli na stadion z kilku powodów: przede wszystkim 18 tysięcy uczniów wzięło udział w akcji "Kibicuj z Klasą", starcie z Arką Gdynia było tzw. meczem przyjaźni, no i nie bez znaczenia był też fakt, że od przyjścia trenera Nenada Bjelicy lechici zaczęli zdecydowanie lepiej grać w piłkę.

- To coś naprawdę fajnego, że swoją grą przyciągamy kibiców na stadion. Wiadomo, że była też akcja klubu, który zaprosił uczniów na mecz. Efekt był imponujący. Życzyłbym sobie, żeby co dwa tygodnie, gdy gramy przy Bułgarskiej, żeby stadion zapełniał się do ostatniego miejsca - komentuje piłkarz Lecha Poznań Maciej Gajos.

W niedzielę Kolejorz padł ofiarą swojej dobrej gry w ostatnich meczach - zwycięstw z Pogonią Szczecin i Ruchem Chorzów (w Pucharze Polski) oraz świetnego, choć przegranego pojedynku z Lechią Gdańsk. Arka Gdynia stawiła się przy Bułgarskiej pełna respektu dla poznaniaków i przez cały mecz niemal wyłącznie przeszkadzała w grze, a sama niespecjalnie paliła się do ataków. - Wiadomo, że przyjeżdżają zespoły, które przyjeżdżają do nas, nie będą grały otwartej piłki. Wiedzieliśmy, że ostatnie mecze zagraliśmy dobrze: w Chorzowie i w Gdańsku. Teraz przyjezdna drużyna chciała przede wszystkim nie stracić u nas bramki i, niestety, Arce się to udało - mówi Maciej Gajos, który uważa, że nie da się porównać występu przeciwko gdynianom z poprzednimi meczami.: - Przeciwko Ruchowi szybko zdobyliśmy dwie bramki, zdominowaliśmy go, potem Ruch musiał atakować i mieliśmy dużo miejsca z przodu. Lechia też nie jest zespołem, który wyłącznie się broni, raczej gra otwarta piłkę.

Pomocnik Lecha Poznań zapewnia jednak, że taka, a nie inna postawa gości nie była zaskoczeniem. - Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Arka się cofnie i będzie liczyła na kontrataki. Nie chciała się odkryć, przetrzymała pierwsze trzydzieści minut i potem było już ciężko. Dlatego tym bardziej zależało nam na tym, żeby zdobyć bramkę już na początku, żeby mecz się "otworzył". Niestety, nie udało się, mimo że po jednej kontrze mieliśmy strzał Szymka Pawłowskiego w poprzeczkę. Po przerwie próbowaliśmy zmienić obraz tego meczu, ale jakichś stuprocentowych okazji już nie mieliśmy: było parę kontr i gdybyśmy lepiej dogrywali w nich piłkę, to mogliśmy dojść do lepszych sytuacji - analizuje. - Być może za dużo było naszych ataków środkiem pola, bo tam Arce łatwiej się było bronić. Wymienialiśmy po trzy-cztery podania, ale niewiele z tego wynikało. Trener mówił, żebyśmy częściej atakowali skrzydłami, próbowaliśmy dośrodkowań w pole karne i tam coś strzelić. Niestety, nie udało się.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.