Wisła. Michał Miśkiewicz: Teraz sytuacja jest trudniejsza niż zimą

Trudno odciąć się od zamieszania w klubie. Zwłaszcza tym, którzy są w Wiśle dłużej.

Rozmowa z Michałem Miśkiewiczem, bramkarzem Wisły Kraków

Damian Gołąb: Od porażki ze Śląskiem minęły dwa tygodnie. Wystarczyło, by mentalnie się pozbierać?

Michał Miśkiewicz: Nie jest łatwo, bo to nie tylko ta jedna przegrana. Seria sześciu porażek robi swoje, zwłaszcza gdy ostatnia była tak sromotna. Bardzo chcieliśmy się przełamać przed przerwą na kadrę, by w lepszych nastrojach przepracować te dwa tygodnie. Po wykorzystanym przez nas rzucie karnym miałem nadzieję, że wszystko dobrze się potoczy, ale było zupełnie inaczej. Mimo wszystko to wciąż początek sezonu, przed nami jeszcze 30 meczów. Strata nie jest jeszcze taka duża.

Pana koledzy po sparingu w Kalwarii podkreślali, że chcą jak najszybciej zapomnieć o tej porażce. Udało się?

- Nie da się tak łatwo zapomnieć. Tym bardziej o serii porażek. Nie jest łatwo się podnieść, kiedy co tydzień dostaje się w łeb. Po tygodniu treningów ma się nadzieję na dobry wynik, a tu znowu cios. Właśnie spotkanie z Kalwarianką miało nam pomóc się podnieść. Było wiadomo, że to nie będzie dla nas wymagający rywal. Z drugiej strony to był taki sparing-bomba, bo gdybyśmy stracili bramkę po jakimś głupim zachowaniu, na pewno nie byłoby wesoło.

To najtrudniejszy moment, od kiedy jest pan w Wiśle?

- Chyba tak. Jest trudniej niż zimą. Wtedy też nie było łatwo, mieliśmy nawet 11 meczów bez zwycięstwa, ale porażki były przedzielone remisami. A kiedy przyszła seria przegranych, to też dzieliła je przerwa zimowa. Pamiętamy o tamtym trudnym początku rundy wiosennej i mamy nadzieję, że teraz też się podniesiemy. Blisko przełamania było w meczu z Koroną, ale niestety, straciliśmy bramkę w ostatniej minucie. Wiadomo, że nie ma co wracać do tego meczu, ale to mogło dać nam pozytywny impuls.

Jak zareagowaliście na zamieszanie z trenerem Dariuszem Wdowczykiem? Z częścią z was przecież już się pożegnał.

- Ze mną akurat nie, ale pewnie się minęliśmy. Nie było żadnej oficjalnej informacji na ten temat. Trener sam powiedział, że to był taki ludzki, emocjonalny odruch. Najważniejsze, że dalej razem pracujemy.

Przez te dwa tygodnie udało się wam odciąć od spraw pozasportowych, których ostatnio dużo?

- Wiadomo, że nie powinno się o tym myśleć, ale trudno się od tego odciąć. Zwłaszcza tym, którzy są w Wiśle długo i najbardziej im na niej zależy, jak Arek Głowacki czy Paweł Brożek. Ale widać poprawę, na szczęście w klubie nie ma już pana...

...Jakuba M.?

- Chciałem go nazwać inaczej, ale może lepiej już o nim nie mówić. Widać, że Towarzystwo Sportowe ma jakiś pomysł, sprawy zaczynają się układać. O sponsorów będzie łatwiej, kiedy poprawią się wyniki. I odwrotnie - kiedy będą sponsorzy, nam też będzie łatwiej i spokojniej. To zamknięte koło.

Zdarzyło się panu w jakimś meczu puścić więcej niż pięć bramek?

- Nie przypominam sobie. Na najwyższym poziomie na pewno nie. W ekstraklasie pięć bramek puściłem w przegranym 0:5 meczu z Legią i 2:5 z Jagiellonią. Ale to było na wyjeździe, teraz pierwszy raz tak wysoko przegrałem na własnym stadionie.

Bramkarzowi łatwiej pogodzić się z takim wynikiem, kiedy wie, że przy strzałach rywali nie miał większych szans? O bramki w meczu ze Śląskiem chyba nie ma pan do siebie większych pretensji.

- Może jest trochę łatwiej, gdy nie puszcza się bramek po własnym głupim zachowaniu czy klopsie. Ale ja zawsze uważam, że wygrywa i przegrywa cała drużyna. Trudno być zadowolonym z formy, kiedy przegrywa się mecz za meczem.

Po dwóch kolejkach stracił pan miejsce w bramce na rzecz Łukasza Załuski. Jak pan odebrał tę decyzję?

- Spokojnie. Szkoleniowiec miał do mnie uwagi po spotkaniu z Arką Gdynia, a ja nie miałem nic na swoją obronę. Nie mogłem mieć do nikogo pretensji. Ówczesny trener bramkarzy Paweł Primel powiedział mi, bym tylko nie spuszczał głowy. Starałem się tego nie robić.

Odzyskał pan miejsce w składzie po kontuzji Załuski, ale ten jest już zdrowy. Wie pan już, kto zagra z Jagiellonią?

- Jeszcze nie. Trener czasem podaje skład trochę wcześniej, ale czasem przed samym meczem.

Przed wami wyjazd do Białegostoku. Będziecie zadowoleni nawet z remisu?

- Jagiellonia jest liderem, zagramy na wyjeździe. Nawet remis by nam się przydał, by przerwać serię porażek. Gdyby jeszcze udało się zachować czyste konto, na pewno pomogłoby to całej formacji defensywnej.

Najważniejszym piłkarzem rywali jest Konstantin Vassiljev, który potrafi groźnie uderzyć z dystansu. Kiedy gra się przeciwko takiemu zawodnikowi, bramkarz musi szczególnie uważać?

- Zawsze przed meczem mamy analizę, trenerzy mówią nam, na kogo zwrócić szczególną uwagę. Ale w tym przypadku nawet bez tej analizy każdy, kto ogląda ekstraklasę czy chociaż skróty, wie, jak Vassiljev jest groźny. A ja oglądam sporo meczów. Ma młotek w nodze, trzeba na to uważać. Ale nie można zapominać też o innych piłkarzach, bo w Jagiellonii dobrych graczy nie brakuje.

Gra tam też Łukasz Burliga.

- To fajny chłopak, spędził w Wiśle sporo czasu. Problemy ma już za sobą, widać, że dobrze odnalazł się w nowej drużynie. Cały czas mamy kontakt, przed meczami też. Oczywiście pojawiają się jakieś docinki, ale będzie bardzo miło go spotkać. Mam tylko nadzieję, że to my będziemy się cieszyć z wyniku, a nie on.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.