Korona Kielce - Lech Poznań 4:1. Kolejorz prowadził, ale przegrał i nadal jest ostatni w tabeli!

Grający niemal cały mecz w dziesiątkę Lech Poznań strzelił wreszcie pierwszego gola w sezonie, ale potem stracił aż cztery bramki, został rozbity w Kielcach aż 1:4 i nadal jest najsłabszym zespołem w ekstraklasie.

Gdy piłkarze przed meczem wychodzą na boisko Kolporter Areny, z głośników słychać fragment przeboju sprzed trzydziestu już lat - "The Final Countdown" szwedzkiej grupy Europe. W przypadku Lecha Poznań trwało odliczanie czasu do zdobycia bramki. W trzech pierwszych meczach sezonu lechitom nie udało się trafić do bramki. Gdzie mieli się więc przełamać, jak nie w Kielcach, na boisku jednej ze słabszych drużyn w lidze?

Od początku było widać, że poznaniakom bardzo zależy na sukcesie, który pozwoliłby im opuścić ostatnie miejsce w tabeli. W ciągu kilku pierwszych minut wykonywali seryjnie rzuty rożne i wolne w pobliżu bramki Korony. Zagrożenia specjalnego nie stwarzali, ale tak nierozważnie rzucili się do ataku, że po jednym ze stałych fragmentów gry Jacek Kiełb pognał za piłką, którą jeden z jego kolegów kopnął na połowę Lecha. Pomocnik gospodarzy długimi susami doganiał Abdula Tetteha, aż obaj gracze znaleźli się w zwarciu. Jacek Kiełb sprytnie wbiegł przed lechitę, który pociągał go za koszulkę, a był już ostatnim zawodnikiem przed Jasminem Buriciem. Sędzia Piotr Lasyk ani chwili się nie wahał i pokazał czerwoną kartkę Abdulowi Tettehowi. Była dopiero szósta minuta meczu...

W grudniu 2013 roku Kolejorz przeżywał już podobną sytuację na tym stadionie. Wówczas to w ósmej minucie z boiska został usunięty Marcin Kamiński. Jego koledzy bronili bezbramkowego wyniku, ale dwie minuty przed końcem padła jedyna bramka. Powtórka w sobotni wieczór oznaczałaby czwartą z rzędu porażkę i najgorszy początek sezonu w historii klubu.

Po zaledwie dziesięciu minutach gry w osłabieniu zespół Jana Urbana objął jednak prowadzenie! Najpierw była wymiana kilku podań przed polem karnym, piłkę dostał Radosław Majewski, ale został przyblokowany przy próbie strzału. Tak szczęśliwie jednak, że po rykoszecie Marcin Robak znalazł się sam na sam z Michalem Peskoviciem i lewą nogą kopnął obok bramkarza Korony.

To było to, czego potrzebowali lechici. Tak przynajmniej mówili przed meczem, że jeden, góra dwa strzelone gole pozwolą im zacząć grać na swoim normalnym poziomie, a wtedy pokażą, że z Lechem wciąż trzeba się liczyć w lidze. W tych deklaracjach nie brali chyba pod uwagę tego, że przyjdzie im grać w osłabieniu. Zaledwie trzy minuty po bramce Marcina Robaka Tomasz Kędziora sfaulował w polu karnym Kena Kallaste i Korona dostała rzut karny. W drugim meczu z rzędu Jasmin Burić stanął więc do obrony "jedenastki". Próbował tańczyć na linii, wyprowadzić strzelca z równowagi, ale nie udało mu się, bo Łukasz Sekulski strzelił silnie i dokładnie w róg. Był więc remis 1:1.

Sędzia Piotr Lasyk dopiero drugi sezon pracuje w ekstraklasie. Po raz pierwszy sędziował Lechowi Poznań, a uściślając jego pierwszej drużynie. W maju prowadził mecz juniorów Kolejorza z Legią Warszawa w półfinale mistrzostw Polski. Goście wygrali 1:0 po meczu, w którym zdobyli bramkę z rzutu karnego, grali kwadrans przeciwko dziesięciu lechitom, którzy na dodatek byli przekonani, że i im należał się karny. Cóż, nie mają poznaniacy szczęścia do arbitra z Bytomia...

W Kielcach zezłościli się na niego jeszcze raz przed przerwą, gdy Mateusz Możdżeń rzucił się po strzale Macieja Gajosa i ręką zablokował jego strzał. Sędzia jednak przyznał gościom tylko rzut rożny zamiast wolnego sprzed linii 16 metrów.

To, że dziesięciu graczy Lecha nie atakowało jakoś zaciekle, trzeba zrozumieć. Zachowawczą grę kielczan wytłumaczyć już trudniej. Dwa strzały Serhija Pyłypczuka - jeden z dystansu, obroniony przez Jasmina Buricia i minimalnie niecelne uderzenie głową po rzucie rożnym - to był cały dorobek ofensywny Korony po wyrównaniu aż do 50. minuty.

Wtedy to znów popisał się Jacek Kiełb, były lechita, w Kielcach zawodnik wręcz uwielbiany. Dopiero co wrócił do klubu, a już kibice skandowali jego nazwisko, bo i w żółto-czerwonej koszulce ten piłkarz gra zawsze lepiej niż w innych barwach. Gdy w końcówce schodził z boiska usłyszał głośną owację na stojąco. Wcześniej jednak, pięć minut po zmianie stron wyprowadził w pole obrońców Lecha najpierw zwodem, a potem dośrodkowaniem w pole karne. Tam Łukasz Sekulski głową zaskoczył Jasmina Buricia po raz drugi.

Perspektywa trzeciej z rzędu porażki i kolejnego tygodnia spędzonego na dnie tabeli ekstraklasy obudziły Lecha. W ciągu dziesięciu minut Marcin Robak dwa razy wbiegał z piłką w pole karne, ale w obu przypadkach strzelał tak samo - po ziemi, obok słupka.

Z kilku metrów, ale w bramkarza strzelał jeszcze Radosław Majewski. Te sytuacje przedzieliło groźne uderzenie Mateusza Możdżenia. Piłka otarła się wówczas od słupka. Bez wątpienia, coś się zaczęło dziać na boisku

Wydawało się, że to Lech jest bliższy wyrównania niż gospodarze tego, by podwyższyć prowadzenie. W 70. minucie padła jednak trzecia bramka dla Korony. Rezerwowy Miguel Palanca biegł z piłką kilkanaście metrów i nikt go specjalnie nie atakował, więc Hiszpan kapitalnie strzelił z dystansu i było już 3:1.

"Co wy robicie? Wy nasze barwy hańbicie" - to były te łagodniejsze okrzyki poznańskich kibiców pod adresem zawodników Lecha. Ci po stracie trzeciej bramki wyglądali na zespół niezdolny już do jakichkolwiek sensownych ataków. Kielczanie za to rozbudzili nadzieje widowni, która wreszcie zdobyła się na doping.

Korona zaczęła robić, co jej się podobało, także w poznańskim polu karnym. W 79. minucie żaden gracz Lecha Poznań nie podbiegł do Rafała Grzelaka, a ten głową, z bliska wpakował piłkę do siatki.

Ostatni raz Kolejorz przegrał 1:4 w lutym tego roku, na boisku Podbeskidzia Bielsko Biała. Teraz zagra tam we wtorek w Pucharze Polski i trudno być optymistą.

Wielkopolska na igrzyskach - historyczne medale i nadzieje w Rio

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.