Tadeusz Pawłowski: Wziąłem Wisłę po nokaucie i zabrakło mi tygodnia

Chyba nikt nie sądził, że jestem cudotwórcą albo szarlatanem i w dwa miesiące postawię Wisłę na nogi. Tym bardziej że zespół był zdziesiątkowany kontuzjami.

Rozmowa z Tadeuszem Pawłowskim, byłym trenerem Wisły

Andrzej Klemba: Był pan jednym z najkrócej pracujących trenerów w Wiśle. Dlaczego?

Tadeusz Pawłowski: Rzeczywiście, przygotowania do rundy wiosennej zaczęliśmy 11 stycznia, a około 10 marca się pożegnaliśmy. Dwa miesiące pracy to krótko, by coś zrobić. Chyba nikt nie sądził, że jestem cudotwórcą albo szarlatanem, że w dwa miesiące postawię Wisłę na nogi.

Po pana odejściu Wisła miała passę siedmiu meczów bez porażki, w tym pięciu zwycięstw. Trener Wdowczyk jest cudotwórcą?

- Rzeczywiście, tak to mogło wyglądać. Nie śledziłem wypowiedzi Wdowczyka. Sprzed telewizora smutno mi było, że mojej pracy się nie docenia. Proszę sobie przypomnieć, że objąłem drużynę po ciężkim nokaucie, którego ten zespół nie przeżył od wielu lat. To było pięć porażek z rzędu. To jednak nie był największy problem. Zaczynałem pracę pełen optymizmu, bo uważałem, że jestem w stanie wejść z tym zespołem nawet do pucharów. I co się okazało? Od początku przygotowań były problemy zdrowotne. Właśnie znalazłem kartkę od lekarza drużyny datowaną na 21 stycznia - niezdatni do treningów: Buchalik, Sadlok, Mączyński, Guerrier, Sarki, Brożek, Boguski, Jović, Burliga, Ondrasek, Głowacki. Kadra zespołu była rozbita urazami. Trzeba było ich wyleczyć, a część nie wróciła do treningów przed pierwszym meczem. Mam też badania z 3 i 16 lutego przeprowadzone przez specjalistów AWF Katowice. Wyniki nie pozostawiają wątpliwości. 12 piłkarzy nie było gotowych wydolnościowo na 90 minut. Zderzyłem się z problemem, z którym trzeba było sobie poradzić powoli. Zabrakło mi czasu. Włożyliśmy wiele pracy, by zespół coraz lepiej funkcjonował.

Początek rundy rewanżowej był słaby.

- Duża część zawodników nie uczestniczyła w treningu głównym z zespołem. Ćwiczyli indywidualnie. Komfort pracy szkoleniowca polega m.in. na tym, że trenuje z kadrą, w której wszyscy najlepsi są zdrowi. To daje jakość. Jeśli wszyscy uczestniczą, dochodzi do naturalnej rywalizacji. I tak sporo nam się udało zrobić, czego dowodem była późniejsza dobra gra Wisły. Zaczęliśmy nerwowo i te trzy spotkania były słabe. Udało nam się doprowadzić zespół do używalności. Zabrakło cierpliwości wobec mnie. Byłem w stanie dobrze poprowadzić zespół. Spóźniliśmy się około tygodnia z formą. Z Górnikiem Łęczna straciliśmy kuriozalną bramkę, gdy nie za wysoki Danielewicz strzelił gola głową, choć obok niego było dwóch wysokich obrońców. Z Podbeskidziem prowadziliśmy, ale po rzucie karnym rywale wyrównali i zespół stracił pewność siebie.

Panu udało się porozmawiać z Bogusławem Cupiałem, byłym już właścicielem Wisły?

- Dwa razy się z nim spotkałem. To solidny człowiek, który chciał wielkiego sukcesu Wisły. Zawiodłem go w trzech pierwszych meczach. Nie wiedziałem, że te kontuzje są tak ciężkie i tak długo zawodnicy będą wracać do zdrowia.

Co pan robił po odejściu z Wisły?

- Uczyłem się - byłem podglądać, jak trenują najlepsze zespoły w Europie. Dzięki kontaktom w Austrii, gdzie spędziłem dużo życia, miałem możliwość podglądać, jak do mistrzostw Europy przygotowywała się reprezentacja Hiszpanii. Potem przyglądałem się również treningom Borussii Dortmund. Oglądam też polską ligę. Najbardziej interesuje mnie gra Wisły i Śląska. Analizuję mecze. Robię dużo notatek.

To jakie spostrzeżenia po ostatnich występach Wisły? W dwóch meczach sześć straconych goli i zero punktów.

- W Gdańsku można było pokusić się o lepszy rezultat, gdyby zespół grał dłużej tak jak na początku drugiej połowy. Trenerzy zwykle szukają równowagi ofensywno-defensywnej. Lechia przesadziła z ofensywą i można było to wykorzystać. Wisła powinna lepiej utrzymywać się przy piłce i agresywniej grać do przodu. Agresywniej, ale oczywiście z kontrolowaniem emocji. Nie tak jak Łukasz Tymiński w meczu Górnik Łęczna - Cracovia.

Trener Wdowczyk przestawił zespół na grę trzema stoperami.

- To dobry system obrony. Jest trzech obrońców, gdy są w ofensywie, a pięciu, gdy bronią. Problem był taki, że w każdym meczu w defensywie było sporo roszad personalnych. Nie ma stabilizacji. Kłopot jest też w drugiej linii. W środku pola Petar Brlek i Krzysztof Mączyński to byłoby dobre rozwiązanie. Chorwat gra nowocześniej niż Denis Popović, który ma nawyk przetrzymywania piłki, powinien ją szybciej podawać, a nie holować.

W piątek derby Krakowa...

- Odbudowanie pewności siebie to teraz najważniejsza sprawa. Porażki trzema golami musiały wprowadzić nerwowość u zawodników. Dobrym występem w derbach można pewność siebie podwójnie odbudować. Tylko trzeba zagrać o klasę lepiej niż w meczach nad morzem.

Wisła Kraków, Tadeusz Pawłowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.