Lech Poznań - Jagiellonia Białystok 0:2. Katastrofa na samym początku sezonu

"Ale mamy sytuacje. Martwiłbym się, gdyby ich nie było" - mówił trener Kolejorza Jan Urban. Lech Poznań w meczu z Jagiellonią Białystok miał sytuacje. To ona jednak wygrała 2:0. To już jest katastrofa i to na samym początku sezonu

Lech Poznań nie narzekał na kreatywność przed meczem z Jagiellonią Białystok. Nie narzekał na nią także podczas tego spotkania. Była to jednak kreatywność bezproduktywna w stylu prostopadłych podań na kontrę do Marcina Robaka. Zaiste, osobliwy był to pomysł. Nie jeden zresztą, bo duet Abdul Aziz Tetteh - Łukasz Trałka do kreowania ataku pozycyjnego nadawał się jak piątkowe ulewy do pomysłu wyjścia na mecz.

Taki np. Radosław Majewski potrafił z samych jedynie rzutów wolnych wrzucić w pole karne rywali trzy bardzo dobre piłki w pierwszej połowie, jednakże nic się z nimi tam już dalej nie działo. Lech nie potrafił stworzyć z nich zagrożenia. Z niczego nie potrafił. Podawał, rozgrywał, był przy piłce, zawodnicy biegali, aktywnie szukali pozycji i cofali się po piłkę po bezustannych niecelnościach, ale tylko trwonili na to czas i energię. Pierwszą połowę Kolejorz zakończył bowiem z jednym celnych strzałem, dwoma falami gwizdów i wieloma westchnieniami widzów, że można to było lepiej rozegrać.

Lech Poznań był jak kaloryfer rozkręcony w lipcu - mnóstwo energii szło w powietrze, a pożytku z tego było niewiele. Marnowały się pomysły Radosława Majewskiego i Macieja Makuszewskiego, bo dwa nowe nabytki Kolejorza tym razem zagrały na skrzydłach. Marcin Robak, na którym spoczywa teraz ciężar gry poznaniaków w ataku i w którego tak mocno wierzy trener Jan Urban, został poczęstowany niechęcią podirytowanych od samego początku sezonu widzów już w 8. minucie, gdy zmarnował dogodną sytuację bramkową. Zagubił się w polu karnym Jagiellonii. A był to znak, że ten mecz może przybrać obrót podobny do poprzednich, chociażby spotkania z Zagłębiem Lubin przed tygodniem. Wtedy też lechici przeważali, mieli inicjatywę i piłkę, co więcej - mieli okazje bramkowe. I nic.

Trener Jan Urban powiada: "skoro stwarzamy sytuacje, gole w końcu wpadną". No ale nie wpadały. Maciej Gajos został zablokowany, gdy strzelał z bliska w 24. minucie, a Maciej Wilusz trafił nieczysto w piłkę.

Mecz przybrał wygląd pancernej bitwy. Abdul Aziz Tetteh od pierwszych sekund wyznaczał swymi ostrymi wejściami strefy wpływów na boisku, aż wreszcie sędzia za trzeci faul ukarał go żółtą kartką. Był to atak na piłkę, po którym Ghańczyk trafił też w nogi Fiodora Cernycha, aż ten wyleciał w powietrze. Nawiasem mówiąc, sam Fiodor Cernych też dostał kartkę za pancerną grę w tym meczu. Z kolei duński obrońca Lasse Nielsen musiał grać z niebieskim bandażem na głowie po tym, jak łuk brwiowy rozbił mu... kolega z zespołu, Tomasz Kędziora. Boiska nie opuścił, w przeciwieństwie do Ivana Runje z białostockiej drużyny - zniesionej na noszach ofiary tej bitwy.

Radosław Majewski odpowiadał właściwie za większość akcji Lecha, które przynosiły jako takie zagrożenie. Jako takie, czyli pozorowane, bo rzadko ktoś z Lecha po tych zagraniach dochodził do piłki w polu karnym. Kuriozalne rozmiary przybrała ta sytuacja w 54. minucie, gdy tym razem dośrodkowywał Robert Gumny. Kilku lechitów - Łukasz Trałka i Marcin Robak - zakotłowało się pod bramką, ale nikt nie zdołał sięgnąć piłki. Niemoc nie tylko w wykończeniu akcji, ale w dojściu do strzału była porażająca. Po rzutach rożnych piłka mijała wszystkich w polu karnym, po rzutach wolnych gracze Lecha rozkładali tylko ręce.

A tymczasem w 61. minucie Estończyk Konstantin Vassiljev z Jagiellonii podbiegł sobie z piłką w pobliże pola karnego, a że żaden z defensywnych pomocników go nie atakował, uderzył. I tak padł prosty gol bez wielkich kombinacji. Tyle, że dla rywali Lecha. Jagiellonia ustępowała Lechowi, znosiła jego ataki, ale dała mu lekcję jak strzelać do bramki.

Mit o tym, że "mamy przecież sytuacje bramkowe" narastał, bowiem po golu dla rywali z Białegostoku doskonałe dwa strzały na bramkę oddał Tomasz Kędziora - obronił bramkarz, po chwili szarżował Łukasz Trałka... itd. itp. Sporo się tego nazbierało.

A tymczasem w 71. minucie Lasse Nielsen podczas interwencji odbił piłkę ręką i Jagiellonia miała rzut karny. Konstantin Vassiljev bez problemów zdobył drugiego gola i Lech rozpadł się zupełnie. A przecież Jagiellonia miała jeszcze strzał w słupek Przemysława Frankowskiego.

Kibice naprawdę się wściekli. Posypały się z trybun bardzo grube słowa, pytania o to "co wy robicie?", "gdzie te wzmocnienia, Rutkowscy, gdzie te wzmocnienia?" i deklaracje, że dopóki sytuacja się nie zmieni, noga nawet karnetowiczów na stadionie nie postanie.

Na razie się nie zmienia. Lech rozczarowywał w zeszłym roku. W tym obiecał poprawę i z obietnicy się nie wywiązał. Taki sezon jak poprzedni miał się nie powtórzyć.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA