Akademia Lech Poznań ma nowego szefa szkolenia. Trener trenerów w Kolejorzu [ROZMOWA]

- Chcę zdobyć serca i umysły trenerów, dowiedzieć się, jak ich zainspirować, co im powiedzieć, żeby przekonali się, że warto być trenerem w Lechu Poznań - mówi Rafał Ulatowski, szef szkolenia w akademii piłkarskiej Kolejorza.

Rozmowa z Rafałem Ulatowskim, nowym szefem szkolenia w Akademii Lecha Poznań

Piotr Leśniowski: Prowadzony przez pana GKS Bełchatów właśnie spadł z I ligi, a teraz zostaje pan szefem szkolenia w Akademii Lecha Poznań. Jakie ma pan kwalifikacje do pełnienia tej funkcji?

Rafał Ulatowski: - Mam najwyższe uprawnienia trenerskie - UEFA Pro, za sobą dużo meczów w lidze jako trener: zarówno w ekstraklasie jak i pierwszej lidze. Pracowałem przy reprezentacji Polski w sztabie Leo Beenhakkera. Mimo 43 lat mam już bardzo duże doświadczenie i czuję się na tyle pewnie, żeby przekazać innym swoją wiedzę trenerską. Byłem na wielu konferencjach szkoleniowych, z wieloma zagranicznymi trenerami utrzymuję kontakt. W Akademii Lecha Poznań pracują ludzie, którzy są dopiero na początku swojej drogi trenerskiej. Mam wiedzę, którą mogę się z nimi dzielić. Pamiętam swój pierwszy trening z młodzieżą w ŁKS Łódź, jako 23-latek. Był 1996 rok i nie miałem nad sobą nikogo takiego. Mogłem kazać piłkarzom robić przewroty albo stać na głowie, a i tak nikt mnie nie skontrolował.

A co oznacza tak naprawdę rola szefa szkolenia?

- Moim najważniejszym zadaniem będzie edukacja trenerów. Bycie takim coach of the coches, czyli trenerem trenerów. W UEFA, w departamencie edukacji jest taka rola - trenera edukatora, osoby, która dba o to, żeby szkoleniowcy w klubie cały czas podnosili swoje kwalifikacje. Ja mam w akademii być kimś, kto w jakiś sposób będzie monitorował trenerów podczas codziennego treningu. Podpisałem umowę na trzy lata, a przez pierwszy rok na pewno będę mieszkał we Wronkach, żeby być jak najbliżej drużyn młodzieżowych, a także zespołu rezerw Ivana Djurdjevicia. Chcę być kimś takim, kto będzie inspirował trenerów do wzmożonej pracy, do tego, żeby nie traktowali zawodu jako obowiązku, ale wielką przygodę życia. A jak wiadomo, jeśli jesteś w tym fachu dobry, to możesz potem żyć na bardzo dobrym poziomie. Trzeba mieć jednak odpowiednie kwalifikacje i... trochę szczęścia.

Pan był kiedyś młodym, zdolnym trenerem, ale ostatni czas to raczej zjazd po równi pochyłej.

- Przez te lata nauczyłem się jednego: że czasami lepiej dla trenera jest nie wchodzić do jednego czy drugiego klubu w nieodpowiednim czasie. Kiedyś czytałem wywiad z Fabio Capello, ale dopiero teraz niedawno zrozumiałem jego słowa. Powiedział, że jedną z jego najlepszych cech jest to, że zawsze wchodził do zespołów, które miały określony potencjał piłkarski. Ja żyłem w przeświadczeniu, że trener poradzi sobie z każdym materiałem ludzkim. Szedłem nawet tam, gdzie kadra drużyny nie zmieniała się, mimo że poprzednikom nie udało się osiągnąć sukcesu. Myślałem sobie: tobie się uda i to w krótkim czasie, bo wydaje ci się, że jesteś lepszy niż poprzednicy. Życie mnie jednak bardzo brutalnie zweryfikowało.

Uważał pan, że dobry trener obroni się w każdym miejscu, niezależnie od tego, jaką ma drużynę?

- Tak, i że zrobi to w krótkim czasie. Każdemu młodemu trenerowi wydaje się, że będzie odnosił sukcesy. A jeszcze często jest tak, że trener, który rozgrywa swój pierwszy mecz, wygrywa go. Udany debiut utwierdza młodych w przekonaniu, że tak - to jesteś ty, namaszczony przez najwyższego. Schody zaczynają się dopiero w piątym, szóstym, dziesiątym meczu.

Na poziomie seniorskim pracę trenera ocenia się w systemie zero-jedynkowym. Wygrasz jesteś jedynką, przegrasz, jesteś zerem. Natomiast w Akademii liczy się coś więcej, codzienna praca, rzetelność, kompetencje, uczciwość, która nie jest nagradzana wynikiem meczu w sobotę. Efekty przychodzą później. Mówi się, że jeżeli z każdego rocznika do pierwszej drużyny trafia jeden zawodnik, to jest dobrze. Dla mnie możliwość pracy w akademii Lecha, najlepszej czy też jednej z najlepszych w kraju, to okazja do tego, by "ugryźć" futbol od innej strony.

Spotkał pan kogoś takiego, na kim może się teraz wzorować w nowej roli?

- W Polsce nie ma kogoś takiego w żadnej akademii. Mam na myśli trenera, który sprawuje opiekę nad innymi trenerami. To mój własny projekt - stworzyć zespół, który chce coś osiągnąć. Ważne jest nie tylko przygotowanie do treningu, ale później także jego analiza. U Leo Beenhakkera siadaliśmy na tzw. cappuccino. Selekcjoner zaczynał: No i co? Co widziałeś? Co ci się podobało? Była burza mózgów.

Jak trafił pan teraz do Lecha?

- Klub szukał kogoś z doświadczeniem, kto zechce się podzielić swoją wiedzą.

Kogoś takiego nie było przy Bułgarskiej?

- Dlatego to ciekawa praca dla mnie, wymaga kreatywności. Nie ma książki, w której jest napisane, co powinien zrobić taki trener trenerów. Trzeba działać, tworzyć.

Moja rozmowa kwalifikacyjna była bardzo profesjonalnie przygotowana. Kiedy spotkaliśmy się z prezesem Karolem Klimczakiem wiceprezesem Piotrem Rutkowskim, i dyrektorem akademii Piotrem Sadowskim, to była to najdłuższa rozmowa kwalifikacyjna w moim życiu. Spodziewałem się, że załatwimy to w ciągu jednego meczu, 90 minut. A okazało się, że zagraliśmy jeszcze dogrywkę, dwa mecze pod rząd i jeszcze karne. Gdyby nie to, że światła gasły, to musieliśmy zakończyć (uśmiech). Absolutnie nie rozmawialiśmy o seniorach, o zespole Jana Urbana, a wyłącznie o akademii, o młodych piłkarzach, o tym, w jaki sposób przyspieszyć ich rozwój, żeby szybciej wchodzili w dorosłość. To mnie przekonało, że mam po przeciwnej stronie stołu ludzi, którym zależy na tym, by ten projekt wypalił. Akademia to przecież bezpośrednie zaplecze drużyny seniorów.

Wiadomo, że łatwiej jest klubowi wyedukować swojego wychowanka, niż kupić gracza za duże pieniądze. Ale wiemy też z drugiej strony o tym, że ci za duże pieniądze przyciągają ludzi na trybuny...

Trafia pan na okres przesilenia w akademii: z klubu po latach odchodzą trener juniorów starszych Wojciech Tomaszewski i młodszych - Przemysław Małecki.

- Nie miałem na to żadnego wpływu. Obaj podjęli decyzję, zanim się tu pojawiłem. Będę chciał się z nimi spotkać, żeby dowiedzieć się, co się stało i dlaczego odchodzą. To przykra sytuacja, bo to trenerzy dwóch najważniejszych zespołów młodzieżowych w klubie.

Kto ich zastąpi?

- Te zespoły na pewno będą miały dobrych trenerów, ale jeszcze nie wiadomo, kto to będzie. Chcę teraz spotkać się ze wszystkimi trenerami w klubie, poznać ich plany, ambicje.

Krzysztof Kotorowski mówił, że chciałby rozpocząć pracę z młodymi bramkarzami...

- Krzysiek to jeden z symboli obecnego Lecha. Bardzo dobrze wspominam współpracę z nim, gdy byłem asystentem Czesława Michniewicza. Krzysiek zawsze był szczery, uczciwy i pełnił rolę dobrego ducha w szatni. Gdy w klubie było ciężko, był jednym z tych, który potrafił zmotywować kolegów. Mówił: panowie poczekajmy na pieniądze jeszcze trochę. Skupmy się na grze w piłkę.

Czy akademię Lecha czekają zmiany?

- Na pewno nie wywrócimy do góry nogami programu szkolenia. On ma się dobrze, co widać po tym, jak grają zespoły młodzieżowe, które walczą co roku o mistrzostwo Polski. Ponadto do pierwszej drużyny trafiają nowi młodzi gracze: wcześniej Karol Linetty czy Dawid Kownacki, a ostatnio Kamil Jóźwiak i Robert Gumny. Dlatego nie ma sensu robić rewolucji, nie po to tutaj przychodzę.

Trenerowi czynnemu jeszcze kilka tygodni temu nie będzie brakowało atmosfery szatni, boiska?

- Będę chciał czynnie uczestniczyć w treningach, bo każda para oczu na zajęciach to korzyść dla akademii. Nie zamierzam siedzieć przy biurku, ale też znam swoje miejsce w szeregu i nie będę nikomu się wtrącał w zajęcia. Chcę być z boku i pomagać tylko wtedy, kiedy trener będzie tego potrzebował.

Krzysztof Chrobak, który pracuje w akademii, objął kiedyś przejściowo pierwszy zespół Lecha. Gdyby dostał pan taką propozycję, to...

- To nie jest tak, że zawieszam gwizdek na kołku i mówię: nigdy więcej. Dla mnie teraz liczy się jednak teraźniejszość i to, na co mam wpływ. Chcę znaleźć sposób na to, by zdobyć serca i umysły trenerów, jak ich zainspirować, co im powiedzieć, żeby przekonali się, że warto być trenerem w Lechu Poznań. Na tym się teraz skupiam, a nie na tym, co będzie.

A Jankowi Urbanowi życzę jak najlepiej. Znamy się bardzo dobrze, jeszcze z czasów, gdy był trenerem Zagłębia Lubin. Mieszkaliśmy wtedy 40 metrów od siebie, był moim sąsiadem. Nie ja jego, tylko on moim, bo wynajął mieszkanie w mojej dzielnicy (śmiech). Cieszę się na myśl o spotkaniu z nim w Lechu.

A z trenerem rezerw Ivanem Djurdjeviciem się znacie?

- Tak i to bardzo dobrze. Cenię Ivana za charakter. Pamiętam go z boiska, że to bardzo nieprzyjemny rywal. Nie lubiłem, gdy mój zespół grał przeciwko niemu, bo wiedziałem, że mam przeciwko sobie stuprocentowego, walecznego faceta. To jest dla mnie potencjalny przyszły trener pierwszego zespołu. Myślę, że przyjdzie taki dzień, że Ivan Djurdjević poprowadzi Lecha Poznań. Ma za sobą pierwszy rok pracy z drużyną seniorów i jego zespół rezerw Lecha zajął trzecie miejsce w lidze. To jest wynik, zważywszy na to, że miał skład złożony z prawie samych młodych graczy.

Wraca pan tu po dziesięciu latach.

- Po raz pierwszy od dawna zszedłem na boisko przy Bułgarskiej i otworzyłem buzię z wrażenia, jak ten stadion wygląda: pięknie oświetlony, trawa równo przycięta, siatki w bramkach, wszystko gotowe do meczu. Po prostu Europa przez duże E. My się naprawdę nie mamy czego wstydzić w Europie. Klub, infrastruktura, kibice, cała otoczka, zainteresowanie mediów - to wszystko świadczy o tym, że jesteśmy klubem europejskim. Lech? Czuję, że tu się oddycha piłką i cieszę się, że mogę być częścią tego projektu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.