Zaczyna się już dziś. Na boisko wybiegną piłkarze reprezentacji Francji i Rumunii (początek o godz. 21). A u nas emocje sięgną zenitu w niedzielę, gdy na stadionie w Nicei podopieczni Adama Nawałki zmierzą się z Irlandią Północną. To ok. 1600 km stąd, ale nietrudno zgadnąć, że m.in. na Rynku zrobi się biało-czerwono.
Ręce zacierają właściciele pubów i restauracji. W teorii dla nich pokazywanie meczów mistrzostw Europy to dodatkowe koszty - za licencję na legalną transmisję trzeba zapłacić od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych (w zależności od powierzchni lokalu). W praktyce to złoty interes - wszystko powinno się zwrócić z nawiązką, bo mecze bywają najlepszym magnesem na klientów.
Dlatego na wykupienie licencji zdecydowało się już ponad 70 krakowskich lokali. - Przychodzi tak dużo kibiców, że nawet się nie zastanawialiśmy, czy nam się to opłaca. Na meczach kadry o punkty zawsze jest komplet - przekonuje Michał Pikulski, menedżer English Football Clubu przy ul. Mikołajskiej. To typowo piłkarskie miejsce, które co weekend gromadzi fanów ligi angielskiej czy hiszpańskiej. Wtedy nie brakuje żywiołowego dopingu.
- Na meczach kadry bywa inaczej. Raczej niewiele jest śpiewów, chyba że w trakcie meczu dzieje się coś wyjątkowego. Na spotkania Polski przychodzi sporo przypadkowych ludzi, którzy budzą się na takie mecze - tłumaczy Pikulski.
Na mistrzostwach chcą zarobić też lokale, które zazwyczaj meczów nie pokazują. W niektórych specjalnie z okazji Euro montowane są duże ekrany, by kibiców mogło przyjść jak najwięcej. I wszędzie spodziewają się tłumów na meczach Polaków. - W czasie takich wydarzeń zazwyczaj wszystkie miejsca siedzące są zajęte już godzinę przed meczem. Ci, którzy przyjdą później, muszą być przygotowani, że będą stać - ostrzegają barmani. Puby przeżywały oblężenie m.in. w czasie wrześniowego spotkania z Niemcami, gdy w jednym z lokali kibice upychali się na schodach.
- Popieram każdą cywilizowaną formę kibicowania. A tak można rozumieć spotkanie się w lokalu gastronomicznym w centrum Krakowa. Ludzie integrują się, wspólnie przeżywają emocje, a to kwintesencja sportu. Niech to będzie obowiązkowe danie czerwca serwowane przez bary. Dla gastronomii to świetny pretekst, by przyciągnąć konsumenta, a dla kibica, by wyjść z domu i kulturalnie spędzić popołudnie pełne emocji. To też plus dla miasta, bo turyści zobaczą, że Kraków tętni życiem - zaznacza Maciej Łataś, specjalista ds. marketingu sportowego.
Skoro zainteresowanie jest tak duże, dlaczego Kraków nie zdecydował się na stworzenie strefy kibica? Przed czterema laty funkcjonowała na Błoniach i codziennie zapełniała się kibicami. Pod telebimem można było spotkać bywalców krakowskich stadionów, ale i całe rodziny, a nawet profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W tym roku m.in. wysokie ceny za licencję zniechęciły urząd miasta. Kraków nie jest wyjątkiem, bo stref zabraknie też w innych dużych miastach: Warszawie, Wrocławiu czy Łodzi. - Podejrzewam, że chodzi przede wszystkim o względy bezpieczeństwa. Kraków ma w tym roku Światowe Dni Młodzieży, to potencjalny cel dla terrorystów. Wcale się nie dziwię, że koncentruje siły i środki na tym wydarzeniu. Piłkarską energię przejmie prywatny biznes i zafunduje ludziom to samo. A w grupie takie emocje przeżywa się fajniej i lepiej - przekonuje Łataś.
Można też zostać w domu, chociaż nie wszystkie mecze będą transmitowane. Na głównej antenie Polsat pokaże tylko 24 spotkania. Prawa do 11 z nich dodatkowo odkupiła TVP.
Niedzielnemu kibicowi powinno to wystarczyć - bez dodatkowych opłat obejrzy m.in. wszystkie mecze Polaków, półfinały i finał. Ale najzagorzalsi fani muszą sięgnąć do kieszeni. Bo mogą przegapić m.in. hity fazy grupowej, np. starcia Anglii z Rosją czy Belgii z Włochami.
Dostęp m.in. do tych spotkań trzeba wykupić. Klienci Cyfrowego Polsatu za odblokowanie wszystkich meczów zapłacą 79 zł. Podobne pakiety oferuje też większość sieci kablowych, ale w tym przypadku to wydatek 99 zł. Tyle samo będzie kosztować oglądanie mistrzostw w telewizji internetowej.
- Rozumiem media, które zakodowały dostęp do wielu meczów. Ale na końcu może się to zwrócić przeciwko nim: jako negatywna opinia o telewizji, która chce zarobić na wszystkim - komentuje Łataś.