Marek Papszun: - Tak, podaliśmy już pierwsze informacje o zawodnikach, z którymi podpisaliśmy kontrakty. Większość z nich była w klubie dłuższy czas i o nich można powiedzieć, że grali do końca. Oni się sprawdzili i oni zostają. Jest też grupa zawodników, z którą się pożegnaliśmy, dla części z tych, którzy w meczu z Kotwicą wybiegli na boisko był to ostatni występ w barwach Rakowa. W ich miejsce przyjdą inni. Grupa ludzi, włącznie ze mną, mniej więcej od trzech tygodni pracuje nad transferami. Mamy już swoje typy, z niektórymi zawodnikami już rozmawiamy. Z jednym jesteśmy już praktycznie umówieni i podpisanie kontraktu jest właściwie formalnością. Nazwisk nie mogę jeszcze podać, ale powiem, że skrupulatnie weryfikujemy zawodników. Oglądamy ich w specjalnych programach na wideo, obserwujemy na żywo...
- To nie ten kierunek. Prezes (Michał Świerczewski przyp. red.) zmienił trochę podejście do budowania zespołu. Nie chodzi nam o nazwiska, ale o ludzi, którzy będą nam pasowali do koncepcji gry i dadzą drużynie odpowiedni charakter - agresywnych, zdeterminowanych w walce o cel jakim będzie awans. Nie jest łatwo takich znaleźć, a jeszcze trudniej pozyskać. Nie jest powiedziane, że nie znajdziemy kogoś takiego w ekstraklasie, ale szukamy raczej w I i II lidze. Wyróżniających się na tym poziomie, którzy będą w stanie dać drużynie jakość i odpowiednie podejście. Wierzymy, że tacy właśnie gracze wprowadzą wreszcie Raków do I ligi.
- Rafał Figiel ma ważny kontrakt i z nami zostaje. Klepczyński jest przesunięty do rezerw, natomiast Wojtek Okińczyc został wystawiony na listę transferową.
- Jeżeli chodzi o napastników, pozostała tylko kwestia podpisania kontraktu. Niebawem podamy nazwisko.
- Nie pracowałem z Reimanem, ale z boiska znam go od lat. Będąc w Legionovii rywalizowałem ze Stalą Stalowa Wola, w której występował. To typ wojownika, "Figo" takich cech nie ma, ale ma wysokie umiejętności piłkarskie i jest w stanie grać na wysokim poziomie. Wiele osób pewnie porównuje go do Reimana, ale to nie ma sensu. "Figo" miał kontuzję pleców, generalnie przeżywał trudne chwile, bo oczekiwania wobec niego były bardzo duże. Tymczasem tak jak cały zespół miał słabszą wiosnę. Ja jednak wierzę w tego chłopaka, cenię jego profesjonalizm. W meczu z Gryfem grał z rozciętym uchem, wyszedł na boisko, chciał pomóc drużynie w trudnej sytuacji, bo mieliśmy poważne problemy kadrowe. Wiedział, że nie podchodzimy do tego meczu na zasadzie, że ma się odbyć. Chcieliśmy wygrać i zająć piąte miejsce. Bo piąte a dziewiąte, to zasadnicza różnica. Udało się, jestem z tego bardzo zadowolony, a "Figo" miał w tym udział.
- Mizgała pokazał się z dobrej strony w Legionowie i w meczu z Kotwicą. Nie dałem mu więcej okazji do grania we wcześniejszych meczach i przyznaję, że to był mój błąd. Jeden z błędów jakie popełniłem w związku z tym, że tego zespołu nie znałem. Gdyby te decyzje personalne były troszeczkę inne, być może inna byłaby też dzisiaj sytuacja Rakowa. Bo niewiele nam zabrakło, choćby do barażu. Takie jest to życie sportowe, życie trenerskie, że często dopiero po fakcie człowiek jest mądrzejszy i żałuje, że jednemu czy drugiemu zawodnikowi nie dał szansy... Byli też zawodnicy, na których liczyłem i oni zawiedli, w niektórych meczach swoją postawą rozczarowali bardzo. Chodzi mi nie tylko o postawę sportową, ale także ludzką. Na nich się zawiodłem i nie widzę możliwości, abyśmy mogli współpracować.
- Niektórzy tę walkę zlekceważyli. Mówię tutaj między innymi o Brazylijczykach, którzy wchodząc na boisko z ławki rezerwowych w meczu z Gryfem wykazali się skrajną nieodpowiedzialnością. Wystarczyło, że realizowaliby założenia taktyczne, a pewnie tego meczu byśmy nie przegrali. Oni wybitnie zlekceważyli boiskowe zadania, dlatego musieliśmy się rozstać.
- Zaraz po tym jak przejąłem zespół zagraliśmy dobrze z Puszczą Niepołomice. Mogliśmy wygrać, mieliśmy świetną okazję w doliczonym czasie gry, ale nie zdobyliśmy trzech punktów. Można jednak powiedzieć, że remis z dobrą drużyną był OK. Potem był, uważam, przełomowy mecz w Pruszkowie, który powinniśmy wygrać. Tam w pierwszej połowie mieliśmy trzy wyśmienite sytuacje do strzelenia goli. Na tym poziomie było wręcz nieprawdopodobne, żeby jednej z nich nie wykorzystać. Po przerwie sami sprokurowaliśmy rzut karny. Straciliśmy gola, a w doliczonym czasie nie wykorzystaliśmy kolejnej sytuacji. Skończyło się 0:1, a wystarczyło tam nie przegrać. A już zwycięstwo pchnęłoby nas w tabeli. Co się stało w meczu ze Stalą Stalowa Wola wszyscy widzieli. Dalej była porażka w Rybniku, wygrana w Stargardzie, dzięki której znowu byliśmy w grze i remis w spotkaniu z Gryfem, gdzie tracimy gola w doliczonym czasie. Spotkaniu, w którym kilku zawodników z byłym kapitanem na czele, wykazało się skrajną nieodpowiedzialnością. Tak w skrócie uciekł nam awans.