Adam Mójta: Trener Darusz Wdowczyk bardzo mnie namawiał. To było dla mnie najważniejsze: iść tam, gdzie będę częścią koncepcji szkoleniowca. A nie tam, gdzie widziały mnie władze klubu, a z trenerami bywało różnie. W dodatku Pogoń zmieniała szkoleniowca, nie miałem ochoty wchodzić w coś niepewnego. Już wcześniej chciałem pracować z trenerem Wdowczykiem.
- To pytanie do niego. Zdrowa konkurencja jest potrzebna, a ja całe życie gram na lewej obronie.
- Wisła musiała się z nim dogadać, ale nie miałem na to żadnego wpływu. Cieszę się, że się udało. A Podbeskidziu dziękuję za rok miłej współpracy.
- Wcześniej były jakieś sygnały, ale konkrety i rozmowy zaczęły się dopiero teraz.
- Nie można nazwać go udanym, bo się nie utrzymaliśmy. Indywidualnie był to sezon bardzo przyzwoity. W Krakowie będę chciał podtrzymać formę.
- Tak, ale przyszedłem do klubu cztery dni przed pierwszym meczem. Nie byłem podczas okresu przygotowawczego z drużyną. Można powiedzieć, że wpadłem w mały kryzys. Szybko z niego wyszedłem i ciężko pracowałem, by znaleźć się w tym miejscu, gdzie jestem teraz.
- Dobrze się z nim dogadywałem, to bardzo dobry trener. Wraz z asystentami Michałem Pulkowskim i Michałem Mirotą poświęcali mi wiele czasu, przede wszystkim ten ostatni. Dużo ćwiczyli ze mną indywidualnie i to przekładało się na mecze. Głównie pracowaliśmy nad motoryką, bo jestem w takim wieku, że techniki już raczej nie poprawię. Muszę korzystać z tego, co mam. Pracowałem też nad taktyką i grą w obronie, bo wiadomo, że orłem w tym nie jestem. Człowiek jednak całe życie się uczy, a ja mam ochotę do nauki.
- Trudno powiedzieć. Może nie udało się dlatego, że siedem czy osiem lat temu nie stawiano na młodzież tak chętnie jak teraz. Chyba głównie przez to wcześniej nie dostałem szansy. Zabrakło trenera, który by na mnie postawił. W Koronie grałem z Tomkiem Brzyskim, on też nie miał tam łatwego życia. Przeniósł się do Ruchu Chorzów i stał się jednym z lepszych lewych obrońców w Polsce. Trzeba mieć pokorę i szybko się nie zrażać. Siedem lat temu mogłem obrazić się na cały świat, że nie dostałem szansy, ale pewnie wtedy dzisiaj byśmy nie rozmawiali.
- W tamtych czasach większość ludzi kierujących Odrą stanowili Czesi. Dyrektor sportowy został trenerem drugoligowej Viktorii Żiżkov i stwierdził, że widzi mnie w zespole. Byłem sam, nie miałem jeszcze rodziny i nic do stracenia, więc się zdecydowałem. Poza tym lubię wyzwania. Na pewno na tym nie straciłem, dużo się nauczyłem. Może to nie jakaś daleka obczyzna, ale zobaczyłem, jak się żyje w innym kraju.
- Czas spędzony w Czechach był dla mnie bardzo dobry i piłkarsko, i życiowo. Z finansami były problemy, nie dostałem wypłaty przez osiem czy dziewięć miesięcy, ale na szczęście po kilku latach odzyskałem wszystkie pieniądze.
- Pierwszy raz jestem w tak wielkim i utytułowanym klubie. A łatka spadkowicza? Co mam powiedzieć... Trzy razy spadłem sportowo, raz mój zespół został zdegradowany. Na pewno mogę obwiniać się o spadek GKS Bełchatów i Podbeskidzia, bo wystąpiłem w większości meczów. Spadła cała drużyna, nie będę się wybielał i mówił, że grałem dobrze. Cieszę się, że teraz trafiłem do zespołu, który ma ambicje gry o puchary. W tym wieku [Mójta ma 30 lat - przyp. red.] chciałbym pograć o coś więcej niż utrzymanie. Wisła w tamtym sezonie była w dołku, ale to wszystko już za nią.
- Nie lubię odpoczywać w niepewności, więc najpierw chciałem zakończyć sprawy związane z transferem. Teraz z żoną i córką organizujemy wyjazd, by chociaż przez tydzień wypocząć. Od 13 czerwca czeka mnie praca i trzeba się do tego pozytywnie nastawić. Będę też szukał mieszkania w Krakowie, ale tym pewnie zajmie się żona. Jest w takich sprawach bardziej konkretna.