Tkaczyk: Muszę wyjąć z szafki buty, a potem niestety zawiesić je na kołku [ROZMOWA]

- Tak naprawdę dopiero teraz dociera do mnie, że to już jednak koniec. Powoli zaczynam rozumieć, że muszę iść do szatni, wyjąć z szafki buty, a potem niestety zawiesić je na kołku - mówi Grzegorz Tkaczyk, który kończy sportową karierę.

Rozmowa z Grzegorzem Tkaczykiem

Paweł Matys: Sporo łez ostatnio wylałeś.

embed

Grzegorz Tkaczyk: - Rzeczywiście w ostatnich tygodniach miałem dużo powodów do większych niż zwykle emocji. Najpierw zdobycie podwójnej korony w Polsce, a w niedzielę spełnienie marzeń i wywalczenie Ligi Mistrzów. Trzeba pamiętać o tym, że to nie jest zwykłe pożegnanie Tkaczyka z Vive, ale bardzo niezwykłe! I chciałbym to głośno powiedzieć. Nie tylko jako zawodnik żegnam się z Kielcami, ale kończę swoją wspaniałą karierę piłkarza ręcznego. A przecież sportowi poświęciłem całe życie. Pewnie dlatego emocje były bardzo duże.

W domu również się one udzielały?

- Nie, z tym akurat jest całkiem nieźle. Przy rodzinie trzymam się całkiem dzielnie, nie płakałem żonie w ramiona ( śmiech ).

Kieleccy kibice cię uwielbiają. Miliony razy krzyczeli twój pseudonim "Młody"

- Czy to na warszawskim Torwarze, czy w Kolonii, a na koniec na Rynku podczas fety, usłyszałem od nich wiele ciepłych słów. Nie będę wymieniał jakich czy wskazywał tych najlepszych, bo nie chciałbym nikogo pominąć. Kibice zachowywali się naprawdę super. We wtorek dostałem od nich prezent - grawerton z kilkoma zdjęciami z moich pięciu lat spędzonych w Kielcach. To kolejna miła niespodzianka.

Kończysz karierę w znakomitym stylu, z potrójną koroną i wygraniem Ligi Mistrzów.

- Lepszego momentu nie mogłem sobie wymarzyć. To coś niesamowitego. I to jeszcze po takim meczu, gdzie w pewnym momencie już nikt na hali nie wierzył, że odrobimy dziewięć bramek straty [Vive przegrywało z Veszprem 19:28 w 46. minucie, a mimo to wygrało w rzutach karnych - przyp. red.]. Tak naprawdę dopiero teraz dociera do mnie, że to już jednak koniec. Powoli zaczynam rozumieć, że muszę iść do szatni, wyjąć z szafki buty, a potem niestety zawiesić je na kołku.

Podczas fety powiedziałeś, że gdyby nie telefon od Bertusa Servaasa, to kto wie, jak potoczyłaby się twoja kariera.

embed

- Pewnie grałbym w drużynie naszego odwiecznego rywala Orlen Wiśle. Mało kto wie, że w 2011 roku gdy kończył mi się kontrakt z Rhein-Neckar Löwen, dostałem ofertę z Płocka. Potem jednak Bertus Servaas rozpoczął ze mną negocjacje, był bardziej konkretny i precyzyjny w działaniach. Teraz wiem, że decyzja o przyjściu do Kielc była najlepszą w moim życiu. Dziękuję bardzo Bertowi, że do mnie zadzwonił, nigdy nie zapomnę tego telefonu. Dzięki temu mogłem być częścią tak pięknej historii.

Nie grałeś w Kolonii, ale jak twierdzą koledzy z drużyny, podobno pełniłeś inną ważną rolę - motywatora.

embed

- Czy ja wiem? Raczej zachowywałem się jak zwykle. Choć na pewno straciłem zdecydowanie więcej nerwów, niż gdybym był na parkiecie. Przeżywałem to niesamowicie. Inaczej by było, gdybym mógł zagrać. Ale doskonale widziałeś, jaki podczas Final Four jest poziom, trzeba być w 100-procentowej w formie. I tak cieszę się bardzo, że na koniec kariery dostałem szansę w meczach finałowych o mistrzostwo i Puchar Polski. Jeszcze kilka tygodni temu nie sądziłem, że będzie mi to dane.

Teraz będziesz pracował w klubie. Dlaczego taką drogę wybrałeś?

- Nie chciałem wyprowadzać się z Kielc. Często w rozmowach klubowych mówimy słowa rodzina. I właśnie dlatego bardzo chciałem tutaj zostać. Cieszę się, że moje imię i nazwisko wciąż będą wiązać się z Vive. Wkrótce siądę do rozmów z Bertusem Servaasem i uzgodnimy szczegóły mojej nowej roli w klubie. Wszystko powinno się wyjaśnić w ciągu dwóch tygodni.

Więcej o: