Mateusz Szczepaniak: To prawda, byłem tu na testach, chyba w 2011 roku. Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło.
- Trener [wówczas Cracovię prowadził Jurij Szatałow - przyp. red.] miał pewnie powody. Nie ma co tego rozpamiętywać. Taka jest piłka. W naszym zawodzie do nikogo żalu mieć nie można.
- Trudno mówić o porażce, bo miałem 17 lat i nie jechałem tam, by od razu dostać się do pierwszego składu. Byłoby fajnie, gdyby tak się wtedy stało, ale przede wszystkim chciałem się szkolić, rozwijać. Szansy na grę w Ligue 1 nie dostałem, raz tylko usiadłem na ławce, ale przecież to jedna z najmocniejszych lig w Europie. Nie ma może takich pieniędzy jak np. w Anglii czy Niemczech, ale poziom jest wysoki. Dużo się tam nauczyłem i gdyby nie Francja, pewnie byłbym teraz w innym miejscu. Gorszym.
- Zawsze powtarzam, że za granicą można poznać inną mentalność, która pozytywnie wpływa na drugiego człowieka. Poza tym wyjazd nauczył mnie samodzielności, radzenia sobie z problemami. Na początku byłem zafascynowany wszystkim tym, co tam zobaczyłem. Była lekka tęsknota, ale to chyba normalne. Wiele się tam nauczyłem na własnych błędach. Krótko mówiąc - to była szkoła życia.
Wyjechałem sam, zamieszkałem w internacie. Nie znałem języka, ale się nauczyłem. Dziś mogę powiedzieć, że francuskim posługuję się na dobrym poziomie. Wcześniej mówiłem jeszcze lepiej, ale - wiadomo - wiele się zapomniało, bo okazji do rozmów ostatnio nie było dużo. Jedynie kiedy grałem w Miedzi Legnica, mogłem pogadać z Kevinem Lafrancem i Yannickiem Kakoko.
- Nauczyłem się inaczej patrzeć na pewne rzeczy. Dorosłem, dojrzałem jako człowiek. Stałem się kimś, z kim można pracować.
- W młodości człowiek często myśli, że jest najmądrzejszy, ale to chyba nie jest odkrycie.
- Było mnóstwo fajnych przeżyć, ale nie będę przecież opowiadał, jak pojechaliśmy do Disneylandu? ( śmiech ) Było wiele pozytywnych i negatywnych chwil. Jestem bogatszy o wiele doświadczeń, choć staram się nie wracać do przeszłości.
- I znowu: gdybym miał takie myślenie, jakie mam od dwóch lat, udałoby się to pewnie wcześniej.
- Chodzi przede wszystkim o dojrzałość. Trzeba było mieć też trochę szczęścia, by znaleźć się w konkretnym miejscu w odpowiednim czasie.
- Znamy się od dawna. Wiadomo, rozmawialiśmy o Cracovii i wypowiadał się o klubie w superlatywach. To też pomogło podjąć decyzję.
- Tego nie wiem. Po prostu styl Cracovii podoba mi się najbardziej. Niektórzy mówią, że Barcelona gra najlepszą piłkę na świecie, a jednak nie zostaje mistrzem Hiszpanii co roku. Widzę, jaki Cracovia ma zespół, jakich zawodników. I że to klub, w którym można się rozwijać. Chciałbym pomóc, by naprawdę walczył o mistrzostwo. Dlatego nie miałem wątpliwości, by złożyć podpis pod kontraktem na cztery lata.
- Moja mama uprawiała ten sport. Zawsze powtarzałem jej, że kiedy tylko skończę z piłką nożną, zacznę grać w ręczną. Ale mówiłem tak, żeby jej przykro nie było, bo tego planu chyba nie uda się zrealizować ( śmiech ). Od początku byłem jednak zdecydowany na futbol. To był bardziej widowiskowy i popularniejszy sport. W młodości patrzyło się m.in. Thierry'ego Henry'ego i chciało się grać jak on.
- E tam, mama na syna nigdy się nie gniewa.