O co Piast Gliwice zagra w przyszłym sezonie? Podyskutuj na Facebooku >>
Kwiecień 2012 roku. Piast Gliwice walczy o pierwszoligowe punkty z Olimpią Elbląg, a w jego składzie debiutuje Radosław Murawski, niespełna 18-letni wychowanek klubu. Ułożony, skromny, w trakcie treningów chętnie - jako najmłodszy w zespole - nosi piłki.
Dziś - ponad cztery lata później - "Muraś" to wciąż ten sam chłopak. Zmieniają się natomiast okoliczności - Piast jest świeżo po wywalczeniu wicemistrzostwa Polski. Największego sukcesu w swojej historii, który w noc z niedzieli na poniedziałek piłkarze i kibice świętowali na gliwickim Rynku.
Kamil Kwaśniewski: O której położył się pan spać?
Radosław Murawski: - Szczerze mówiąc, nawet nie pamiętam. Świętowaliśmy razem z kibicami, a później przenieśliśmy się do jednej z knajpek na Rynku. Wtedy mieliśmy już być w mniejszym gronie, z naszymi rodzinami, ale kibice nie pozwolili (śmiech). Każdy chciał świętować z nami.
Zaraz po meczu Radoslav Latal mówił, że tej nocy nie będzie was hamował. Dotrzymał słowa?
- Dotrzymał. Poza tym po nim również było widać więcej luzu. W trakcie sezonu bywał spięty, ale po tym ostatnim gwizdku wszystko puściło.
To jaki jest Latal na luzie? Z tej strony go nie znaleźliśmy.
- Chyba nikt nie znał (śmiech). Im bliżej końca sezonu, tym trener pokazywał jednak coraz więcej tego swojego drugiego oblicza. Był bardziej spokojny. Widać było, że jest zadowolony z tego, co już udało się nam osiągnąć. W pewnym momencie powiedział nam: "Jeśli zdobędziemy tego mistrza, to super, ale nie zaprzątajcie sobie tym głowy, bo to może was tylko sparaliżować". Bardzo dobrze to rozegrał. Wiedział, że trochę takiego psychicznego luzu się nam przyda.
Można było odnieść wrażenie, że od pewnego momentu to pierwsze miejsce w tabeli wam ciążyło.
- Kiedy z niego spadliśmy, nie było nam do śmiechu, ale wiedzieliśmy, że świat się nie skończył. Łatwiej gonić niż uciekać. Na dodatek cała Polska patrzy na lidera ligi. Wystarczy jeden słabszy mecz i już wszyscy cię skreślają.
Wracając jeszcze do tego świętowania - podniosły się głosy, że podczas fety na Rynku obrażaliście Legię Warszawa.
- Czytałem o tym. Prawda jest jednak taka, że - owszem - padły takie słowa, ale tylko z ust kibiców. Myślę, że dobrze widać to na nagraniach. My - piłkarze - skupialiśmy się na świętowaniu własnego sukcesu, a nie na obrażaniu kogokolwiek.
Celebrowaliście największy sukces w historii klubu, chociaż po awansie do Ekstraklasy w 2013 wszystko odbyło się z większą pompą.
- To było trochę inne świętowanie, bo tym razem zaraz po meczu czekało nas wręczenie medali. To dlatego kibice nie wbiegli na murawę, tylko zostali na swoich miejscach. My natomiast musieliśmy szybko zejść do szatni i tam poczekać aż na murawie zostanie rozłożona scena. Punktem kulminacyjnym było dopiero to, co działo się na Rynku. W porównaniu do fety sprzed trzech lat różnica polegała jedynie na tym, że świętowaliśmy z otwartego autobusu, który zasponsorowali nam kibice. Byli zresztą z nami już od chwili wyjazdu ze stadionu. W grupie około 30 osób pilnowali, by nic złego się nam nie stało. Czapki z głów!
W przekroju całego sezonu frekwencja na stadionie jednak rozczarowywała.
- No tak, mogła być wyższa. Chciałoby się mieć zawsze taką frekwencję jak na tym ostatnim meczu, z Zagłębiem Lubin [9523 widzów - dop. red.]. Zazwyczaj było to 5000 - 6000 ludzi. Wierzę, że od początku nowego sezonu będzie lepiej.
Wicemistrzostwo już macie. Co dalej?
- Widzę Piasta w już na stałe w czołowej piątce Ekstraklasy. Myślę, że to realny plan, chociaż niełatwy. Z drugiej strony - przy reformie ligi nawet to piąte miejsce pozwala włączyć się do walki o europejskie puchary czy nawet o mistrzostwo. Na razie natomiast czas na urlopy i krótki reset od futbolu. Nogi i głowa muszą trochę odpocząć. To również ważny moment, bo jeśli dobrze się zregenerujesz, to możesz wejść w nowy sezon z przytupem. A przecież my te nowe rozgrywki zaczniemy od meczów w europejskich pucharach.
Trzy lata temu potknęliście się już na pierwszej przeszkodzie, azerskim Karabachu Agdam.
- W Polsce o tamtejszej lidze wiemy bardzo niewiele. Sam przed pierwszym meczem o Karabachu słyszałem chyba tylko raz, kiedy wyeliminował z pucharów Wisłę Kraków. Gdy jednak tam polecieliśmy, wszyscy byliśmy pod wrażeniem. Karabach może sprowadzać naprawdę dobrych zawodników, bo pieniędzy mu nie brakuje. Zresztą, w Polsce bardziej efektownego miasta niż Baku nie widziałem. Tam bogactwo po prostu rzuca się w oczy. Chociaż jednocześnie na obrzeżach jest bardzo biednie...
Przegraliśmy, ale z nie byle jaką drużyną. Jakieś znaczenie miało pewnie też to, że w Europie byliśmy wtedy świeżakami. Teraz jesteśmy już dojrzalsi.
Tamten sezon przyniósł dość dramatyczną walką o utrzymanie. Nie obawia się pan, że i tym razem może się tak skończyć?
- Wiadomo, każdy ma jakieś obawy. Ja patrzę jednak przede wszystkim na pozytywy, a te są takie, że zagraliśmy świetny sezon. Chwała dla całej drużyny i sztabu szkoleniowego. Poza tym pamiętam, co działo się po zakończeniu poprzednich rozgrywek. Kiedy odeszli Kamil Wilczek i Konstantin Vassiljev, ludzie mówili, że nie damy sobie rady. Tymczasem Kamil Vacek i Martin Nespor fajnie ich zastąpili, a zespół zrobił wicemistrza Polski. Wiem, głośno jest o tym, że teraz to Kamil i Martin mogą się z nami pożegnać, ale nawet jeśli tak się stanie, to wierzę, że będziemy mieli powtórkę. Przyjdzie ktoś nowy i pokaże się z dobrej strony.
Najtrudniej byłoby zastąpić Latala. Czech przyznał, że mecz z Zagłębiem mógł być jego ostatnim w roli trenera Piasta.
- Nie wiem na ten temat nic więcej, bo nawet nie było kiedy porozmawiać. W trakcie sezonu o takich sprawach nie dyskutowaliśmy, a po Zagłębiu był czas na świętowanie.
Rozmawiamy o innych, a co z panem? Kontrakt obowiązuje jeszcze tylko przez rok.
- Zobaczymy. Jak do tej pory żadnych konkretnych propozycji nie było. Będę się zastanawiał, jeśli takowe się pojawią. Dzisiaj myślę tylko o robocie, jaką mam do wykonania w Piaście.
To już ten moment, kiedy zaczyna pan myśleć o wyjeździe do innej ligi?
- Nie ukrywam, że chciałbym się tak sprawdzić. Inny kraj, inny klimat, inna kultura... To byłaby dla mnie dobra lekcja życia. Sam jestem ciekaw, czy dałbym sobie radę, czy wkomponowałbym się w zespół tak jak obcokrajowcy, którzy grają w Piaście.
Do której ligi ciągnie pana najbardziej?
- Od zawsze najbardziej podobały mi się angielska i niemiecka. Choć oczywiście nie jest tak, że ktoś z Anglii zgłosi się po mnie tylko dlatego, bo to sobie wymarzyłem. Na taką szansę można sobie zapracować tylko ciężką pracą... Nie jest też tak, że rozważyłbym jedynie oferty z tych dwóch krajów. Gdyby pojawił się temat gry w Austrii, Danii czy w jakimkolwiek innym kraju, to też bym się zastanowił. Na razie jednak takiego dylematu nie mam, więc nie martwię się, co dalej.
Jak u pana z językami? To często jedna z kluczowych spraw.
- Zawsze lubiłem uczyć się języków. Nawet wtedy, gdy jeździliśmy na zgrupowania do Hiszpanii. Brałem sobie kurs hiszpańskiego i coś w głowie zostało. Kawę w hiszpańskiej restauracji zamówię bez problemu (śmiech). Z niemieckim na przykład byłoby już trudniej, bo nigdy nie miałem z nim kontaktu, ale myślę, że potrafiłbym się dopasować.
W zagranicznym transferze mocno pomaga status reprezentanta kraju. Nie liczył pan po cichu, że rzutem na taśmę załapie się do kadry na Euro 2016?
- Nie napalałem się, bo zdawałem sobie sprawę, że trener Nawałka ma do wyboru wielu dobrych piłkarzy. Poza tym jakiś czas temu rozmawialiśmy. Mówił, że mnie obserwuje, ale żebym nie podpalał się informacjami, jakie pojawiają się w mediach, bo to może być zgubne. Zapewnił, że jeśli będzie planował mnie powołać, to dowiem się o tym od niego, a nie z mediów.
I rzeczywiście tych medialnych doniesień pan nie śledzi?
- Nie jaram się nimi. Nawet jeśli ktoś miałby napisać "Murawski powinien trafić do reprezentacji", to wiem, że to wszystko nie jest takie proste. Żeby dostać się do kadry, trzeba być już naprawdę świetnym zawodnikiem. Za darmo takich rzeczy nie dają.
W klubie chwalą pana jednak za dojrzałość. Ten szybki awans na kapitana zespołu nie sprawił, że w głowie zaszumiało...
- Zaszumiało (śmiech). Ale w pozytywnym sensie. Jestem dumny i szczęśliwy, że wywalczyłem sobie miejsce w składzie i zaufanie zespołu. Teraz jeszcze ten historyczny wynik...
Za panem sporo wyrzeczeń? Kiedyś wspominał pan, że w związku z grą w barwach Piasta były jakieś problemy w gimnazjum.
- Klasę sportową zrobiono akurat w szkole na Osiedlu Mikołaja Kopernika, gdzie dominowali kibice Górnika Zabrze. Ja i koledzy byliśmy zdani na samych siebie. Wiele razy ktoś czekał na nas pod szkołą, więc trzeba było uciekać. A to oknami, a to jakimś tylnym wyjściem. Dzisiaj się z tego śmieję, ale wtedy dreszczyk emocji był.
Zawsze udawało się uniknąć kłopotów?
- Nie zawsze. Niekiedy dostało się "liścia", ale to było wliczone w ryzyko. Byliśmy na Koperniku i wiedzieliśmy, co się z tym wiąże.
źródło: Okazje.info
Obserwuj autora na Twitterze - @kkwasniewski_ >>