Już raz plan przejęcia piłkarskiego Śląska został przez miasto wymyślony i zrealizowany skutecznie. Ponad dziesięć lat temu akcje Śląska były rozproszone wśród wielu współwłaścicieli spółki. Ale nikt z nich nie był już zainteresowany dalszym finansowaniem zespołu.
W efekcie Śląsk dryfował sportowo i finansowo na obrzeżach krajowego futbolu. Awansował z III do II ligi, ale na nic więcej nie było go stać. Właścicielska niemoc miała przełożenie na sportowy marazm klubu.
Wtedy w ratuszu powstał tajny plan inwestycyjnego wejścia miasta w piłkarski Śląsk. Na ówczesne czasy był to w Polsce ewenement, gdyż poza Polkowicami nikt takiego rozwiązania w zawodowej piłce nożnej nie przeprowadził.
Projekt zakładał, że cała transakcja zostanie przeprowadzona przy pomocy Andrzeja Mazura, wtedy przewodniczącego rady nadzorczej Śląska, przedstawiciela Forda na Polskę. Mazur rozpoczął skupowanie akcji od innych akcjonariuszy: Edwarda Ptaka, Janusza Cymanka, Pawła Marcinkowskiego czy Niemca Hermana Tecklemburga.
Teoretycznie w transakcjach nie było nic dziwnego i podejrzanego. Jednak osoby znające realia finansowe wrocławskiego biznesu wiedziały, że Mazur nie będzie w stanie samotnie utrzymywać Śląska. Spekulowano kto za nim stoi i stawiano na innych wrocławskich biznesmenów - Andrzeja Kuchara, mającego działać w porozumieniu z Andrzejem Ruską.
A o możliwości wejścia akurat tych inwestorów w futbol mówiło się wtedy od dawna. I taki rozwój wypadków zakładali akcjonariusze Śląska, którzy ostatecznie zgodzili się odsprzedać swoje akcje Mazurowi. Nikt nie zakładał, że za wszystkim stoi gmina Wrocław, gdyż wcześniej władze miasta konsekwentnie podkreślały, że nie będą wydawać publicznych pieniędzy na zawodowy sport.
Z kolei rządzącym z ratusza zależało, aby kontrahenci nie domyślili się, kto stoi za Mazurem. Wszystko, aby nie podbijać ceny akcji spółki. Wiedząc, że za transakcją stoi miasto - wiarygodny i teoretycznie bogaty inwestor - sprzedający mogliby podnosić cenę akcji. Mogliby też nie zgodzić się na ich odsprzedanie, wychodząc z założenia, że udział w spółce z miastem może przynieść tylko korzyści.
Prawda wyszła na jaw we wrześniu 2006 roku, gdy prezydent Rafał Dutkiewicz oficjalnie potwierdził, że Wrocław odkupi akcje Śląska od Andrzeja Mazura i inwestycyjnie wchodzi w piłkarski klub.
Teraz, w 2016 roku, miasto również zastosowało fortel, aby przejąć w Śląsku większościowy pakiet akcji. Do czwartku większościowym, 51-procentowym akcjonariuszem spółki było Wrocławskie Konsorcjum Sportowe, które tworzyły firmy trzech lokalnych biznesmenów: Marka Nowary, Rafała Holanowskiego oraz Stanisława Hana.
Ratusz rozbił jedność biznesmenów z Konsorcjum, z których każdy posiadał po 17 procent akcji. Nowara wycofał się z inwestycji i odsprzedał swoje udziały Iliasowi Filippidisowi, innemu lokalnemu biznesmenowi greckiego pochodzenia. Filippidis ma świetne relacje z magistratem, w tym z prezydentem Dutkiewiczem. Nowy akcjonariusz nominował do władz Konsorcjum pracownika urzędu miejskiego oraz doradcę prezydenta. W efekcie podczas walnego zgromadzenia akcjonariuszy Konsorcjum nie było w stanie zablokować propozycji władz Wrocławia, które zamieniły 6 mln zł pożyczki udzielonej Śląskowi na akcje spółki.
I 49 procent akcji Śląska należących do ratusza zamieniło się w 54,46 procent. Wliczając do tego udziały Filippidisa, można powiedzieć, że ratusz razem z zaprzyjaźnionym biznesmenem kontroluje około 70 procent akcji piłkarskiej spółki.
Taktycznie przejęcie przeprowadzono bezbłędnie. Rywale zostali ograni i zmarginalizowani. Zaufanych i zaprzyjaźnionych do niedawna z władzami miasta biznesmenów, zastąpił kolejny "też zaprzyjaźniony". Wszystko po to, aby spokojnie szukać nowego inwestora, któremu sprzeda się Śląsk.
Paradoksalnie przeżywamy dziś piłkarsko-inwestycyjne deja vu. W Śląsku historia zatoczyło koło. W 2006 roku miasto też przejmowało Śląsk, aby oddłużyć go, uporządkować kwestie właścicielskie i znaleźć solidnego, prywatnego inwestora.
Po dziesięciu latach ratusz strategicznie wrócił do punktu wyjścia.