Lech Poznań nie strzela goli i nie wygrywa. Co się dzieje? "Brakuje piłkarzy z charakterem"

Z ośmiu ostatnich meczów Lech Poznań wygrał zaledwie... jedno. W grupie mistrzowskiej Kolejorz strzelił tylko dwa gole i jego marzenia o zakwalifikowaniu się do europejskich pucharów przez ligę są już naprawdę bardzo odległe.

Lech Poznań tak fatalnej rundy finałowej ekstraklasy jeszcze nie miał. Aktualny wciąż mistrz Polski nie wygrał żadnego z czterech dotychczasowych meczów, a w trzech z nich nie strzelił nawet gola! W ogóle ostatni raz Kolejorz wygrał na początku kwietnia, z Górnikiem w Łęcznej 1:0. I było to jego jedyne zwycięstwo w ośmiu ostatnich spotkaniach.

W meczu z Lechią Gdańsk, czy poprzednio z Pogonią Szczecin, Lech grał ofensywnie, często przebywał w okolicy pola karnego rywali. Ale w żaden sposób nie potrafił tej przewagi udokumentować zdobyciem gola. Piłkarze Lecha nie radzili sobie z obrońcami rywali, na nic zdawały się seryjne dośrodkowania w pole karne, strzały z dystansu w ogóle nie stanowiły żadnego zagrożenia, o stałych fragmentach gry nie wspominając. - Wcześniej, gdy Lech grał efektownie, to zawsze miał w swoich szeregach napastnika, który gwarantował kilkanaście goli - przypomina trener Jan Urban i dodaje, że teraz takiego nie ma. Bo Nicki Bille Nielsen nigdy nie strzelał seryjnie goli, Dawid Kownacki jest młody, więc dał od siebie ile mógł, a Marcin Robak jest kontuzjowany.

Tyle tylko, że sam szkoleniowiec Kolejorza nie raz podkreślał, że za zdobywanie bramek powinni być odpowiedzialni nie tylko napastnicy. W meczu z Piastem strzelił Karol Linetty, ale wcześniej gola w wykonaniu pomocnika widzieliśmy na początku marca, gdy w Chorzowie do bramki Ruchu trafili Maciej Gajos i Darko Jevtić. Do gola strzelonego przez obrońcę Kolejorza w lidze trzeba się cofnąć o ponad pół roku, aż do 17 października, gdy Marcin Kamiński wyrównał wynik meczu z Ruchem w Chorzowie (2:2). - Mamy piłkarzy dobrze grających głową, o dobrych warunkach fizycznych, powinniśmy być groźniejsi ze stałych fragmentów gry - ubolewa trener Urban. - Brakuje nam takiego przekonania, że można, że da się i trochę cwaniactwa. Czasami dziesięć centymetrów wystarczy by włożyć nogę, czy głowę lub uwolnić się spod krycia obrońcy - dodaje.

Piłkarze Lecha mają przecież sporo doświadczenia, zdobytego także w europejskich pucharach. A może po prostu zawodzi... głowa? - W tej drużynie powinno być więcej zawodników z charakterem, bo nie ma ich zbyt wielu - przyznaje szkoleniowiec Kolejorza. - To często widać nawet w zwykłej komunikacji między piłkarzami na boisku. Widać, kto dyryguje zespołem, a kto nie. Na dzisiaj tym piłkarzem, który najwięcej mówi, kieruje, ustawia zespół jest Tamas Kadar. Mimo, że po angielsku, to cały czas analizuje, co się dzieje, nawet na treningach. On to ma - mówi Urban. - Kapitan Łukasz Trałka też to ma, też potrafi, ale trochę za mało.

Akurat Tamas Kadar i Łukasz Trałka w ostatnim meczu z Lechią Gdańsk nie zagrali, bo pauzowali za nadmiar żółtych kartek. Ich rolę przejął nieco Vladimir Volkov, który pierwszy protestował, czy wstawiał się u sędziego za kolegami. Serb z czarnogórskim paszportem jest w tej drużynie jednak zbyt krótko, by odgrywać wiodącą rolę. Takich piłkarzy Urbanowi brakuje. - Nie raz mam uwagi do piłkarzy, że jak jest jakiś faul na naszym zawodniku, to nawet nikt nie protestuje. Albo jak przeciwnik nam ukradnie kilka metrów, bo sobie kopnie piłkę do przodu, gdy sędzia jest odwrócony plecami i nie widzi. To też jest charakter. Takich sytuacji w naszym zespole musi być więcej, musi być widać, że to jest zespół - piekli się trener Kolejorza.

Fatalny finisz ligi w wykonaniu Lecha spowodował, że marzenia poznaniaków o awansie do europejskich pucharów przez ligę trzeba już powoli odłożyć między bajki. Kolejorz zajmuje dopiero siódme miejsce w tabeli, a jeśli Pogoń lub Cracovia wygrają w tej kolejce swoje mecze, to do czwartego miejsca w tabeli zespół Jana Urbana będzie tracił pięć punktów. Żeby taką stratę odrobić w trzech ostatnich spotkaniach sezonu to trzeba nie tylko liczyć na potknięcia rywali, ale przede wszystkim samemu wygrywać. A przecież dwa z tych trzech spotkań Lech rozegra na wyjeździe (w Krakowie i Lubinie, gdzie przegrała nawet Legia).

W tej sytuacji ostatnią deską ratunku dla lechitów wydaje się być finał Pucharu Polski. Zwycięstwo w nim nad Legią Warszawa zapewni bowiem przepustkę do drugiej rundy eliminacji Ligi Europejskiej. - Finały są po to, żeby je wygrywać. Nieważne jak, czy ładnie, czy brzydko. Nikt nie będzie się przecież cieszył po ładnej porażce. Myślimy już tylko o tym, żeby wygrać z Legią - zapewnia Jan Urban.

Więcej o:
Copyright © Agora SA