Andrzej Kowal, trener Asseco Resovii przed Final Four w Krakowie: Kibice mogą nam pomóc

- Atutem mogą być nasi kibice, na których głośny doping bardzo liczymy. To będzie dla nas bardzo ważne, choć wiadomo, że i tak o wszystkim zadecyduje forma zawodników - mówi przed Final Four Ligi Mistrzów w Krakowie trener Asseco Resovii Andrzej Kowal.

Chcesz wiedzieć wszystko o Final Four Ligi Mistrzów? Wejdź na RZESZOW.SPORT.PL

Asseco Resovia w sobotę i niedzielę będzie gościć w Krakowie najlepsze drużyny Ligi Mistrzów. Oprócz mistrzów Polski zagrają rosyjski Zenit Kazań, włoskie Cucine Lube Civitanova i Trentino Diatec. Rzeszowianie zagrają w pierwszym półfinale z Zenitem (sobota, godz. 16.30), w drugim zmierzą się obie włoskie ekipy (godz. 19.30).

W niedzielę odbędą się finał (godz. 18) i mecz o brązowy medal (godz. 14.45). Tytułu broni Zenit, który rok temu w Berlinie pokonał Asseco Resovię 3:0. Ligę Mistrzów wygrywały też Cucine Lube i Trentino, tylko Asseco Resovia nie ma na koncie zwycięstwa w tych rozgrywkach.

Rozmowa z Andrzejem Kowalem

Marcin Lew: Czujesz już dreszczyk emocji?

Andrzej Kowal: Oczywiście, że tak. To jest normalne, że podchodzimy specjalnie do takiego turnieju. Taka impreza nie odbywa się co roku. Jesteśmy gospodarzami Final Four pierwszy raz, a może i ostatni, może jedyny w trakcie naszej kariery. Zrobimy na pewno wszystko, by zaprezentować się jak najlepiej.

Poprzeczka jednak zawieszona została wysoko. Już w półfinale powtórka z finału sprzed roku i jedna z najlepszych drużyn na świecie - Zenit Kazań. Rosjanie są do ogrania?

- Każdy zespół jest do ogrania, także Zenit. Pokazała to przecież Skra Bełchatów, zwyciężając w Kazaniu. Oczywiście Zenit ma bardzo dużo zalet, ale ma też swoje wady, które trzeba wykorzystać. Najważniejsze jest jednak samemu zagrać dobrze, przy dużym ryzyku i wielkiej wierze w sukces, do ostatniego punktu. Wierzę w to, że nawet w najgorszej sytuacji można jeszcze wszystko odwrócić.

Na pewno nie jesteście faworytem, ale to akurat może wam pomóc. Będziecie mieć mniejsza presję.

- Na pewno faworytem są rywale, i to do wygrania całego turnieju. Grają bardzo dobrze, mają bardzo mocny skład, ale potrafią się też gubić, gdy rywale wywierają odpowiednią presję, co pokazała właśnie Skra czy inni rywale choćby w lidze rosyjskiej. Najważniejsze jest jednak, jak zagrają ich przeciwnicy. Jeśli zaryzykują i zagrają ostro, wtedy Zenitowi trudniej jest wskoczyć na swój poziom gry.

Reżyserem gry jest w Zenicie doskonale znany wam Aleksander Butko. W poprzednim sezonie rozgrywał w Lokomitivie Nowosybirsk, którego wyeliminowaliście w play-off Ligi Mistrzów.

- Znamy go, ale nie wiem, czy to będzie miało tak duże znaczenie. To są jednak inne zespoły. Jakość gry w Zenicie jest o poziom wyższa od tej Lokomotivu, szczególnie jeśli chodzi o indywidualne umiejętności graczy. Zresztą rozegranie może nie mieć tu tak wielkiego znaczenia. Bardziej trzeba będzie się skupić na ograniczeniu wykorzystania przez nich tych indywidualnych walorów.

Wam sprzyja szczęście. Wydawało się, że finał PlusLigi obejrzycie w telewizji, a tymczasem z pomocą przyszedł BBTS Bielsko-Biała i dzięki lepszemu stosunkowi setów wyprzedziliście PGE Skrę Bełchatów i zagracie o złoto. Wierzyłeś w to, że jednak się uda?

- Przede wszystkim cieszyliśmy się z tego, że w ostatnich meczach wygrywaliśmy i poziom naszej gry był równy i dobry, bo wcześniej różnie z tym bywało. Po meczu w Gdańsku każdy wiedział, jakie są nasze szanse na grę w finale, i były one minimalne. Szacunek jednak dla BBTS-u za to, że podjął walkę w Bełchatowie.

Ale to, że zadecydował ten jeden set, to zbyt duże uproszczenie. Tutaj wszystko skupiło się na tym meczu, a gdyby spotkania rozgrywano w jeden dzień, o jednej porze, byłoby inaczej.

O tym, że zagramy w finale, nie decyduje ostatni mecz, jeden set, tylko cały sezon zasadniczy. I w tym o tego jednego seta byliśmy lepsi. Mówienie, że ktoś bardziej zasłużył na finał, a ktoś mniej, jest niepoważne. Takie były zasady dla wszystkich, by być lepszym od rywali. Jak ktoś by zmienił te zasady przed sezonem, to gralibyśmy według nich.

Po nie najlepszym sezonie zasadniczym jesteśmy jednak w finale, zajęliśmy drugie miejsce i to też coś znaczy.

Jesteście gospodarzami Final Four, ale zagracie w hali, której nie znacie, w Tauron Arenie Kraków. Będziecie mieć tylko o jeden trening więcej od rywali. Nie można więc mówić o jakimś atucie.

- Na tym poziomie nie powinno mieć to większego znaczenia. Może dla przeciwników będzie trochę trudniej w pierwszych piłkach pierwszego seta, ale później nie ma to większego wpływu na grę.

Atutem mogą być natomiast kibice, na których głośny doping bardzo liczymy. Uważam, że kibice bardziej mogą pomóc nam niż np. zdeprymować rywali, bo oni i tak będą grali swoje. Ale doping dla nas może być bardzo ważny, choć wiadomo, że i tak o wszystkim zadecyduje forma zawodników.

Trener Zenitu Kazań Władimir Alekno powiedział w jednym z wywiadów, że Polacy nie byliby mistrzami świata, gdyby mistrzostwa nie odbyły się w naszym kraju, przy naszych kibicach.

- Jeśli tak powiedział, to ostatnio sam sobie zaprzeczył. Wygrał przecież 3:0 w Łodzi, właśnie przy naszych kibicach. Kibice oczywiście mają spore znaczenie, ale i tak największy ma drużyna.

Kto będzie faworytem drugiego półfinału, w którym zagrają włoskie Cucine Lube Civitanova i Trentino Diatec?

- Trudno powiedzieć. Teoretycznie Lube Banca jest faworytem, ale przecież przegrali Puchar Włoch, teraz w półfinale ligi włoskiej także. Trentino wydaje się słabszym zespołem, ale potrafi zagrać znakomite mecze, jak choćby te z Biełogorie Biełgorod.

Co uznasz za sukces w Krakowie?

- Powiem po turnieju. Można zagrać słabo, a wygrywać, wygrać turniej, a można bardzo dobrze i zająć czwarte miejsce. To, czy coś było sukcesem, czy nie, podsumuję po turnieju. Tak samo jak cały sezon dopiero po jego zakończeniu.

Final Four Ligi Mistrzów na Facebooku! Śledź z nami, co dzieje się w Tauron Arenie Kraków!

Więcej o:
Copyright © Agora SA