Wisła sprzed miesiąca kojarzyła się ze słabą grą i wyrzuceniem po ledwie trzech meczach trenera Tadeusza Pawłowskiego. Teraz znów gra atrakcyjnie, a frekwencja rośnie. 22 lutego na spotkanie z Łęczną (po sześciu porażkach z rzędu) przyszło ledwie 9 tys. widzów. Mecze z Podbeskidziem i Piastem oglądało ok. 10 tys. Po pierwszej wygranej Wdowczyka mecz z Jagiellonią zobaczyło już 11,5 tys. kibiców. Na sobotnie spotkanie ostatniej kolejki rundy zasadniczej z Zagłębiem Lubin może przyjść już kilkanaście tysięcy ludzi. Tego dnia Wisła niespodziewanie powalczy o awans do czołowej ósemki.
Drużyna Wdowczyka potrzebuje wygranej i sprzyjających wyników, m.in. w meczach z Ruchem, Lechią, Jagiellonią, Niecieczą. Gdyby się powiodło, regulamin rozgrywek - punkty po 30 kolejkach zostaną podzielone na pół - pozwala krakowianom myśleć nawet o... europejskich pucharach. Po awansie do fazy mistrzowskiej Wisła będzie traciła jedynie cztery-pięć punktów do miejsca dającego start w eliminacjach Ligi Europy. W Europie najbardziej zasłużony polski klub XXI wieku nie grał od sezonu 2011/12.
A przecież wydawało się, że Wisła po kilkuletnim okresie kłopotów finansowych i chaosu organizacyjnego jest już w konwulsjach przedśmiertnych. I nic jej nie pomoże, nawet zimowe wzmocnienia i spłata zadłużenia wobec piłkarzy dzięki pieniądzom właściciela Bogusława Cupiała. Skąd przemiana? Pierwsze dwie wygrane - 4:2 z Niecieczą i 5:1 z Jagiellonią - przyniosła... rozmowa. - Nie mieliśmy dużo czasu na treningi, ale dużo rozmawialiśmy - mówi trener Wdowczyk. - Mogłem tylko próbować przekonać piłkarzy, że jeszcze niedawno grali atrakcyjnie, strzelali bramki i nadal to potrafią. Potrzebowali tego.
Przy Reymonta mówią, że po nowym trenerze widać półtoraroczną przerwę w pracy. Wdowczyk na początku chciał nawet prowadzić rozgrzewkę. W szatni pojawił się też inny charakter. Dwóch poprzednich stałych trenerów pracę opierało na empatii, a Marcin Broniszewski z założenia był tylko szkoleniowcem tymczasowym, któremu trudno wyrobić sobie autorytet.
Wdowczyk jest bardziej uparty, bliżej mu do innego byłego szkoleniowca Wisły, Franciszka Smudy, którego metody pchnęły Wisłę z marazmu do czołówki ekstraklasy. Gdy się wyczerpały, Wisła sięgnęła po Kazimierza Moskala, który dał piłkarzom więcej luzu. Teraz - jak w sinusoidzie - szatnia potrzebowała twardej ręki.
Wdowczyk do szczerej rozmowy z piłkarzami i entuzjastycznego podejścia dorzucił też inny dobór zawodników w środku pomocy. Poprzednicy wystawiali tam defensywnego pomocnika. Nowy trener świadomie z niego zrezygnował, mówiąc: - Muszą tam grać piłkarze, którzy potrafią zagrozić bramce. Ten zespół z natury woli grę ofensywną.
W Chorzowie w środku boiska biegali Denis Popović i Rafał Wolski, czyli ofensywni pomocnicy, dotąd niekojarzeni z grą w odbiorze.
- Większość drużyn ekstraklasy gra dwoma defensywnymi pomocnikami. Dla mnie zawodnicy operujący w tej strefie muszą potrafić pobiec z piłką do przodu i zagrozić bramce rywala. Na boisku wszystko zmienia się tak szybko, że mówienie o kimś, że jest piłkarzem defensywnym, może nie mieć sensu. Na przykład boczni obrońcy często przez większość meczów są skrzydłowymi. To bardzo płynne - tłumaczył Wdowczyk.
I to musi być odpowiedź, czemu - przynajmniej na początku - Wdowczykowi się powiodło. Treningi wyglądają przecież podobnie, a drużyna wciąż stara się spokojnie wymieniać piłkę krótkimi podaniami, grać ofensywnie.
W tych warunkach i przy nowym trenerze błyszczy Wolski, który został powołany na Euro 2012, ale potem zmarnował trzy lata we Włoszech i Belgii. Po powrocie do Polski w sześciu wiosennych meczach strzelił trzy gole i miał cztery asysty. Wkrótce Wisła może być zresztą jeszcze silniejsza. Po kontuzji do treningów wraca reprezentant Polski Krzysztof Mączyński.