Chcesz więcej? Polub Kraków - Sport.pl
Dariusz Wdowczyk: Pojawiło się kilka ofert, ale z różnych względów nie mogłem ich przyjąć. Potrzebowała mnie rodzina. W końcu pojawiła się oferta z Wisły, nad którą właściwie w ogóle się nie zastanawiałem.
- Tak, obserwuję mecze ligowe - skróty i całe spotkania.
- W ogóle nie brałem tego pod uwagę. A być może to, że nie pracowałem przez niemal 1,5 roku, pozwoliło mi spojrzeć na sytuację z dystansu i wyrobić opinię o zespole. Zawsze jest jakiś znak zapytania, ale do odważnych świat należy. Wisła ma piłkarzy i utalentowanych, i doświadczonych, którzy potrafią grać w piłkę. Niektórzy pochowali gdzieś talent, a umiejętności naprawdę mają spore. Nowych rozwiązań szuka się w zespołach, w których coś funkcjonuje nie tak, jak należy. To było i jest moją szansą.
Gdyby ktoś powiedział mi przed zatrudnieniem, że w dwóch meczach zdobędziemy sześć punktów i dziewięć bramek, powiedziałbym: super. Nie spodziewałem się tego i jestem bardzo zadowolony. Nie mieliśmy dużo czasu na treningi, ale dużo rozmawialiśmy. Mogłem tylko próbować przekonać piłkarzy, że jeszcze niedawno grali atrakcyjnie, strzelali bramki i nadal to potrafią. Potrzebowali takiej rozmowy. Wygraliśmy jednak dopiero dwa mecze, a premierę mamy co tydzień i do każdego spektaklu musimy być przygotowani na sto procent.
- Trzeba było poczekać na rozmowy z zawodnikami. Oczywiście w czasie podróży z Warszawy do Krakowa układałem plan, zastanawiałem się, na co zawodnicy zareagują. Niektórych znam, ale - poza Patrykiem Małeckim - nigdy z nimi nie pracowałem. Pierwsze wrażenie musi być pozytywne, to bardzo ważne. Przychodzi ktoś, kto mówi rzeczowo, krótko. Piłka jest prostą grą, musimy rozumieć się z piłkarzami. Są reguły współpracy, nie możemy przekroczyć pewnych granic. Nie mówię o prowadzeniu drużyny twardą ręką: zawsze możemy się pośmiać, jest czas na pracę i zabawę. Wątpliwości dotyczyły tego, jak zareagują: czy uwierzą w moje słowa i dadzą się przekonać, czy puszczą to mimo uszu.
- Jeszcze w Pogoni poświęcałem mu dużo czasu. Bardzo się cieszę, że widzę go takiego, jakiego pamiętałem z wcześniejszej gry w Wiśle. Dogrywa, strzela bramki, potrafi grać jeden na jeden. Patryk wie, że ma zadania na boisku, z których jest rozliczany. Nie mam do niego zastrzeżeń, do innych piłkarzy również. Są drobnostki, ale o błędach łatwiej rozmawiać po zwycięstwie niż po porażce. Wtedy piłkarze łatwiej przyjmują krytykę.
Z zawodnikami trzeba dużo rozmawiać. Np. z Rafaelem Crivellaro. Jest dobrym piłkarzem, nie pokazał tego, na co go stać. Podobnie Witalij Bałaszow, która ma kilka atutów, szczególnie szybkość. To młodzi ludzie. Jeśli zaufają trenerowi, mogą wiele dać zespołowi. Zawodnikowi, który przychodzi do nowego klubu i posługuje się innym językiem, czasami trudno się zaadaptować. Jestem dla nich wyrozumiały. Wiem, że z nimi muszę rozmawiać więcej niż z piłkarzami z podstawowego składu, bo ci drudzy są zadowoleni.
- Ten zespół z natury woli grę ofensywną. Większość zespołów w naszej lidze woli atakować niż się bronić. Musi być jednak równowaga. Nie możemy zapominać, że przeciwnik też chce strzelić gola, więc musimy się zabezpieczać. Łatwiej jednak ofensywnemu piłkarzowi bronić, niż defensywnemu atakować.
O losach spotkania decyduje to, czy ja na swojej pozycji podporządkuję sobie rywala. To psychologiczna walka, słuchanie jego oddechu: czy już sapie, czy mogę mu się urwać, czy za mną zdąży, zareaguje na mój ruch, czy próbuje mnie gonić. Trzeba szukać przewag nad tym, z kim spotykam się najczęściej. Środkowi obrońcy rywalizują w ten sposób z napastnikami itd. Jeżeli zdominujemy dziesięciu zawodników z pola i będą zachowywali się tak, jak chcemy, zdominujemy cały mecz.
- Nie wszystko zależy od nas. Dopóki to matematycznie możliwe, będziemy próbować, ale nie wybiegajmy za daleko w przyszłość. Dla mnie najważniejszy jest mecz z Ruchem Chorzów. Kalkulowanie nie ma sensu.
- Nie wyobrażam sobie, by Wisła spadła z ligi. Byliśmy na 15. miejscu, nadal mamy niedużą przewagę nad strefą spadkową. Różnice punktowe są bardzo małe, a po podziale będą jeszcze mniejsze. Jedna porażka i znów robi się ciasno.
- Nie, o tym nie rozmawialiśmy. Nie ma takiego zapisu w kontrakcie.
- Jeszcze nie. Spokojnie, jest zajętym człowiekiem. Myślę, że w pewnym momencie porozmawiamy.
- Naprawdę zweryfikowałem życie. Dziś na wszystko patrzę zupełnie innymi kategoriami niż 10 lat temu. Dojrzałem jako trener i jako człowiek. Wyznaję inne wartości niż przed laty. Możemy opowiadać różne rzeczy, ale liczą się czyny, a nie słowa. Jeżeli Wisła będzie grała atrakcyjnie i wygrywała, to i kibice mnie zaakceptują. Na to pracuję.
Kiedy jechałem za granicę, miałem ponad 40 występów w reprezentacji. Nikt na to nie patrzył. Gdybym nie dawał z siebie maksimum i nie pracował dla zespołu, nikt by mnie nie zaakceptował. Musiałem udowodnić, że potrafię grać w piłkę i poświęcić się dla drużyny. Kibice w Glasgow czy Reading do dziś mnie wspominają, nigdy nie miałem z nimi problemów. Nie chcę mówić, jaki to będę wielki, mówić o skandowaniu nazwiska. Chcę spokojnie pracować.