ROZMOWA Z DAMIANEM FALISIEWICZEM
Damian Falisiewicz: - Ostatnim kapitanem i zarazem wychowankiem klubu był Dawid Ptaszyński. O moim wyborze zdecydowali koledzy i to bardzo cieszy, że powierzyli mi taką funkcję, która wymaga zaufania. Z drugiej strony nie ma to większego znaczenie czy będę miał opaskę czy nie. Zawsze starałem się pomóc młodym zawodnikom, którzy wchodzą dopiero do zespołu. Ze starszymi też nie miałem problemów i wzajemnie sobie podpowiadaliśmy.
- Nie nam to komentować, bo to decyzja działaczy. Na pewno nie można powiedzieć, że z trenerem Nowakiem nie mogliśmy dalej pracować, bo przecież jesteśmy liderami rozgrywek. Od każdego można się czegoś nauczyć i na pewno od Nowaka każdy z nas coś wyciągnął. Trenera Złomańczuka znamy doskonale, bo współpracował z nami przez ostatnie pół roku. Wie o nas wszystko i widać było to w trakcie przygotowań do rozgrywek.
- Mieliśmy komfortowe warunki jak na III ligę. Wiadomo, że pewnie zabrakło trochę gry na zielonych murawach, ale w Polsce nie jest to zawsze możliwe, a przecież klubu nie stać na zagraniczne zgrupowania. Mieliśmy jednak dostęp do boiska ze sztuczną nawierzchnią, a i parę jednostek na naturalnej płycie też za nami, więc absolutnie nie mamy prawa narzekać. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Pierwszy mecz pucharowy był takim spotkaniem na przetarcie i jeszcze nie wszystko funkcjonowało jak należy. Ważne, że zagraliśmy na zero z tyłu. Musimy to utrzymać i popracować jeszcze nad skutecznością.
- Atmosfera w szatni jest bardzo ważna i w tym momencie jesteśmy bardzo pozytywnie nastawieni. To jest kwestia zaufania. Wiem, że jak włożę teraz za kogoś głowę w jakiejś sytuacji to ktoś po chwili zrobi to za mnie. To nas nakręca. Wiemy, że margines błędu jest niewielki.
- Nie ma co rozpamiętywać tych spotkań. Jasne, że nie powinniśmy przegrywać takich meczów. Jednak dziwne by było jakby faworyci wygrywali w każdym spotkaniu. Można byłoby już przed sezonem decydować o tym kto ma awansować. To bez sensu. Motor jest takim klubem i taką marką, że każdy na nas się spina. Dla naszych rywali to mecze o życie, bo często drugi raz taka szansa może się im nie zdarzyć. Szczególnie jeśli chodzi o grę na Arenie Lublin. Musimy na boisku udowodnić, że jesteśmy lepsi, bo za samą nazwę nikt nam punktów nie da. Każde trzy punkty będzie przybliżało nas do baraży.
- Proszę mi wierzyć my też. Taka sytuacja wzięła się z wieloletnich zawirowań wokół drużyny. Byli tutaj ściągani trenerzy i zawodnicy z zewnątrz, którzy rzekomo mieli zagwarantować sukcesy. Jakoś to nie wychodziło. Dobre wyniki osiągaliśmy natomiast wtedy, gdy stawiano na ludzi z regionu, którym zależało na tym żeby Motor był wysoko. Gdy ostatni raz awansowaliśmy do I ligi to drużyna w 75 proc. składała się z wychowanków. I to mimo tego, że warunki finansowe były fatalne, bo nie płacono nam przez wiele miesięcy. Teraz mamy skład oparty na ludziach z Lubelszczyzny i świetne zaplecze. Musimy zrobić wszystko, żeby tego nie zmarnować.
- Fakt, bo choć Kamil Stachyra czy Rałaf Król spędzili w klubie wiele lat to jednak pierwsze kroki stawiali gdzie indziej. Dlatego cieszy, że zawodnicy z centralnej ligi juniorów trenują z nami na co dzień. Nawet pory treningów są dostosowywane tak żeby mogło ich uczestniczyć jak najwięcej. Widać że trener będzie miał ból głowy na którego młodzieżowca postawić. Na pewno nie będą obniżać poziomu.
- Najbardziej utkwił mi w pamięci mecz z Avią Świdnik, który wygraliśmy w Lublinie 2:1. To był maj 2007 roku. A to dlatego, że byłem jeszcze bardzo młodym zawodnikiem. Niestety ja najpierw zawaliłem gola. Zdołaliśmy jednak odwrócić wynik w fajnym stylu i po kapitalnym golu przewrotką Piotrka Prędoty.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!