Cracovia. Tomasz Siemieniec opowiada, po co piłkarzowi żelki i cola

- Kiedyś w autobusie z piłkarzami pękła rura, więc spaliny leciały na tylne siedzenia i ledwo dało się wytrzymać. Dziś takie rzeczy się nie zdarzają, wszystko jest zaplanowane od A do Z - mówi Tomasz Siemieniec, były piłkarz, dziś kierownik Cracovii.

Facebook?  | A może Twitter? 

Jarosław K. Kowal: W niedzielę Cracovia zagra z Pogonią. Zakupy na wyjazd do Szczecina już pan zrobił?

Tomasz Siemieniec: (śmiech) Jeszcze nie, zrobię w piątek.

Wyjaśnijmy: co kierownik kupuje na mecze?

- Żelki, czekoladę i banany! Taką dietę wprowadził jeszcze trener Wojciech Stawowy, a ludzie zajmujący się przygotowaniem fizycznym potwierdzają, że to dobra rzecz. Nie chodzi o zwykłą zakąskę, tylko zwiększenie poziomu cukru w organizmie przed i w trakcie meczu.

Chodzi o jakieś specjalistyczne żelki?

- A skąd! Najzwyklejsze, ze sklepu spożywczego (śmiech).

Jeszcze podobno coca-cola?

- Koniecznie wygazowana! Gdy gramy na wyjeździe, w szatni jestem ok. czterech godzin przed meczem i odkręcam butelki. Przyjadą piłkarze i jest gotowa do picia. Oczywiście również chodzi o cukier.

A po meczach często zamawia pan jedzenie dla zawodników.

- Zdarza się, że przyjeżdża kilka pudełek z pizzą, kilka sztuk tortilli i kilka sałatek, by każdy mógł wziąć coś dla siebie. Często jemy jeszcze w szatni, albo już w autokarze, by nie tracić czasu.

Wyjazd do Szczecina to najdłuższa podróż w sezonie. Co jeszcze trzeba załatwić?

- To w ogóle długa historia. Cały dzień musi być dokładnie zaplanowany. Już dwa miesiące temu zacząłem szukać hotelu. Trzeba np. ustalić menu, które jest uzgadniane z naszymi trenerami. Potem musiałem dopasować transport do naszych potrzeb. Zawsze są trzy opcje: autobus, pociąg i samolot, chociaż w tym wypadku tylko z przesiadką w Warszawie. Jasne, że są jeszcze czartery, ale to byłyby już kwoty, które przekraczają nasz budżet.

Tym razem wybraliśmy samolot, ale wrócimy autobusem. Potem mamy przerwę w rozgrywkach, więc nawet 10-godzinna podróż nie będzie miała wpływu na zawodników.

Jadąc w podróż np. pociągiem, potrzebujecie specjalnego traktowania?

- Właśnie dlatego załatwianie trwa trochę dłużej niż zwykle. Wybieramy normalny pociąg, ale np. wynajmujemy zamknięty wagon sypialny, cały do naszej dyspozycji, w którym są pokoje trzyosobowe. Dlatego podróż jest wygodna, chłopaki śpią jak w domu. Jeśli lecimy samolotem, żadnych ulg nie ma. Kupujemy bilety na normalny rejs.

W sobotę wylatujemy o godz. 5.55, w Szczecinie jesteśmy wpół do dziewiątej. O, mogę panu nawet bilety pokazać!

Zdarzyło się ich zapomnieć?

- Kryzysowej sytuacji jeszcze nie było, choć na głowie mam tyle, że niczego nie można wykluczyć (Siemieniec puka w stół). Zresztą zawsze dla bezpieczeństwa drukuję dwa komplety biletów i jeden daję któremuś z trenerów.

W każdym razie papierkowej roboty jest dużo. Odnajduje się pan?

- Chyba tak. Tyle że np. w Legii kierownik ma tyle samo na głowie, ale są ludzie do pomocy. U nas nie ma nikogo od sprzętu, więc ja go wożę. Od załatwiania hoteli czy zgłaszania zawodników też nikogo nie ma. Dlatego mój zakres obowiązków jest dość szeroki. Do tej pory sobie radziłem, choć czasem się martwię, że wkradnie się jakiś błąd (śmiech). Ale kto nic nie robi, ten się nie myli.

Pamięta pan sytuację, kiedy były kierownik Cracovii przypadkiem wpisał do wyjściowego składu Dariusza Pawlusińskiego, a ten strzelił dwa gole?

- Pewnie, że pamiętam, ale takie historie to rzadkość. Częściej kierownicy mylą się na niekorzyść drużyny. W Warcie Poznań kierownik wpisał do składu zawodnika, który wcześniej rozegrał ponad 45 minut w rezerwach. Według przepisów nie mógł tego zrobić, więc drużyna została ukarana walkowerem. A gdyby nie to, Warta najprawdopodobniej nie spadłaby z ligi!

Wróćmy do tematu wyjazdów na mecze. Kiedy pan grał w piłkę, pewnie wyglądały inaczej niż dziś?

- Pewnie, że inaczej! Bez znaczenia, czy podróż miała trwać osiem godzin czy dwie, prawie zawsze jeździliśmy autobusem. Kiedyś, za czasów trenera Wojciecha Stawowego, pękła rura, więc spaliny leciały na tylne siedzenia. Jechaliśmy z otwartymi drzwiami, by to wywiać. Ale na podjazdach trzeba było wysiąść, bo nie dało się wytrzymać, tyle spalin było. A jeszcze wcześniej, kiedy wracaliśmy z Olsztyna, zrobiła się gołoledź, więc w Michałowicach piłkarze pchali autobus! Teraz takie sytuacje się nie zdarzają. Ale wtedy? Kiedy był upał, najwyżej lufcik można było otworzyć, a temperatura w autobusie i tak dochodziła do 40 stopni Celsjusza. Czasami dojeżdżaliśmy na stadion trzy godziny przed pierwszym gwizdkiem, czasem 45 minut, bo opona strzeliła.

Podróże pociągiem pewnie też były klimatyczne?

- Pamiętam tylko jedną taką podróż, do Warszawy. Wykupiliśmy bilety do normalnego przedziału, a na korytarzu stali nasi kibice. Ktoś od czasu do czasu głowę wkładał i pytał: "wszystko u was OK?". Teraz jest inaczej. Dbam o to, by piłkarze zawsze byli na stadionie półtorej godziny przed meczem. Ani wcześniej, ani później. Przecież każdy z zawodników ma rytuał i lepiej go nie zmieniać.

Zdarzyło się, że nie dojechaliście na mecz?

- Nie, choć były podbramkowe sytuacje. Kiedyś godzinę wylotu do Szczecina zmieniano dwa razy. Nerwowo było też, kiedy jechaliśmy na... stadion Wisły. Policja nie zgodziła się, by eskortować nas na sygnale. Powiedzieli, że nie włączą kogutów, więc przeciskaliśmy się przez korki. Dojechaliśmy godzinę przed meczem, a to już oznaczało mniej czasu na przygotowanie.

Ciekawe jest też to, że wyjeżdżacie na zgrupowania nawet przed meczami u siebie.

- Zgadza się. Zawsze do Wieliczki.

Dlaczego? Kiedyś każdy piłkarz po prostu podjeżdżał pod stadion własnym samochodem.

- Ale nie dziwię się trenerom, że dzień przed meczem organizują zgrupowania. Dam prosty przykład: Damian Dąbrowski ma dwójkę małych dzieci. Wieczorem lub rano nie da się ich odciągnąć od taty. Zabierając go na zgrupowanie, trenerzy mają pewność, że prześpi noc w spokoju, bo np. sąsiad nie zrobi imprezy w mieszkaniu obok, że zje dokładnie to, co zaleca nasz sztab i to o wskazanych porach, a 24 godziny przed meczem np. wyjdzie na spacer. W piłce takie rzeczy mają znaczenie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA