Ryszard Bosek o porażce z MKS-em: Przykro jest wszystkim

Po porażce w wyjazdowym meczu z MKS-em Będzin AZS Częstochowa spadł na ostatnie miejsce w tabeli. Czy w końcówce sezonu obroni swoją pozycję w PlusLidze? - Pewien nie jestem, ale wiem, że ten zespół się nie poddaje i spodziewam się, że będzie walczył do końca - mówi dyrektor sportowy klubu Ryszard Bosek.

Tadeusz Iwanicki: Porażka z MKS-em Będzin ma przykre konsekwencje. Spadliście na ostatnie miejsce w tabeli i wasza przyszłość w PlusLidze stanęła pod znakiem zapytania. Takie są fakty...

Ryszard Bosek: - Zgadza się i jest nam z tego powodu bardzo przykro. Nie szukamy usprawiedliwienia, ale to, że jesteśmy teraz na końcu tabeli nie jest konsekwencją tylko niepowodzenia w meczu z Będzinem. Od początku mieliśmy w drużynie kontuzje, wypadł Bandero a o wzmocnieniach, z różnych względów, o których nie chcę mówić, nie było mowy. Z Bandero w składzie moglibyśmy wygrać kilka meczów więcej. Nie wygraliśmy i teraz jesteśmy tam, gdzie jesteśmy. Przykro z tego powodu jest zawodnikom, trenerom, działaczom a kibicom, który ostatnio fajnie dopingowali drużynie, pewnie też.

Co w grze drużyny było nie tak, że mecz z MKS-em zakończył się niepowodzeniem?

- Przyczyny są różne, chociaż trzeba powiedzieć, że generalnie rozegraliśmy dobry mecz. Może poza Bandero, który wypadł słabiej niż ostatnio. On po wyleczeniu kontuzji prezentował się korzystnie, grał na fali entuzjazmu i to mu pomagało, a teraz dopadł go kryzys. Spodziewaliśmy się, że może tak być. Doszedł trening, odpowiedzialność i nie zagrał na takim poziomie jak wcześniej. W miejsce Bandero wszedł młody Lipiński, wypadł dobrze, ale mimo to do wygranej zabrakło.

Czy MKS was czymś zaskoczył?

- Będzin to inny zespół niż wcześniej. Sprowadzili rozgrywającego (Kanadyjczyka Tylera Jamesa Sandersa przyp. red.), który wykonuje na boisku solidną pracę i gra tej drużyny wygląda lepiej. Nasza też wyglądała naprawdę dobrze. Może poza końcówkami, w których, chyba z nadmiaru chęci, zawodnicy popełniali takie błędy, jakie na treningach im się nie przytrafiają. W pierwszym secie byliśmy mały kroczek od wygranej, w drugim też nie wykorzystaliśmy szansy. Może gdyby jedna decyzja była inna, na naszą korzyć, może wtedy by się udało... Absolutnie nie obciążam winą sędziów, ale tego seta powinniśmy wygrać na pewno. Ciężko to strawić. Gdybyśmy przegrywali do 15, byłoby łatwiej, a tak...

Co teraz?

- Zawodnikom chyba nie pozostaje nic innego, jak się wyluzować. Bo widziałem, że wiele błędów, które popełniali, wynikało z tego, że za bardzo chcieli. Odpowiedzialność za wynik wiązała im nogi. Zapominali o taktyce, gdy w obronie była piłka do wzięcia, ruszali do niej w trójkę... To tylko jeden z przykładów. Ważne żeby się nie załamali tym niepowodzeniem i nadal tak chętnie pracowali jak dotychczas. Jeżeli będą pamiętać o tym, co dotychczas robili dobrze, to w następnych meczach, ten kroczek, którego brakowało w Sosnowcu, powinni wykonać. Wykorzystać obronione piłki, wyprowadzić kontrataki i zdobyć ważne punkty. W meczu z Będzinem, końcówce drugiego seta nie potrafiliśmy wykorzystać nawet czterech kontr. To burzyło całą koncepcję. Żal mi trochę chłopaków, bo widzę jak bardzo chcą i jak blisko są osiągnięcia celu.

Jest pan spokojny o to, że AZS obroni swoją pozycję w PlusLidze?

- Pewien nie jestem, ale wiem, że ten zespół się nie poddaje i spodziewam się, że będzie walczył do końca. Prawda jest taka, że poza Zaksą Kędzierzyn (AZS zmierzy się jeszcze z Łuczniczką Bydgoszcz, Effectorem Kielce, BBTS-em Bielsko Biała i AZS-em Politechnika Warszawska przyp. red.) pozostałe zespoły są w naszym zasięgu. Teraz najważniejszym zadaniem trenerów będzie sprawienie, żeby zawodnicy zapomnieli o odpowiedzialności za wynik, a koncentrowali się na zdobywaniu tych małych punktów, zwłaszcza w tych najważniejszych, najtrudniejszych momentach meczu. Jeżeli się uda, to myślę, że nie mamy się czego obawiać. A czy się uda, to się okaże.

Więcej o:
Copyright © Agora SA