Piotr Sieńko: - Nie chcę odpowiadać cytatem "Nie chcem, ale muszem", lecz sytuacja wyglądała dość podobnie. Prezydent Rafał Bruski dawno już ogłosił, że zamierza sprzedać wszystkie spółki sportowe należące do miasta. Miał swoją logikę. Zamierza skoncentrować wysiłek miasta w innych obszarach, zamiast zarządzać zawodowym sportem. Proces sprzedaży rozpoczął się już dwa lata temu.
- Mogę tylko gdybać, że z nami nie było kłopotów i w związku z tym ratusz nie musiał się spieszyć. Nie było zagrożenia, że żaden niespodziewany kłopot spadnie na barki prezydenta. Nie musieliśmy liczyć na poręczenie kredytu przez radę miasta. Nie mamy problemu z kibolami. Sam się wahałem, czy starać się o kupno spółki siatkarskiej.
- Po wielu rozmowach z żoną ustaliliśmy, że zabieramy się za to zadanie.
- No tak. Było w pewnym momencie zagrożenie, że siatkówka może w ogóle paść. Budowałem ją tyle lat, że również ze względów emocjonalnych zdecydowałem się kupić większościowy pakiet spółki. Elżbieta, moja żona, mnie wspierała. I w pierwszej chwili wydawało się, że cały proces sprzedaży szybko się zakończy, ale potem został wstrzymany i trwało to dłużej, do stycznia tego roku.
- To 2,15 mln złotych na rok. W sumie więc 8,6 mln złotych. Tyle będzie wynosić dotacja. Liczyłem oczywiście na większą kwotę. Natomiast ta perspektywa czasowa mi odpowiada. Po trzech latach będą wybory. Jeśli wygra prezydent Bruski, mamy kontynuację. W innym przypadku będę miał rok czasu na obserwację, czy nowa władza będzie chciała dalej budować markę Bydgoszczy poprzez siatkówkę.
- Nic. Będę kontynuował to, co było odpowiednie i przynosiło korzyść. Być może zresztą znajdzie się firma, która w zamian za sponsoring zechce przejąć część udziałów. To możliwa, choć obecnie hipotetyczna konfiguracja. Jeśli oczywiście będzie korzystna dla siatkówki.
- Przez 20 lat pracy w różnych korporacjach siłą rzeczy nasiąka się pewnymi przyzwyczajeniami. Z drugiej strony sport to nie jest biznes typu: stwórz markę, produkuj i sprzedaj. Oczywiście pewne rzeczy wprowadziłem np. system oceny pracownika.
- Nie, w przypadku zawodników jest inna zasada. Ich szefem jest trener. Vital Heynen robił takie oceny. Piotrek Makowski - nie. Bo uznaje to za nieefektywne. Sportowcy to ludzie przyzwyczajeni do innego traktowania i sposobu pracy.
- Nie są przyzwyczajeni do dnia i pracy spędzonego w reżimie ośmiu godzin pracy. Rano wstajesz, musisz być na szóstą czy siódmą w firmie itp.
- Z tego wynika potrzeba elastycznego podejścia. O tym rozmawiamy regularnie z trenerami. Jednego należy traktować z tolerancją, nie tak jakby robił na tokarce. Drugiego - inaczej. Są oczywiście różne osobowości. Niektórzy są przyzwyczajeni, że wszystko mają podane na tacy.
- Stephane Antiga to absolutna gwiazda siatkówki. Ale wszystko w Bydgoszczy było dla niego super, począwszy od mieszkania, opieki nad dziećmi aż po jedzenie. Łączył klasę człowieka i sportowca. Ale w klubie generalnie nie mamy problemów z zawodnikami.
- Mieliśmy przez wiele lat sponsora tytularnego. Była z nami Delecta, ale to się z przyczyn "politycznych" skończyło. Rieber i Delecta zmieniły właściciela. Potem przez rok jeszcze się udawało przedłużyć umowę, dzięki towarzyskiemu kontaktowi. Później nowy właściciel powiedział zdecydowanie "Nie". Udało się przekonać Transfer do przejęcia roli tytularnego sponsora. To trwało dwa lata. Szukaliśmy kolejnego, ale polegliśmy.
- Po pierwsze, podnieśliśmy poprzeczkę, jeśli chodzi o wymagania finansowe wobec sponsora tytularnego. Gdy raz sprzedasz je za półdarmo, nie wejdziesz już potem na wysoką półkę. Druga sprawa: znacznie poważniejsza. Duży biznes wyfruwa z Bydgoszczy. Rozmawialiśmy, ostatecznie bez skutku, z firmą Drozapol. Uderzaliśmy, jak pewnie wszyscy, do Pesy. W efekcie zakończyło się na nazwie Łuczniczka. Firmy inwestujące w sport robią to z trzech powodów. Budują swoją markę. Delecta, z branży spożywczej, idealnie pasowała. Gdy ktoś działa w branży transportowo-logistycznej, nie musi działać w taki sposób. I drugi powód: towarzyski. Można liczyć na pomoc przyjaciół na zasadzie: Lubię cię, więc ci pomogę. I jeszcze jedna kwestia wchodzi w grę: odpowiedzialność społeczna. Szef Nitrochemu nie musiałby się przez siatkówkę reklamować, ale to robi z takich względów. Pracują u niego bydgoszczanie, więc uważa, że powinien wspierać bydgoski sport.
- Przypuszczam, że w Polsce tylko na piłce nożnej. W siatkówce nie ma mowy o zarabianiu. Nawet najbogatsze kluby wszystko wydają na czysty wynik sportowy, czyli budżet zespołu.
- Mam odmienne zdanie. Im więcej wydajesz na czysty sport, tym masz większą szansę, że zbudujesz lepszą drużynę. Warunek: sprawna i mała administracja, która wszystko ogarnia. Najlepiej więc, gdy wydasz 99 proc. pieniędzy na sam zespół. W Łuczniczce mamy dwóch pracowników na etacie, dwoje stażystów i 21 wolontariuszy.
- Żona, jak trzeba, jest lekarzem wolontariuszem. Mój syn tu zaczął grać i, mam nadzieję, będzie dalej grał. I to wszystko, jeśli chodzi o rodzinne związki.
- Zależą od tego także, co dziś się dzieje z zespołem. Dobrze grasz, masz więcej kibiców i okazję do zdobycia bogatszych sponsorów. W każdych rozmowach z firmami taka zależność się pojawia. Nad samym składem wiele rozmawiamy, ale będzie budowany w marcu. Wówczas będziemy mniej więcej wiedzieć, jakimi pieniędzmi dysponujemy i na co nas będzie stać.
- Czy będzie więcej zespołów w męskiej lidze, czy też mniej, tego jeszcze nie wiadomo. Wiadomo, że trwają rozmowy na temat jej kształtu w przyszłym sezonie. Mogę tylko dziś powiedzieć, że tych drużyn będzie pomiędzy dziesięć a szesnaście. Weryfikacja obecnie występujących zespołów i kandydatów, którzy chcą dołączyć, będzie prosta, ale przeprowadzona ze znacznie większą konsekwencją.
Relegowanie drużyny z ligi jest możliwe w trzech przypadkach: kiedy są zaległości finansowe, zespół nie wygrał w sezonie pięciu meczów i brak odpowiedniej hali. Z różnych powodów jednak brakowało do tej pory konsekwencji w weryfikacji. I nie dlatego, że zarząd był głupi i konsekwentny. Trzeba było rozstrzygać poważne dylematy. Przykład Pałacu, który nie wygrał pięciu meczów, jest dobry. Po analizie wyszło, że Pałac pod względem sportowym i organizacyjnym i tak był silniejszy niż kandydaci do wejścia do ekstraklasy. Taka logika wówczas zwyciężyła. Teraz aplikują trzy zespoły męskie i cztery żeńskie.
- Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Dla polskiej siatkówki powinno być ich jak najwięcej, ale musiałyby to być mocne kluby, które będą przyciągały kibiców i budowały wartość ligi.