Gorące newsy i złośliwe komentarze. Dołącz do nas na Facebooku >>
Przed ostatnimi meczami grupy B, która rozgrywała swoje mecze w katowickim Spodku, każda z drużyn miała takie same szanse na awans do kolejnej fazy turnieju. Wcześniej Chorwacja, Islandia, Białoruś i Norwegia zgodnie wygrały bowiem po jednym meczu.
Największym zaskoczeniem była postawa Białorusinów. To solidny zespół z mocnym liderem, za jakiego bez wątpienia można uznać Sergieja Rutenkę, ale wciąż jednak ekipa, która w europejskim handballu nie znaczy zbyt wiele.
Zdaniem ekspertów mieli więc Białorusini przyjechać na Śląsk powalczyć, postawić się faworytom, a na koniec przegrać trzy mecze z rzędu i grzecznie wrócić do domu. Nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy nie chcieli jednak pogodzić się z rolą przegranego. Po ograniu Islandczyków również do meczu z Norwegią przystąpili z energią małej elektrownii.
Na bramkę Skandynanów od pierwszej minuty meczu sunął atak za atakiem i co najważniejsze były to akcje skuteczne. Norwegowie grali szybciej. Wyprowadzali kontry, za którymi Białorusini nie mogli nadążyć. Cóż jednak z tego skoro za plecami Rutenki i kolegów stał Wiaczesław Saldaczenka.
Bramkarza Białorusinów chwaliliśmy już wcześniej. Norwegowie też zapamiętają go na długo. Zawodnik drużyny z Mińska odbił kilka piłek, które widzieli w bramce wszyscy kibice w Spodku. Wszyscy poza Saladczenką.
Norwegowie długo nie mogli przełamać walecznego rywala. Udało się dopiero na początku drugiej połowy, gdy po golu skrzydłowego Magnusa Jondala wyszli na pierwsze w spotkaniu prowadzenie.
Potem było już łatwiej. Białorusini gubili się pod presją, a ich rywale powiększali przewagę. Gdy ta urosła do sześciu bramek, stało się jasne, że to Norwegowie będą rywalem Polaków w kolejnej fazie turnieju.