Pierwszy trener Artura Szpilki: Liczę na tego łobuza

Kiedyś przez dwie godziny błagaliśmy dyrektora, by go ze szkoły nie wyrzucał. Raz przyszła pani z lokalnej gazety i pyta Artura o edukację. A on na to: ?zostanę mistrzem świata, to się będę uczył?.

Artur Szpilka, łobuz z Wieliczki, przeszedł długą drogę, by stanąć w ringu w Barclays Center w Nowym Jorku. Wiodła przez bójki pod szkołą, więzienie o zaostrzonym rygorze i w końcu treningi w USA. Zawsze powtarzał, że zostanie pierwszym polskim mistrzem świata wagi ciężkiej i w wieku niespełna 27 lat będzie miał na to szansę. Walkę o pas WBC stoczy w niedzielę nad ranem polskiego czasu z Deontayem Wilderem.

Jarosław K. Kowal: Kto zostanie pierwszym polskim mistrzem świata?

Władysław Ćwierz: Artur.

Dlaczego?

- Dotąd były tylko same porażki w walkach o tytuł, więc ktoś musi. Liczę na niego. Dzwoni do mnie i powtarza: "trenerze, będzie trener miał mistrza". No to jak nie wierzyć?

"Chuligan, ale dał się lubić". Tak pan o nim mówi.

- Może lepiej pasuje łobuz. No ale da się lubić, taka prawda. Akurat poczucia humoru to mu nigdy nie brakowało. Zawsze był rozrywkowy, dogadywał, chciał być wszędzie. Kiedyś podczas zgrupowania każdy na zbiórkę przyszedł wystrzyżony w dziwaczny sposób. Mieli na głowach kółka, krzyże, okręgi... Pytam, kto im to zrobił, i oczywiście okazało się, że Artur. Ale przed końcem obozu włosy odrosły. A niedługo może będą wspominać, że ostrzygł ich mistrz świata.

Byli wpatrzeni w niego jak w obrazek?

- Jego pokój zawsze był pełny. Gdzie Szpilka, tam inni. I to nie tak, że tylko kłopoty sprawiał. Trzeba było gary do kuchni przynieść albo odśnieżyć, to był pierwszy.

Bardzo w kość dawał?

- Nie zaczepiał, do nikogo sam nie startował, nic z tych rzeczy. Nie wiem, jak było potem, na ulicy, w dyskotekach, bo przecież nie chodziłem za nim. Ale dokąd pieniędzy nie miał i nie było za co jeździć na mecze, to spokój był. Potem trafił do kadry, pojawili się sponsorzy, a wtedy szybko znajduje się przyjaciół. Do tego talent miał ogromny. Wygrywał wszystko, co było do wygrania.

Podobno bali się z nim walczyć.

- W seniorach było paru, z którymi wygrywał dopiero na punkty, ale poza tym nie miał godnych przeciwników. W ringu się nie oszczędzał. Mówiłem mu zresztą, że jak będzie odpuszczał, to w końcu w pałę dostanie. Tłumaczyłem: "nie boksuj tak, by od razu zabić, tylko spokojnie". Nie wolno się napalać, ale trzeba żerować na padlinę.

W ringu trudno było nad nim zapanować?

- Skąd. Słuchał rad. Z różnymi w życiu miałem do czynienia. Niektórzy po porażkach rzucali rękawicami. Wtedy kazałem podnieść i mówiłem, że mieli okazję na przeciwniku się wyładować. W ringu trzeba być twardym i Artur taki jest. Wytrzyma tę sobotnią walkę. Najważniejsze, by nie dał narzucić sobie stylu Wildera. Nie może go przyjmować na ciało, bo to za duży chłop. Nogi będą ważne. I główka.

Na każdym kroku powtarzał, że będzie mistrzem świata. Pewnie dużo się pan nasłuchał o tym przez lata?

- Już jak zaczynał, to mówił, że nim zostanie. I to nie są marzenia ściętej głowy. Ale musi lepiej boksować niż z Tomaszem Adamkiem, bo jego rywal to wielkie chłopisko. Ale popełnia też błędy, posyła wiele ciosów w powietrze. Artur nie jest bez szans. Z tego co mówi, jest zadowolony z przygotowań. Zaufał trenerowi, miał urozmaiconych sparingpartnerów. Dostał wszystko, co mógł wymarzyć, by zostać mistrzem świata. Teraz wszystko zależy od niego. Pęknąć na pewno nie pęknie. Najważniejsze, by nie zarobił przypadkowego ciosu, a powinno być dobrze. Mówił mi, żeby trzymać mocno kciuki.

Jeśli mu się uda, łzę pan uroni czy bokserzy nie płaczą?

- Może i nie płaczą, ale człowiek uczucia ma. Byłem zżyty z Arturem i zaczynam to wszystko przeżywać. Jakaś łza na pewno by poleciała. Kiedy stałem w jego narożniku, bardziej przeżywałem jego walki, niż kiedy samemu boksowałem. Bo kiedy już weszło się do ringu, to było wiadomo, co trzeba robić. Przecież mistrzostwa przy mnie zdobywał! I prawie zawsze wygrywał przed czasem, w juniorach wszystkich poniewierał. Nie każdy potrafił to w nim docenić. Mówiło się, jaki to z niego chuligan, a czasem trzeba i takim zaufać. W ringu robił swoje, chciał boksować.

Ale rodzice nie chcieli, by został bokserem.

- To prawda. Rodzice zabronili, by chodził na boks. Opowiadałem już wiele razy, jak Szpilka pobił się na boisku. Przyszedł, pokazał na jednego chłopaka i woła: "a co on tu robi?!". I skoczyli na siebie...

Chodziło o to, że tamten kibicował Cracovii.

- Tak. Więc mówię, by weszli do sali. Dałem im rękawice, tamten dostał dwa strzały i było po wszystkim. Kazałem sobie podziękować i się rozejść. Jakoś trzeba było łagodzić obyczaje. Nie wiem, czy dziś się kolegują, ale raczej nie. Potem zadzwoniłem do rodziców i na drugi dzień przyszedł ojczym Artura. Nie chcieli się zgodzić, ale mówiłem, że jak zostanie przy boksie, to po roku zdobędzie tytuł mistrza Polski. Nawet matka się potem śmiała, że nie miałem racji, bo zdobył go po sześciu miesiącach. Niedługo po incydencie na boisku wyjechaliśmy na zgrupowanie do Łomnicy. Artur ukrywał to przede mną, ale wieczorem umawiał się na sparingi z seniorami, starymi chłopami. Nie mógł usiedzieć, musiał być najlepszy. W piłce ręcznej, w koszykówce czy skoku przez skrzynię też zresztą brylował.

Tyle że do nauki się nie garnął?

- Zdolny był. Został przyjęty do szkoły mistrzostwa sportowego w Hucie, gdzie uczyła się np. Otylia Jędrzejczak. Ale jak poszedł na otwarcie, to kibice Cracovii go dorwali, ledwie do tramwaju uciekł. I więcej do tej szkoły nie poszedł. Więc zapisał się do Wieliczki, do zawodówki. Tam miał problemy z panią od matematyki. Pierwszego dnia poprosiła go do tablicy, nie umiał rozwiązać zadania, więc pyta go: "to po coś tu przyszedł?". No to wziął plecak i poszedł do domu. Ostatecznie wylądował w szkole w Dobczycach, uczył się na kucharza. Skończył rok, a potem wyjechał do Warszawy.

Pan zachęcał go do nauki?

- Cały czas. W Dobczyczach kiedyś dyrektora przez dwie godziny męczyliśmy, by go nie wyrzucał. A on tylko powtarzał: "nie chcę go widzieć w tej szkole". W końcu wychowawczyni przyszła go bronić i w końcu się udało. Dyrektor stwierdził: "no dobra, ale bierzecie to na siebie". Niedawno pojechaliśmy z Arturem na spotkanie z młodzieżą do tamtej szkoły. Jego wychowawczyni jest tam dziś dyrektorką. Przyszła, przywitała się, kawkę wypili, było elegancko. Wuefiści też go miło powitali, czuł się jak u siebie. Mówiłem przecież, że da się lubić!

Pamiętam też wizytę pani z lokalnej gazety "Panorama" sprzed lat. Przyszła i pyta młodych bokserów, co zamierzają robić. Jeden mówi, że wybiera się do liceum. Drugi, że pójdzie na AWF. "A ty?, pyta Artura. "A ja stawiam na boks", odpowiada, "zostanę mistrzem świata, to się będę uczył". Próbowała mu tłumaczyć, że jeśli chce zrobić karierę, to musi się uczyć, że musi znać język itp. A on na to: "zobaczymy".

Podobno powtarzał na każdym kroku, że będzie jak Muhammad Ali.

- Naoglądał się jego walk. Mieli je na kasetach i Ali akurat najbardziej do gustu mu przypadł. I może teraz pójdzie jego śladem. Oby tylko z Wilderem nie skończyło się przed czasem, bo wiadomo, że można przegrać na różne sposoby. Ale ja nie dopuszczam myśli o porażce. Gdyby to usłyszał, to nie wiem, co by mi zrobił (śmiech ).

Podobno lubił też sam wymierzać sprawiedliwość?

- O, rzeczywiście, tak było na zgrupowaniu w Łomnicy. Kiedyś przyłapał takich dwóch na kradzieży. Afera się zrobiła i zaraz przybiegli z płaczem, że Szpilka ich bije. No więc przepytałem Artura i powiedziałem, że dzwonię na policję. Jak tamci się dowiedzieli, to od razu się przyznali. Zostali wyrzuceni z obozu, a po powrocie do domu jeszcze usunięto ich z klubu. Pytam Artura, czemu do mnie nie przyszedł. A on: "trener by sprawę załagodził, więc sam się tym zająłem".

Pamięta pan dzień, kiedy trafił za kratki?

- Tak. Zgarnęli go po ważeniu w Łodzi. Miał walczyć z Wojciechem Bartnikiem, już tam na niego czekali.

I pomyślał pan, że to koniec kariery?

- Nie. Rozmawiałem z jego matką, a potem z nim. Powiedział, że jeszcze bardziej chce zostać mistrzem świata. Chcieliśmy nawet starać się o zwolnienie warunkowe, ale powiedział, że nie ma takiej możliwości. Stwierdził, że odsiedzi wyrok od deski do deski.

Dlaczego nie chciał wyjść wcześniej?

- Mówił, że prosić się nikogo nie będzie. I że jak już zostanie mistrzem świata, to potem będą to wypominać.

Rozmawiałem z jego kolegą bokserem. Stwierdził, że gdyby nie więzienie Artur skończyłby źle.

- Jednego kościół nie naprawi, drugiego karczma nie zepsuje. Wszystko jest możliwe. Odbył karę, zyskał doświadczenie, że życie to nie bajka. I sam mówi, że jest innym człowiekiem, nie chce mieć z chuliganką nic wspólnego. Nawet stare znajomości pozrywał. Wyjechał do Warszawy i to go uratowało. Bo gdyby został w Wieliczce, różnie mogłoby być. Nie chcę powiedzieć, że stoczyłby się, ale... kto wie.

Problemy z policją miał już wcześniej...

- W Myślenicach po imprezie pobili się z emerytowanym policjantem i pracownikiem więziennictwa. Artur opowiadał potem, że oni zaczęli. W każdym razie on uciekł, ale reszta została zatrzymana. A nad ranem przyszli po Szpilkę. Generalnie za czasów juniorskich nie było tak źle, ale później przyszły pieniądze, brak kontroli...

Pieniądze go zaślepiały?

- Nie każdy może je mieć. Zaczął grać na maszynach i wiem, że dużo przegrał.

Dziś nie ma o niego obaw? Dzwoni do pana?

- W Wigilię wysłał SMS-a, a w święta zadzwonił. Jest normalnym chłopakiem, nie ma obaw. Cieszy się ze świetnych warunków, jakie ma w Stanach Zjednoczonych. Trochę tęskni za Polską, ale mówi, że wróci do Wieliczki, jak już będzie miał pas mistrza świata.

Więcej o: