Piotr Masłowski: Na końcu drogi widać medal

- Jest duża rywalizacja, ale co najważniejsze nie ma między nami żadnych zgrzytów, podtekstów, nikt nikomu kłód pod nogi nie rzuca - mówi Piotr Masłowski. Rozgrywający Azotów mimo, że kontuzjowani są Mariusz Jurkiewicz czy Grzegorz Tkaczyk do ostatniej chwili będzie walczył o możliwość gry na Euro.

Rok temu z Mistrzostw Świata w Katarze wrócił z medalem, ale czuł też spory niedosyt. Piotr Masłowski brązowy krążek odebrał, ale nie wystąpił na parkiecie choćby przez minutę. - Już przed turniejem trener Biegler zasugerował mi, że grać mogę mało. Okazało się, że nie wystąpiłem ani razu, ale i tak wiele ten pobyt w kadrze mi dał. Cieszyłem się, że byłem z zespołem i na własne oczy widziałem jak wygląda taki turniej. Już po powrocie do Azotów dało mi to zdecydowanie więcej pewności siebie. Choć teraz mierzę wyżej i chcę na turnieju zrobić coś dobrego dla zespołu na parkiecie - mówi Masłowski.

Wychowanek Wisły Płock zawodnikiem Azotów Puławy jest od 2011 roku. Wcześniej występował w Piotrkowianinie Piotrków Trybunalski. - Jako młody chłopak musiałem z wielu rzeczy zrezygnować. Nie pamiętam, kiedy byłem na urlopie. Gdy okres wakacyjny się zbliża, to my, zawodnicy, mamy najgorętszy okres przygotowań. Naprawdę wiele trzeba poświęcić, żeby dojść do jakiegoś poziomu. Wiadomo, że trzeba się dobrze prowadzić i mieć dużo samozaparcia - mówił w jednym z wywiadów dla "Wyborczej".

Trenować piłkę ręczną zaczął już w trzeciej klasie szkoły podstawowej choć jak sam wspomina ciągnęło go też do innych sportów. Pierwsza była piłka nożna. Do tej pory niemal każdą wolną chwilę spędza na oglądaniu sportu w telewizji - nie tylko piłki ręcznej.

Zimny prysznic doda pewności

Dzięki grze w puławskim klubie szybko udowodnił, że jest jednym z najlepszych rozgrywających naszej ligi i regularnie dostaje powołania do narodowej kadry. Łatwo nie jest, bo choć kontuzjowani są Mariusz Jurkiewicz, Grzegorz Tkaczyk czy Bartłomiej Jaszka, to nadal nie może być pewny tego, że dostanie swoje minuty na parkiecie. - Niekwestionowanym numerem jeden na rozegraniu jest Michał Jurecki. Ja, Bartosz Konitz i Rafał Gliński walczymy o to, żeby być jego zmiennikiem. Jest duża rywalizacja, ale co najważniejsze nie ma między nami żadnych zgrzytów, podtekstów, nikt nikomu kłód pod nogi nie rzuca. Każdy na treningu daje z siebie maksa i to może tylko wyjść na dobre naszej reprezentacji - przekonuje Masłowski.

Rozgrywający Azotów w trakcie przygotowań więcej minut na boisku spędził w grudniowych sparingach z Czechami i Ukrainą. Nieco rzadziej na parkiecie pojawiał się na turnieju towarzyskim w hiszpańskim Irunie. - Gra wyglądała dobrze do momentu ostatniego meczu z Hiszpanią. Zmarnowaliśmy przynajmniej 15 bardzo dobrych sytuacji. Na tym poziomie to jest niedopuszczalne. Jednak ta bolesna porażka (12:26) na pewno nie zachwieje naszą pewnością. Taki zimny prysznic się przyda, bo tylko przypomina nam o tym, że z ogromnym szacunkiem musimy podejść do każdego meczu na Euro - zapewnia kadrowicz z Puław.

Dodatkowej motywacji nie potrzeba

Głównym faworytem rozgrywanego w Polsce turnieju według Masłowskiego jest Francja, z którą Polacy zmierzą się już w pierwszej fazie mistrzostw. Widzi on jednak możliwość pokonania trójkolorowych. - To typowo turniejowa drużyna - rozkręca się z każdym meczem, więc jakbym miał stawiać to w grupie mamy więcej szans na to, żeby ich pokonać. Najważniejszy jest jednak dobry początek w meczu z Serbią i potem postawienie drugiego kroku w spotkaniu z Macedonią. Wtedy na większym luzie będziemy mogli podejść do Francuzów. Inny faworyci do złota? Na pewno Hiszpanie i Duńczycy - zaznacza Masłowski.

Polska reprezentacja nie zamierza jednak nikomu niczego ułatwiać. Drużyna już przeszła kilka sesji wideo i wie niemal wszystko o słabych i mocnych stronach rywali. - Nikt nie musi nas mobilizować na turniej rozgrywany w Polsce. Wiemy o co i po co gramy. Gdzieś na końcu drogi jest oczywiście medal, choć ME to znacznie trudniejszy turniej niż MŚ - mówi i dodaje, że dodatkowym atutem kadry Bieglera będzie oczywiście własna hala. - Wszędzie w Polsce czujemy się fantastycznie. Nasi kibice nie raz już udowodnili, że potrafią być naszym ósmym zawodnikiem. Dzięki ich obecności potrafimy działać cuda. Sami też nie raz występowaliśmy na wyjazdach i wiemy jak zachowanie obcych fanów może być deprymujące. Na szczęście Kraków będzie na pewno biało-czerwony.

DYSKUTUJ Z NAMI O LUBELSKIM SPORCIE NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.