Krykietowa kultura nad Wisłą. Husarze, którzy nie są maskotką

W Polsce w krykieta gra około 100 osób, głównie Hindusi, Pakistańczycy i Brytyjczycy. A Polacy? Też grają! Tworzą drużynę Warsaw Hussars Cricket Club.

Zaczęli nie od wyboru boiska czy ustalenia godzin treningów, tylko od przeczesania internetu. - Było nas za mało, by grać. Szukaliśmy zawodników - mówi Szymon Rokicki, sekretarz drużyny. Warszawscy zapaleńcy obiecali sobie dotrzeć do każdej osoby w Polsce, która miała kiedykolwiek do czynienia z tą rzadką u nas dyscypliną sportu. Mozolne przeglądanie forów, Twittera, Facebooka, filmów na YouTube i komentarzy pod nimi zaprocentowało.

"Husarze" doliczyli się ponad 20 Polaków aktywnie związanych z krykietem. - Znaleźliśmy chyba wszystkich, przeszukaliśmy polski internet z archeologiczną precyzją - opowiada Szymon Rokicki. - Jest pewnie ktoś, kto nie pozostawił po sobie śladu, ale w takim wypadku zakładamy, że nie jest zainteresowany grą. Jeśli się jednak mylimy, to zapraszamy - dodaje. W tej chwili Hussars mają 12 grających na stałe Polaków plus jednego Hindusa.

Zapraszamy do gry

Nie są jedynym klubem w Polsce. W całym kraju jest 10 drużyn, m.in. w Gdańsku, Lublinie, Krakowie, także w Warszawie. "Husarze" w 2014 roku założyli swój klub oparty na Polakach. Dlaczego? Bo byli trochę za słabi, by rywalizować z mieszkającymi w kraju Hindusami czy Pakistańczykami. - Nie chcieliśmy się oddzielać od obcokrajowców, tylko po prostu dać szansę nauki początkującym graczom z naszego kraju - mówią. - Oczywiście do gry zapraszamy wszystkich, niezależnie od miejsca urodzenia. Chcemy popularyzować tę dyscyplinę, podnosić jej poziom w Polsce. Tworzyć krykietową kulturę nad Wisłą.

Krykiet to sport popularny przede wszystkim w Brytyjskiej Wspólnocie Narodów, czyli w Anglii, Australii, Indiach, Pakistanie czy RPA. Poza tymi krajami jego popularność rośnie, choć ich dominacja pod względem liczby graczy, ich poziomu i zainteresowania tą dyscypliną jest bezdyskusyjna.

Na dodatek w państwach "niekrykietowych" drużyny są tworzone przeważnie przez imigrantów, najczęściej z Indii, Pakistanu, Anglii, Australii, ale też z innych państw. To oni z reguły grają w reprezentacjach, dowodzą miejscowymi związkami krykietowymi, decydują o kształcie i sile danej ligi. Drużyny takie jak Hussars, oparte na "nejtiwach", czyli graczach miejscowych (od ang. native), są ewenementem.

Przykład? Historia z Wiednia, gdzie w lutym odbędzie się turniej z udziałem warszawskiej drużyny. - Widzieliśmy materiały promocyjne, w których jesteśmy traktowani jako coś egzotycznego - mówi Szymon Rokicki. - Wręcz jako wabik, który ma przyciągnąć do turnieju "normalne" drużyny.

Traktujemy to poważnie

Hussars nie są jednak maskotką. W tym sezonie zagrali 20 meczów - sami zorganizowali dwa turnieje, sporo grali też w gościnie. - Traktujemy to poważnie. Nie jest tak, że przegrywamy wszystko. Zdarzało się nam wygrywać z zespołami faworyzowanymi. Chcemy się rozwijać - mówi Krzysztof Iwiński, jeden z zawodników klubu. - Jesteśmy samoukami, ale zależy nam, by grać poprawnie.

Jak zakochać się w sporcie, o którym nikt w Polsce nie rozmawia i którego nikt nie ogląda? Przypadkowo. Czasem wystarczy akurat zauważona w Eurosporcie transmisja, czasem wycieczka do Wielkiej Brytanii lub jednego z "krykietowych" krajów. - Pierwsze kontakty są najróżniejsze. U nas było np. tak, że siostra jednego z zawodników studiowała indologię, ktoś inny był na wymianie studenckiej w Indiach. Generalnie musieliśmy przywieźć tę "zajawkę" z zagranicy - opowiadają zawodnicy Hussars.

Kto gra w Polsce w krykieta? - Ratownik medyczny, studenci różnych kierunków, pracownicy korporacji. Słowem, przekrój przez całe społeczeństwo, także wiekowy, bo jest wśród nas nawet 16-latek - mówią. I opowiadają ciekawostkę: - Jeden z zawodników wahał się pomiędzy studiami w Warszawie i w Łodzi. Przyjechał do stolicy, bo mógł tutaj grać w krykieta. Mamy też radnego z Tczewa, który dwa razy w miesiącu wsiada w pociąg i przyjeżdża do Warszawy na trening.

Meczową bazą Hussars jest stadion Hutnika. W lecie drużyna trenuje dwa razy w tygodniu, zimą - raz, w hali Warszawianki lub przy ul. Bobrowieckiej.

Do związku daleka droga

W Polsce nie jest łatwo być krykiecistą. - Jesteśmy jednym z ostatnich państw w Europie, gdzie nie ma związku krykietowego - opowiadają zawodnicy Hussars. Spełnienie wymogów organizacyjnych, które narzuca światowa federacja, nie jest łatwe, ale większość europejskich państw sobie z tym poradziła. - Rozwijając krykieta, trzeba zasiać coś na pustyni, a to nie jest łatwe. Wzorem do naśladowania są Niemcy, którzy mają swoje szkolenie młodzieży, ale też Węgry, które zbudowały sprawny system od postaw. To niewielki kraj, ale pokazał wszystkim, że się jednak da - mówi Szymon Rokicki.

Przed Polską droga jednak daleka. By zarejestrować i stworzyć oficjalne struktury, potrzeba m.in. minimum ośmiu zespołów seniorskich, czterech juniorskich i planu rozwoju żeńskiego krykieta. Na tę chwilę zaliczamy jedynie pierwszy element, a krykiet dla zdecydowanej większości Polaków to nieznana egzotyka. - Ludzie myślą, że w krykiecie jeździ się na koniach - mówią "Husarze".

O rozpowszechnienie dyscypliny może być trudno, bo dla wielu krykiecistów powodem do dumy jest właśnie konserwatyzm w kwestii zasad, formy i otoczki gry. To spaja grupę, czyni ją ekskluzywną. I nie zachęca nowych.

Pojawiły się jednak tendencje do komercjalizacji i upraszczania krykieta, a tym samym przybliżania go szerszej publiczności. Chodzi o skrócenie meczów do kilku godzin, tak by można było je podziwiać na stadionie i w telewizji. - Mecze testowe, bo tak nazywa się pierwotna, najstarsza forma rywalizacji, trwają pięć dni. Coraz częściej jednak gra się w formule Twenty 20. Takie zawody trwają kilka godzin - tłumaczy Krzysztof Iwiński.

Kadra nieoficjalna

Co robią członkowie Hussars, by w polskim krykiecie coś się ruszyło? - Na razie są to tylko pojedyncze inicjatywy, np. wchodzimy do szkół z lekcjami pokazowymi dla dzieci. Organizujemy też zgrupowania dla polskich zawodników z całego kraju, co jest zalążkiem dla drużyny All Poland, czyli nieoficjalnej reprezentacji. Nieoficjalnej, bo prawdziwa drużyna narodowa nie istnieje i nie może być powoływana ze względu na brak krajowej federacji krykieta - mówią "Husarze". All Poland zagrali nawet międzypaństwowy mecz z "nejtiwami' z Estonii - dwa razy przegrali, raz wygrali.

Ich największy sukces? - To, że ktoś z Gdańska lub innego miasta może spełnić swoje marzenie i grać w krykieta w Polsce.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.