Polska Liga Koszykówki, czyli Polacy Liczą Kasę

Większość polskich koszykarzy z TBL prezentuje kiepskie umiejętności, ale świetnie zarabia. Wszystko dzięki kontrowersyjnemu przepisowi, według którego na parkiecie w każdej drużynie zawsze musi grać dwóch Polaków.

Prezes Śląska: Trener Rajković może odmienić ten zespół i uratować sezon [WYWIAD] >>

Poziom TBL od kilku lat drastycznie pikuje w dół. W telewizji jest sprzedawana jak produkt drugiej kategorii. A kluby stały się niewolnikami przepisu o dwóch Polakach, którzy muszą przebywać na parkiecie przez całe spotkanie.

Na tym przepisie miała skorzystać reprezentacja, ale o sile kadry od dawna decydują zawodnicy z lig zagranicznych. A polscy zawodnicy skorzystali przede wszystkim finansowo, bo sportowo wciąż odgrywają drugoplanowe role. Liga zamiast trampoliną do międzynarodowych karier stała się dla nich rezerwatem, w którym wyżej niż umiejętności ceni się paszport, a za przeciętność się przepłaca.

Przepis zabija ducha sportu

Dwa lata temu PLK znacznie się rozrosła, stając się ligą kontraktową, w której spadki istnieją tylko w teorii. W efekcie w ekstraklasie może wystąpić każdy klub, który jest sportową spółką akcyjną, ma minimalny budżet w wysokości 2 mln zł brutto i nie ma żadnych zobowiązań wobec ligi, zawodników, urzędu skarbowego i ZUS.

Można się zastanawiać nad celowością powiększenia ligi. Są argumenty, że dzięki temu na mapę koszykarskiej Polski wróciły duże koszykarskie ośrodki, jak Toruń, Lublin czy Szczecin, i pojawiły się nowe, jak Kutno, Dąbrowa Górnicza czy Ostrów Wielkopolski. Przywołuje się fakt, iż podobne rozmiary mają topowe europejskie ligi - hiszpańska, włoska czy francuska.

W sezonie 2015/2016 PLK liczy 17 zespołów. Biorąc pod uwagę, że każdy z nich w 12-osobowej kadrze musi mieć minimum sześciu Polaków, władze ligi stworzyły naszym graczom 102 miejsca pracy na najwyższym krajowym poziomie. Gdyby nie ten przepis, duża ich część nigdy nie trafiłaby do ekstraklasy i nie zarobiłaby tak dobrych pieniędzy. A tak w PLK zrobiło się miejsce dla zawodników, którzy do tej pory grali głównie w I i II lidze. A nawet tam nie byli wyróżniającymi się postaciami. To negatywnie wpłynęło na poziom rozgrywek.

- To przepis, który niszczy ligę i uderza w budżety klubów, zwłaszcza tych mniej zamożnych, które przez to balansują na granicy wypłacalności - mówi anonimowo prezes jednego z klubów ekstraklasy. - Polscy zawodnicy są przepłacani, choć poziomem odstają od zagranicznych, którzy często zarabiają dwa, a w ekstremalnych przypadkach nawet trzy razy mniej od naszych, a są wiodącymi postaciami w zespołach - dodaje.

Krytycznie o problemie wypowiada się także Emil Rajković, trener Śląska, który chce zniesienia wymogu o dwóch Polakach.

- To fatalny przepis. Utrudnia pracę trenerom, a nie pomaga. Przykład? Często bywa tak, że z boiska muszą schodzić zawodnicy, którzy są w dobrej dyspozycji, aby zrobić miejsce Polakowi. Jaki to ma sens? To nienaturalne - argumentował.

W domu najlepiej

- O sile zespołów stanowią obcokrajowcy, ale to polscy gracze robią różnicę. Kluby, które chcą powalczyć o play-off, muszą więc głębiej sięgnąć do portfela - mówi jedna z osób z koszykarskiego środowiska.

I tak: Łukasza Wiśniewskiego do gry w Polskim Cukrze Toruń skusił czteroletni kontrakt na łączną kwotę blisko 2 mln zł! Paweł Leończyk w King Wilkach Morskich Szczecin za umowę na dwa sezony zgarnie około 1 mln zł. Michał Michalak w Toruniu zarobi 100 tys. dol. za sezon, a Jakub Dłoniak w MKS Dąbrowa Górnicza inkasuje co miesiąc ponad 40 tys. zł miesięcznie. To jedne z najwyższych kontraktów w lidze, choć żadnego z nich nie było w kadrze na ostatnie mistrzostwa Europy.

Dla porównania: podobne pieniądze w poprzednim sezonie zarabiał w Turowie Zgorzelec Mardy Collins, który ma na koncie blisko 200 występów w NBA. I właśnie tyle - około 11-12 tys. dol. miesięcznie - płaci się za graczy, którzy ściągają kibiców do koszykarskich hal.

- Podpisałem najwyższy kontrakt w życiu. Skoro ktoś mi proponuje daną kwotę, to dlaczego miałbym ją odrzucić? Sam się przecież o to nie proszę - przyznaje szczerze Paweł Leończyk.

Oczywiście nie zawodnicy są winni, gdyż to nie oni tworzyli przepis. Nie można mieć do nich pretensji o to, że windują ceny, bo takie warunki stworzył im rynek. Z drugiej strony są chronieni, bo ekstraklasa i tak musi ich wchłonąć.

Na polskich zawodnikach w tym sezonie skład oparł mistrz Polski Stelmet Zielona Góra. Tam jednak nikogo nie dziwią kontrakty na poziomie 80 tys. zł miesięcznie, bo to w końcu najbogatszy klub w kraju.

Kiedyś trzeba było być jednak naprawdę dobrym, by solidnie zarobić. Maciej Zieliński i Adam Wójcik, grając w Śląsku, byli zawodnikami rozpoznawalnymi w całej Europie. Właśnie dlatego mogli liczyć na gwiazdorskie kontrakty. Teraz próżno szukać takich graczy, może poza Mateuszem Ponitką, którego do podpisania kontraktu ze Stelmetem skusiła perspektywa gry w Eurolidze. Zresztą teraz, kiedy pewne jest, że mistrz Polski nie awansuje do kolejnej rundy tych elitarnych rozgrywek, mówi się o odejściu Ponitki za granicę. Dla zawodnika, który walczy o angaż w silnej europejskiej lidze czy marzy o NBA, polska liga nie jest dobrym oknem wystawowym.

I jeszcze jedno: Polacy nie odchodzą za granicę nie tylko dlatego, że nie są wystarczająco dobrzy (choć są wyjątki, jak Adam Waczyński, Mateusz Ponitka czy Damian Kulig), ale także dlatego, że tam nikt nie zapłaci im tyle, co w Polsce. Po co więc się ruszać, skoro w domu wygodnie, przytulnie, a i kasa się zgadza?

Legenda krytykuje

Andrzej Pluta, jeden z najlepszych polskich koszykarzy na przełomie XX i XXI wieku, w krytyczny sposób wypowiada się o polskich graczach. W rozmowie z portalem ofens.co mówi: - Najlepiej wspominam przepis z lat 90. To były najlepsze lata polskiej koszykówki - dwóch Amerykanów, trzech Europejczyków i pięciu Polaków. Wtedy była dziesiątka meczowa, teraz jest dwunastka, więc trzeba by to jakoś inaczej policzyć. Ale nie było obowiązku grania Polakami. Musieli sobie wywalczyć miejsce. Jeżeli trener widział, że ma jednego dobrego Polaka, to grał jednym, a czterech siedziało i musiało walczyć. A mam doświadczenie teraz, bo byłem dwa lata asystentem w Anwilu, że są zawodnicy, którzy mówili mi prosto w twarz, że oni wcale nie muszą pracować, bo i tak Polacy muszą grać. Było mi bardzo przykro.

Przepis o dwóch Polakach jest dyskusyjny, a zdania w środowisku na jego temat są mocno podzielone. To tylko pokazuje, że warto na ten temat rozmawiać i szukać optymalnego rozwiązania.

Jakiego? - Zmniejszmy ligę do 12 zespołów, bo wtedy będzie w niej więcej wartościowych graczy. Do tego warto się zastanowić nad tym, żeby w I lidze przez cały czas na parkiecie musiał przebywać jeden 20-latek, a w II - nawet dwóch. W ten sposób będziemy mieli około 200 młodych zawodników z gwarancją sportowego rozwoju, dla których ekstraklasa będzie naturalnym kierunkiem w karierze - proponuje prezes jednego z klubów.

Michael Wright nie żyje. Na boisku walcząca bestia, prywatnie cichy, lekko wycofany człowiek

Czy przepis o dwóch Polakach powinien zostać zmieniony?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.