Przed maratonem meczów Lecha Poznań, który do świąt będzie grał co 3-4 dni, urządziliśmy w redakcji 3-4-godzinny maraton z grą planszową "Monopoly" w nowej wersji dla fanów Kolejorza. Testowaliśmy ją mimo złośliwości w rodzaju "a więc tak się pracuje" i "jednak jesteście niedociążeni obowiązkami", pomimo robienia nam zdjęć i kręcenia filmów dokumentujących nasze - podkreślmy, rzekome! - bumelanctwo. Mówimy tu o osobach, które nie rozumieją, że testowanie i recenzowanie gier to poważna fucha, która w bardziej rozwiniętych krajach (USA, hello!) jest dobrze płatnym zawodem. Ale zostawmy zazdrośników. Zagraliśmy w czwórkę: Kasia Kornaga (szefowa promocji GW Poznań), Hania Urbaniak i Radek Nawrot (sport) i wyżej podpisany (Poznan.Wyborcza.pl oraz sport).
Przed nami znalazła się plansza z działkami związanymi z Lechem (w oryginalnym "Monopoly" były to miasta): początki klubu i barwy, herby, drużyny, Puchary Polski, sukcesy w Europie, mistrzostwa Polski, najlepsi piłkarze i - wreszcie - kibice. Po skompletowaniu wszystkich kart z danej działki, można było stawiać trybuny, a docelowo - stadiony.
Zapowiedzi były buńczuczne, każdy zgłaszał swoje uwagi do gry.
Hania: - Mnie interesują tylko sukcesy międzynarodowe. Chcę postawić stadion na polu "Liga Europy 2010/2011". Co, mistrzostwo Polski jest droższe? No nie dla mnie!
Radek: - Chcę mieć legendy klubu. Jak będę miał "Okonia", to wygram! - zapowiadał autor... biografii Mirosława Okońskiego. - Wolałbym samych piłkarzy z różnych epok, a nie tylko trzy pola. Razem z "Okoniem" powinien być Henryk Miłoszewicz. Oni byli nierozłączni! A do nich "Araś"!
B.: - Ja chcę Piotra Reissa. Strzelił pierwszego gola dla Lecha, jakiego widziałem na stadionie!
Kasia: - A jest Paulusek? Nie ma? To bez sensu! - marudziła fanka Fina Arajuuriego. - Patrzcie, ale najdroższa jest atmosfera na stadionie - dodała.
R.: - A tego ponoć nie da się kupić... Pola z kibicami mogłyby się inaczej nazywać, np. "Janusze" i "Ultrasi" zamiast "12. zawodnik" i "niesamowita atmosfera".
H.: - Kolejorz Girls brakuje! - uwag o dostrzeżenie płci pięknej w piłce też nie brakowało.
Zaczęła się gra i kupowanie:
R.: - Stary herb Lecha z kolejarskimi skrzydełkami? Biorę! Wiem, wartości kosztują.
B.: - Kupuję Puchar Polski 1988. Już nawet byłem wtedy na świecie!
R.: - "Kupić Puchar Polski" - to jednak nie brzmi najlepiej.
H.: - A ja kupuję Akademię Lecha! Inwestuję w przyszłość!
R.: - Biorę nowy stadion przy Bułgarskiej. Kosztuje 200 mln? No, w rzeczywistości to było 800 mln, lekko licząc... O, dostałem karę za niebezpiecznie zachowanie. Przy aktualizacji gry powinny się pojawić pola "kara od UEFA" i zamiast "idź do więzienia" - "odwołaj się w Nyonie, siedzibie UEFA".
H.: - A zamiast karty "wyjście z więzienia" - karta "anulowanie kary UEFA".
Pole "więzienie" w ogóle nam się nie spodobało (pewnie dlatego, że często w nim lądowaliśmy, m.in. za rozbicie luksusowego auta piłkarza). Zgodnie uznaliśmy, że powinna je zastąpić "degradacja" albo "wykluczenie z pucharów".
Za przejście startu każdy gracz dostawał z banku 200 mln, ale cztery pola dalej czaiło się pole "wyjazd na mecz w europejskich pucharach", który kosztował tyle samo. Drogie to były wyjazdy, roboczo nazywaliśmy je więc "Kazachstanem". Płacić trzeba było też m.in. za "pęknięcia na trybunach". Tu komentarz nasuwał się sam: "skądś to znamy!".
H.: - Dostałam karę za spóźnienie się na trening. W sumie... to do mnie podobne.
Pierwsza licytacja odbyła się o kartę Lech TV, na którą mnie nie było stać. Kasia - jako że zawodowo zajmuje się promocją - uznała, że klubowa telewizja to mus i przebiła innych, płacąc dużo więcej niż wartość nominalna.
Z czasem pojawiły się pierwsze posądzenia o podbieranie kasy z banku i zastawianie kart piłkarzy (tu nawiązanie do Olimpii Poznań, która robiła tak w latach 90.).
Z czasem osobą z największą gotówką stał się Radek: - "Tauzena" mam, bo nie szastam jak głupi!
- Po co ci ta kasa, jak piłkarzy nie masz? Sępisz, zamiast inwestować, znamy takie osoby!
Gra stawała w martwym punkcie, więc usiedliśmy do negocjacji. Ustaliliśmy, że każdemu pozwolimy mieć po komplecie kart z danej działki. I tak - Hania miała pola z kibicami, Radek z legendarnymi piłkarzami (Reissa sprzedałem mu drożej niż chciał, wobec czego zapowiedział zemstę i szybko ją zrealizował), Kasia z mistrzostwami Polski, a ja z sukcesami w Europie i herbami.
Jak można się było spodziewać, taki układ zdecydował o ostatecznym rozstrzygnięciu. Każdy zaczął stawiać trybuny na swoich działkach, podrażając koszty wizyt innych graczy. Najdroższy z czterech boków planszy był jednym wielkim polem minowym. Majątki Kasi i moje stopniowo na nich topniały, zaczęło się zastawianie i zapożyczanie.
Hania nie chciała odpuścić ani trochę: - Pięćset to pięćset! Poproszę co do jednego.
- Bezwzględna jak fiskus.
H: - Chcę skończyć tę grę.
- A nam zaraz się skończy kasa.
I tak też się stało, najpierw zbankrutowała Kasia, pół godziny później ja, do końca broniąc przed wydarciem mi herbu TS Liga Dębiec, protoplasty Kolejorza.
Dalsza gra - wobec nieobecności Radosława (wprowadziliśmy zarząd komisaryczny) - przestawała mieć powoli sens, a po tym, gdy jego pionek stanął na należącym do Hani, najdroższym polu "12. zawodnik", z postawionymi czterema trybunami, jego budżet skarlał aż o 1700 mln. Po ostatecznym podliczeniu gotówki i nieruchomości, Hania zgromadziła 6758 mln, a Radek - 3258 mln.
Cóż, z porażką poniesioną pod swoją nieobecność, pogodzić mu będzie się trudno. Nie ma innego wyjścia - będzie trzeba zagrać rewanż!