Euroliga: Mistrzowie Polski poskromili wielki Panathinaikos

Koszykarze Stelmetu BC Zielona Góra znów w ostatnich minutach euroligowego meczu stracili przewagę. Jednak tym razem zachowali w baku resztkę paliwa. I kiedy ważyły się losy walki z Panathinaikosem Ateny, kapitan Łukasz Koszarek ustrzelił trójkę, Nemanja Djurisić zebrał ważną piłkę w ataku, a faulowany wykorzystał rzuty wolne. To bardzo pomogło. Stelmet BC pokonał Panathinaikos 71:68.

Po trzech euroligowych porażkach, wszystkie z umykającymi w ostatnich minutach szansami na sukces, w zielonogórskiej drużynie głód zwycięstwa stał się większy niż strach przed starciem z jednym najbardziej utytułowanych klubów w Europie. Dlatego koszykarze i trener Stelmetu formułowali śmiałe myśli i słowa: - Czas, byśmy w końcu dostawili kropkę nad i. Wiedzieli rzecz jasna, z kim się zderzą. - Obrona Panathinaikosu może ganiać za nami po całym parkiecie - zgadywał Saso Filipovski, trener mistrzów Polski.

Rzeczywiście, od początku zdarzało się, że rozgrywający Stelmetu czuli ostry nacisk od chwili, gdy ruszali spod własnego kosza. I chociaż na wprost widzieli graczy z milionowymi kontraktami, nie panikowali. Docierali z piłką w strefę ataku. A tam kilka razu udało się upolować punkty po współpracy Mateusza Ponitki i Dejana Borovnjaka. Wpadały też trójki. Z największym aplauzem wtedy, gdy rzucał Szymon Szewczyk. Podkoszowy Stelmetu BC nie czekał na swoją szansę do czwartej kwarty. Wreszcie wyszedł z roli agenta 07 (minut)... Wniósł ze sobą na plac gry energię, dwa razy trafił z dystansu. Kiedy schodził z boiska, robiąc miejsce dla Adama Bestii Hrycaniuka, zielonogórska widownia i drużyna szalały!

29:18 to oczywiście nie brzmi szaleńczo... Biorąc jednak poprawkę na to, że wielkie gwiazdy wielkiego Panathinakosu biły wtedy głowami w mur zielonogórskiej obrony, trafił się kawałek spektaklu! Przez kilka minut obronny mur Stelmetu trzymał się nienaruszony. A na domiar dobrych wieści mistrzów Polski cechowała w tym okresie nie tylko ich firmowa defensywa, lecz także wspaniała skuteczność rzutów (blisko 70 proc.). Rywale z Aten wypadali tu blado. Rzut z dystansu nie służył im kompletnie. Ich w miarę regularne zdobycze ustały wtedy, gdy jeszcze przed końcem pierwszej kwarty z boiska schodził zasapany wielkolud Miroslav Raduljica. Po tym Stelmet szybko odskoczył na 10 pkt i dojechał z takim zapasem niemal do końca pierwszej połowy.

Trzecia kwarta kilka razy przynosiła zapowiedź zwrotu w meczu. Tyle że zawsze wtedy, kiedy przewaga Stelmetu topniała, a pościg zbliżał się niebezpiecznie, udawało się wyłowić przechwyt, skontrować, złapać oddech, łatwiejsze punkty i kolejny raz oderwać się od zawzięcie ścigającego rywala.

Na kwartę przed końcem meczu Stelmet wygrywał 57:49. Musiał wytrzymać 10 minut, by zerwać z siebie piętno tych, którzy zawsze są aż i tylko blisko...

Panathinaikos nie tracił wiary i nie grał gorzej niż Stelmet. Podniósł jakość obrony, lecz ze stratą uporać się nie mógł. Bo ilekroć zdawało się, że koszykarze z Grecji zyskali już idealną sytuację do trafienia z dystansu, zwykle pudłowali. W połowie ostatniej kwarty mieli taki raczej mało przystający do legendy procent celności trójek - 14... Podobnie traktowali zresztą rzuty wolne, gdzie też psuli niemal połowę szans! Nadzieje mogli wiązać z piętrzącym się problemem przewinień graczy z Zielonej Góry, aż trzech "zastalowców" wisiało na krawędzi złamania limitu. Stało się też tak, że jeden z werdyktów rozwścieczył trenera Filipovskiego, z czego wynikło przewinienie techniczne oraz szansa na dodatkowe punkty dla greckiego zespołu. Panathinaikos skorzystał, pięć minut przed końcem meczu zbliżył się na 59:56, a bronił wtedy naprawdę solidnie i należało się liczyć z tym, że pójdzie za ciosem. Stało się. 61:60 - na trzy minuty przed końcem meczu było jak zapowiedź egzaminu: na ile wcześniejsze porażki i doświadczenia uodporniły zielonogórskich koszykarzy oraz nauczyły zachować zapas zimnej krwi na najważniejsze akcje spotkania.

W czwartej kwarcie atak Stelmetu zatrważająco długo stał w miejscu. Ale od czego jest kapitan?! Łukasz Koszarek w myślach powtórzył swoją najsłynniejszą kwestię "walę tróję". Ale ważniejsze, że to wykonał i na półtorej minuty przed końcem ustawił drużynę w dość korzystnej sytuacji - 68:63. I tym razem mistrzowie Polski już nie dali sobie wydrzeć prowadzenia. Chociaż jeszcze się działo!

Na końcowe 30 sekund zrobił się gorąco, bo za trzy punkty trafił Dimitris Diamantidis. Przy wyniku 69:68 walka mogła potoczyć się w obie strony, albo ku dogrywce. Stelmet nie potrafił dobrze rozegrać akcji. Na szczęście Nemanja Djurisić błysnął zbiórką w ataku, przy której był faulowany. Trafił oba wolne, dał przewagę 71:68. Na 9 sekund przed końcem meczu faworyta z Aten mogła ratować już chyba tylko trójka na wagę dogrywki. Grekom trafiły się nawet dwie okazje do rzutów za trzy. Spudłowali obie. W ten sposób w koszykarskiej Zielonej Górze narodziło się nowe powiedzenie: do czterech razy sztuka. A Stelmet włączył się do walki o Top 16 Euroligi.

Rozpoznasz gwiazdę NBA po butach? [QUIZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.