Egzotyczny piłkarski obieżyświat: Łukasz Gikiewicz trafił do Arabii Saudyjskiej

Znam język angielski, chorwacki, ale i po rosyjsku również po kilku tygodniach byłem w stanie swobodnie rozmawiać. Do chorwackiego podobny jest bułgarski, więc i w Sofii też kłopotów z komunikacją nie miałem - opowiada Łukasz Gikiewicz, który od niedawna gra w Arabii Saudyjskiej.

Napastnik Łukasz Gikiewicz w 2012 roku zdobył ze Śląskiem Wrocław mistrzostwo Polski. W 2013 roku piłkarz pożegnał się wrocławskim zespołem i od tamtej pory grał w takich drużynach, jak: Omonia Nikozja, Tobył Kostanaj (Kazachstan), AEL Limassol oraz Lewski Sofia. W październiku Gikiewicz trafił do Arabii Saudyjskiej, gdzie występuje w barwach klubu Al-Wehda Club.

Przemysław Mamczak: Łukasz Gikiewicz ostatnio wędruje z klubu do klubu. Grał pan już w Polsce, na Cyprze, w Kazachstanie, Bułgarii, a teraz trafił aż do Arabii Saudyjskiej. Jak kieruje pan swoją karierą?

Łukasz Gikiewicz: Nie zwracam uwagi na innych, na to, kto ile zarabia, ile strzela bramek. Koncentruję się na sobie i chcę być po prostu zdrowy. A dlaczego tak łatwo znajduję kolejne kluby? Może dlatego, że nie mam menedżera? Gdybym dostał telefon, że ktoś ma dla mnie na jutro Śląsk Wrocław, mógłbym wsiąść w samolot i przylecieć do Wrocławia. Agent nie zawsze jest w stanie się na to zgodzić, często blokuje różne transakcje. Menedżer podpisuje kontrakt na rok, a później, kiedy pojawia się jakaś propozycja, nie można jej podpisać, bo zawodnik związany jest umową z menedżerem. Z Al-Wehda z Arabii Saudyjskiej było tak, że zadzwonił do mnie menedżer z niemieckiej agencji. Wszystko było już gotowe, sprawy dopięliśmy w półtora dnia. Przed Lewskim byłem z kolei prawie dogadany w Dubaju, ale sprawa skomplikowała się na ostatniej prostej. Wybrałem taką drogę i taką współpracę, do tej pory jestem z niej zadowolony.

Skąd takie podejście do menedżerów? Ktoś pana oszukał w przeszłości?

- Już grając w Śląsku Wrocław, przez długi okres byłem bez menedżera. Kontrakt ze Śląskiem Wrocław też rozwiązywałem sam, z prezesem i dyrektorem sportowym. Czytam, że Gikiewicz musi mieć dobrego menedżera, skoro znajduje mu kolejne kluby. Podkreślam: nie mam menedżera. Czekam tylko na to, kto do mnie zadzwoni, i jestem otwarty na wszystkie propozycje. Wszędzie sobie dam radę i z każdego miejsca przywiozę pozytywne wspomnienia. Taki już jestem.

Jak pan trafił do Arabii Saudyjskiej?

- Miałem już okazję grać na Cyprze w podobnych warunkach klimatycznych. Analizowałem tamtejsze rozgrywki i wiem, że w Arabii gra wielu świetnych zawodników, jak choćby Sulley Muntari czy mój kolega z osiedla Adrian Mierzejewski. Trafiłem do naprawdę silnej ligi i choć temperatury panujące tam na pewno są uciążliwe, to tylko kwestia adaptacji. "Mierzej" opowiadał mi, że w poprzednim miesiącu odnotował temperaturę 65 stopni Celsjusza!

Jak to możliwe, by w takich upałach w ogóle trenować?

- Z tego względu treningi rozpoczynają się późno, około 19.30, temperatura wynosi wtedy "tylko" 35 stopni. Trzeba się przyzwyczaić.

Al-Wehda Club to drużyna z Mekki.

- Ale Europejczyk nie może żyć w Mekce, tam rozgrywa się tylko mecze. Żyję nad Morzem Czerwonym w Jeddah, 50 km od Mekki. Tam też mieszkał m.in. Łukasz Szukała.

Blisko pana będzie znów mieszkał kolega z dzieciństwa - Adrian Mierzejewski.

- Śmialiśmy się, że to wręcz niewyobrażalne. W Olsztynie mieszkamy od siebie trzy minuty drogi, teraz trafiliśmy do jednej ligi, do ligi... arabskiej! Mam zdjęcia, jak w dzieciństwie trenowaliśmy z jego tatą na osiedlowych boiskach.

Wcześniej, latem, mówił pan, że ma za sobą najtrudniejsze cztery miesiące kariery. Dlaczego?

- Od początku czerwca byłem bez klubu, więc ostro trenowałem indywidualnie. Nie wiedziałem, co wydarzy się za dzień czy dwa. Musiałem być przygotowany, by podpisać kontrakt, gdy znajdzie się chętny klub.

Dlaczego więc rozstał się pan z Lewskim Sofia?

- Kiedy podpisałem półtoraroczny kontrakt z Lewskim, wyobrażałem sobie, że będzie inaczej. W zasadzie to dyrektor sportowy zapewniał mnie, że będzie inaczej. Czuję się lekko oszukany. To z nim, bez żadnych agentów, dopinaliśmy szczegóły kontraktu. Byłem zapewniany, że trener mnie chce, ale po niezłym początku wszystko się nagle zmieniło. Na żaden klub, w którym grałem, nie powiem jednak złego słowa. Z każdego życiowego doświadczenia wyciągam wnioski na przyszłość.

W Bułgarii miał pan niezły początek, ale później było gorzej. Co się stało?

- Od początku czułem, że trener za mną nie przepadał i nie będzie tak, jak zapowiadał dyrektor.

A kwestie finansowe? Zostały uregulowane?

- Nie płacili na czas, do dziś nie jesteśmy rozliczeni.

Jak duże są zaległości?

- Jestem jednym z wielu graczy, którym Lewski zalega pieniądze. Znajomy z Bułgarii powiedział mi ostatnio, że na konferencji zapowiadano, iż długi zostaną spłacone. U mnie chodzi o dużą kwotę, ale prawda jest taka, że każda zarobiona kwota jest duża. To pieniądze, które zostały zapisane w kontrakcie, więc mam nadzieję, że klub zachowa się fair. Odchodząc, nie walczyłem o wypłatę całości kontraktu, ale poszedłem na pewne ustępstwa.

Bułgarzy nie straszyli mafią? Różne historie krążą o tym kraju.

- Kiedyś słyszałem o takich sytuacjach, ale gdyby mnie straszyli, sprawa zostałaby rozwiązana inaczej.

Zwiedził pan w ostatnim czasie sporo krajów. Gdzie życie wyglądało najbarwniej?

- Tam, gdzie temperatury były najwyższe - w Nikozji czy w Limassol. Budzisz się o 8 rano, a już jest 25 stopni. Słońce za oknem. Szczególnie w Omonii spędziłem fajny okres. Kiedy Jagiellonia grała z Omonią, znajomi i dziennikarze wysyłali mi zdjęcia w moich koszulkach. Takie wspomnienia są najpiękniejsze. Z drugiej jednak strony w Kazachstanie poznaliśmy przyjaciół, z którymi utrzymujemy kontakt do dziś.

Otoczenie to podstawa?

- Zgadza się. Narzeczona najlepiej wspomina właśnie Kazachstan. Nawet we Wrocławiu nie mieliśmy tylu znajomych, z którymi wychodziliśmy wieczorem. Piłkarz idzie na trening, a jego kobieta najczęściej siedzi w domu. Nowy kraj, nowe miasto, najbliższym też jest bardzo ciężko. W Kostanaj zaprzyjaźniliśmy się z czterema Serbami, z kilkoma Kazachami i w parach całą paczką często się spotykaliśmy. A nie zawsze tak jest, bo nie każdy mówi przecież po angielsku, często kontakt jest utrudniony.

O Kazachstanie wypowiadał się pan zawsze bardzo pozytywnie. Jak ten kraj wygląda od wewnątrz?

- Astana i Ałmaty łatwiej porównać do Dubaju niż do śmiesznych filmików z YouTube'a. Ludzie śmieją się z Borata, ale to już przeszłość. Przynajmniej w wielkich miastach, które dysponują potężnymi pieniędzmi. Zresztą - trener Kajratu zarabia milion dolarów.

Kazachstan to kraj kontrastów? Bieda kontra bogactwo?

- Tak. Albo spotykasz faceta ze złotem w kieszeni, albo takiego, którego nie stać na jedzenie. Każdy jednak chce zarobić, było to widać również na treningach, kiedy mniej zarabiający chłopacy walczyli na całego.

Czy w Bułgarii trudno było przestawić się na odwrotne do naszego kiwanie głową przy mówieniu "tak" i "nie"?

- Miałem taką sytuację, że w supermarkecie czekałem na wolną kasę i pytałem, czy mogę podejść, bo zwolniło się miejsce. Pani kiwnęła mi głową, a ja stałem jak głupi i się śmiałem. Dopiero Anja szturchnęła mnie i zrozumiałem, o co chodzi.

Na Cyprze żyło się panu świetnie. Ciężkie treningi, ale obok plaża, woda, słońce.

- Grając w AEL-u, byłem tylko raz nad morzem! Trener zadecydował, że nie możemy chodzić na plażę. Kara za złamanie tego zakazu wynosiła 1000 euro. Dwóch kolegów z zespołu zostało złapanych nad wodą.

Skąd takie kary?

- Szkoleniowiec wychodził z założenia, że trening rano nie ma sensu, bo piłkarz nie jest do niego przygotowany. Zajęcia mieliśmy więc wieczorem, więc wyjście wcześniej na plażę uznawane było za zbyt duże obciążenie dla organizmu, nie mogliśmy korzystać z plaży.

Podczas swoich sportowych podróży poznał pan sporo obcych języków.

- Na początku mojej przygody z Tobołem Serbowie tłumaczyli mi z rosyjskiego na serbski. Znam angielski, chorwacki, ale i po rosyjsku również po kilku tygodniach byłem w stanie swobodnie rozmawiać. Do chorwackiego z kolei podobny jest język bułgarski, więc i w Sofii też kłopotów z komunikacją nie miałem. Chciałbym jeszcze przyuczyć się hiszpańskiego, ale na to przyjdzie czas.

Więcej o:
Copyright © Agora SA