- Chcemy rozwijać klub po wrocławsku i po polsku. Mamy ułożony plan, ale nie powiem dokładnie jaki, bo wtedy wszyscy z zewnątrz będą wiedzieli, jaki mamy pomysł na rozwój Śląska. Na stadionie podczas meczów musi być minimum 20-30 tys. ludzi i nad tym pracujemy - tłumaczył w kwietniu tego roku Stanisław Han, jeden ze współwłaścicieli piłkarskiego Śląska.
Wtórował mu Rafał Holanowski, inny współwłaściciel: - Mamy ambicję, żeby Śląsk grał w Lidze Mistrzów. I mam nadzieję, że w ciągu dwóch, może trzech lat to się uda.
Ostatnie pół roku dość brutalnie zweryfikowało te bardzo optymistyczne deklaracje. Śląsk gra na prawie pustym stadionie, bo ostatnie spotkanie zespołu na 43-tysięcznym obiekcie oglądało nieco ponad 5 tysięcy widzów. Drużyna prezentuje się słabo i bliżej ma do strefy spadkowej w słabej polskiej ekstraklasie niż awansu do elitarnej Ligi Mistrzów.
Od wielu też miesięcy szefowie Śląska bezskutecznie szukają sponsora tytularnego i kolejnych mniejszych sponsorów. Poza tym ze stadionu zniknęły elektroniczne bandy, na których wyświetlano sponsorskie reklamy. Wygląda to smętnie, przygnębiająco.
Widać, że prezydent Rafał Dutkiewicz jest już zmęczony Śląskiem i jego problemami. Wielu mieszkańców oburza fakt, że ratusz utrzymuje zawodowy klub piłkarski, więc prezydent zdecydowanie zmniejsza dotacje na Śląsk. W 2014 roku do klubu przekazano 16 mln zł, w tym roku 6 mln, a w przyszłym - 3 mln. Dutkiewicz najchętniej pozbyłby się Śląska, bo ma z nim tylko same kłopoty.
- Śląskiem rządzą Włodzimierz Patalas, sekretarz miasta, oraz Stanisław Han, właściciel Hasco-Leku. Obydwaj panowie są od dawna zaprzyjaźnieni i to Patalas namówił Hana do wejścia w klub. Prezesi Żelem i Drabczyk niewiele mają do powiedzenia i wykonują tylko polecenia - mówi jedna z osób świetnie zorientowana w funkcjonowaniu Śląska.
Patalas jest przewodniczącym rady nadzorczej Śląska. Jako przedstawiciel miasta działa w klubie od dawna, już od czasów, gdy zespół należał do Zygmunta Solorza. Osoby związane z wrocławskim klubem twierdzą, że w Śląsku nic się nie wydarzy bez wiedzy i przyzwolenia Patalasa.
- Dyrektorem w Śląsku jest emerytowany policjant z Milicza. Dlaczego z Milicza? No bo tam mieszka Patalas, a to jego znajomy. Niedawno krótko w Śląsku pracował brat kierowcy prezydenta Dutkiewicza. Ale dość szybko odszedł. Może myślał, że też zostanie jakimś dyrektorem, a kazali mu tylko wypisywać akredytacje dla fotoreporterów i dziennikarzy - opowiada nasz rozmówca.
Kuriozalna jest sytuacja w zarządzie Śląska, bo prezes Paweł Żelem nie cierpi wiceprezesa Marka Drabczyka. Ich współpraca jest trudna. Żelem to człowiek Patalasa, a Drabczyk kojarzony jest z prezydentem Dutkiewiczem. Jego pozycja bardzo osłabła, gdyż w klubie brakuje sponsorów, pieniędzy, a to właśnie Drabczyk miał je pozyskiwać.
- Żelem co jakiś czas biega rano na dywanik do Patalasa i opowiada mu przeróżne ploteczki - opowiada jeden z naszych rozmówców. - Sekretarz miasta, z racji dostojnego wieku, wyglądu i udziału w religijnych pielgrzymkach nazywany Ratzingerem, lubi ploteczki. Ale w XXI wieku to nie jest sposób na prowadzenie biznesu. A dziś zawodowe kluby piłkarskie to normalne przedsiębiorstwa, które muszą być biznesowo zarządzane - podkreśla.
Żelem miał świetne wyjście w Śląsk. Kiedy dwa lata temu został prezesem, szybko opanował kryzys sportowy, wymyślił trenera Pawłowskiego, a ten wyciągnął zespół z dołka sportowego. Śląsk miał długi, w klubie brakowało pieniędzy, więc Żelem drastycznie ciął koszty - nie przedłużał kontraktów z piłkarzami zarabiającymi po 70 czy 90 tysięcy miesięcznie lub je rozwiązywał. Z klubem pożegnało się wielu zawodników, którzy podpisywali lukratywne kontrakty jeszcze w czasach Solorza.
Mimo tych oszczędności w minionym sezonie Śląsk osiągnął sukces - drużyna zajęła czwarte miejsce i awansowała do Ligi Europy. W ratuszu z uznaniem przyjęto ten wynik.
Ale dobra passa się skończyła. Ze Śląska odchodzili kolejni solidni gracze, a w ich miejsce sprowadzano tańszych, bo klub nie był w stanie płacić im wysokich kontraktów. Jednak nie można oprzeć budowy silnego zespołu, z europejskimi aspiracjami, na wyjątkowo oszczędnej polityce transferowej. Do Wrocławia za grosze sprowadzono Roberta Picha, który okazał się wzmocnieniem, ale większość nowych graczy transferowanych w ostatnich miesiącach rozczarowywała.
- Żelem w rozmowach z piłkarzami, których chce sprowadzić, zapewnia, że Śląsk może nie płaci bardzo dużo, ale to klub solidny i wypłacalny - opowiada jeden z piłkarskich menedżerów. - Próbuje ich też skusić nietypowym bonusem. Prezes ma jakieś znajomości w jakiejś hurtowni czy sklepie z pralkami i czasami zachęcał graczy tym, że Śląsk zapewni mu full serwis, czyli w klubie upierze dresy, koszulki. A wie pan, jacy są piłkarze, ich interesuje wysoki kontrakt, duża kasa, a nie to, że im Żelem w klubie upierze gacie - śmieje się menedżer.
Bez względu na sytuację w klubie - czy Śląsk wygrywa, czy jak teraz ma słaby okres - pewnego rodzaju problemem jest obsesyjna nieufność Żelema. Prezes Śląska sprawia wrażenie człowieka wyznającego spiskową teorię dziejów. Obsesyjnie wszędzie widzi wyimaginowanych wrogów, osoby czyhające na jego potknięcie. W efekcie stworzył ze Śląska oblężoną twierdzę.
- Wiem, że niektórzy życzą nam wszystkiego najgorszego, ale trener ma 200 procent mojego poparcia - przekonywał kilka tygodni temu Żelem na łamach "Przeglądu Sportowego" przed jednym z ligowych meczów.
Obsesje są w Śląsku nie tylko problemem Żelema. Podczas jednej z konferencji prasowych właściciele Konsorcjum tłumaczyli, że niechętne Śląskowi teksty są pisane na zamówienie. Nie byli jednak w stanie powiedzieć na czyje zamówienie.
Teraz w podobne tony uderza trener - wcześniej optymistyczny i zrównoważony - Tadeusz Pawłowski. Podczas czwartkowej konferencji prasowej stwierdził, że wrocławskie media piszą na zamówienie polityczne i wymienił tylko "Gazetę Wyborczą". Również i on nie odpowiedział: na czyje zamówienie piszemy? Szkoleniowcowi chodziło o teksty po ostatnich meczach jego zespołu, w których Śląsk trzy razy przegrał i raz zremisował.
Mimo ciągłych optymistycznych zapowiedzi trenera, że Śląsk będzie grał coraz lepiej i wreszcie "odpali", zespół grał coraz gorzej i praktycznie nie punktował. Takie są fakty, a z nimi trudno jest polemizować. I owe teksty były pokłosiem mizernej postawy Śląska, a nie żadnych spiskowych zamówień.
Największą niewiadomą jest przyszłość Śląska. Dwa lata temu miasto odsprzedało 51 procent akcji Śląska trzem biznesmenom: Stanisławowi Hanowi (Hasco-Lek), Markowi Nowarze (PB Inter-System SA) i Rafałowi Holanowskiemu (Supra Brokers). Przedstawiciele władz miasta podkreślali, że przedsięwzięcie finalizowane jest z zaprzyjaźnionymi, lokalnymi biznesmenami, którzy są gwarantem, że Śląskowi nic złego się nie stanie.
Zaprzyjaźnieni biznesmeni od dawna dobrze współpracują z miastem. Firma Inter-System realizowała liczne inwestycje na zlecenie magistratu i podległych mu spółek, m.in. remontowała urząd miejski przy Nowym Targu, Teatr Lalek czy Pałac Królewski, wybudowała afrykarium i Narodowe Forum Muzyki. Teraz modernizuje Stadion Olimpijski. Z kolei Supra Brokers ubezpiecza większość miejskich nieruchomości.
Sprzedając po 17 procent akcji Śląska trzem biznesmenom, nikt wówczas nie wiedział, czy będzie to transakcja krótkoterminowa czy dłuższa, perspektywiczna. Jednak przez dwa lata nie znalazł się bogatszy, wiarygodny inwestor, który odkupiłby Śląsk. A miasto konsekwentnie nie chce utrzymywać klubu w tak dużym wymiarze i wystawiło większość swoich akcji spółki piłkarskiej na sprzedaż. Dodatkowo prezydent Dutkiewicz zaznaczył, że możliwa będzie połączona transakcja - sprzedaż Śląska oraz długoletnia dzierżawa Stadionu Wrocław.
Do przetargu stanęło jedynie Wrocławskie Konsorcjum Sportowe panów: Hana, Nowary i Holanowskiego. I wygrało przetarg. Problem w tym, że od lipca nic się w tej kwestii nie wydarzyło. Podobno negocjacje mają się wkrótce rozpocząć, ale takie zapowiedzi słyszeliśmy już kilka razy.
Osoby znające sytuację wewnątrz Konsorcjum twierdzą, że wśród właścicieli Śląska są pewne rozbieżności. Jeden z nich chce zostać w Śląsku. Inny był przekonany, że futbol to biznes jak każdy inny i na piłce można zarobić, więc jest bardzo zaskoczony, iż do Śląska trzeba tylko dokładać. A trzeci z biznesmenów waha się, czy warto zostać w futbolu. Nie można wykluczyć, że właśnie te rozbieżności spowodowały przesunięcie terminu rozmów w sprawie wykupienia akcji gminy.
Poza tym sprawa może być bardzo prozaiczna - przedstawiciele Konsorcjum przekazują na Śląsk tyle środków, na ile ich stać. I trudno mieć pretensje, że nie dają więcej pieniędzy, jeśli ich nie mają. I pewnie sprzedaliby klub, gdyby ktoś chciał go kupić.
Paradoksalnie największym atutem Śląska jest Stadion Wrocław. Gdyby nie ten obiekt, władze miasta dawno machnęłyby ręką na piłkarzy, odcięły dopływ pieniędzy i zgodziłyby się na powrót drużyny na stary stadion przy Oporowskiej. Ale wybudowany za miliard złotych stadion musi komuś służyć. Więc Śląsk długo jeszcze pozostanie na miejskiej kroplówce, aby jakoś egzystował i raz na dwa tygodnie zagrał na 43-tysięcznym obiekcie.