W Dąbrowie Górniczej uznali, że skończył się czas nauki i w nowych rozgrywkach oczekują już od drużyny awansu do play off. Sukces mają zawodnicy, którzy obrzucali już kosze Tauron Basket Ligi w minionym sezonie, ale przede wszystkim nowi liderzy: Jakub Dłoniak, Piotr Pamuła i trio z Ameryki.
W Dąbrowie szczególnie dużo obiecują sobie po Rashaunie Broadusie. 31-letni rozgrywający był w ostatnim sezonie drugim strzelcem ligi litewskiej. Urodzony na Hawajach zawodnik ma nie tylko nadgarstek wyborowego strzelca, ale jest przy tym nieustępliwy w obronie. W zagłębiowskim klubie już teraz namawiają go do przedłużenia umowy na kolejne rozgrywki.
W meczu z drużyną z Torunia z dobrej strony pokazał się również Sam Dower. Urodzony w Broklyn Park środkowy w poprzednim - pierwszym w Europie - sezonie zdobywał doświadczenie we Francji i na Łotwie.
To wielkie chłopisko (206 cm wzrostu) ma zapewnić MKS-owi spokój pod koszami.
W Dąbrowie Górniczej nowy jest również Todd O'Brien. Zawodnik, którego dąbrowski klub wypatrzył w dalekiej Japonii, na razie jest jednak tylko rezerwowym. W otwierającym sezon meczu z Polfarmeksem Kutno nie trafił do kosza nawet raz. W spotkaniu z Polskim Cukrem było już lepiej, a olbrzym (216 cm) brawa zbierał przede wszystkim za grę w obronie.
Mecz lepiej zaczęli goście, a grę "Twardych Pierników" kreował wtedy przede wszystkim Danny Gibson. 31-letni rozgrywający popisywał się wtedy dynamicznymi akcjami i celnymi rzutami. Z czasem jednak górę wzięła twarda obrona i pomysłowe akcje MKS-u.
Dobre spotkanie rozgrywał Dłoniak, który spokojem i konsekwencją w rozwiązywaniu akcji zniechęcał kolejnych zawodników, starających się stanąć przeciwko niemu w obronie. Przełamywaniu "pierników" swoją rolę odegrali również kibice, którzy w przerwie po pierwszej kwarcie zajadali się piernikami przygotowanymi przez organizatorów meczu.
Atrakcji nie zabrakło też w przerwie spotkania. Show dał wtedy Tomasz Kabis, iluzjonista z Katowic. Co ciekawe, gdy magik wbiegał na boisko, to nie towarzyszył temu specjalny entuzjazm publiki. Kabis zdecydował się więc na brawurową zagrywkę. - Schodzę i wbiegnę jeszcze raz. Mam nadzieję, że wtedy będzie lepiej - krzyknął do mikrofonu i o dziwo się nie pomylił. W nagrodę kibice zobaczyli potem, jak... rozczłonkował swoją asystentkę.
MKS też najpierw poćwiartował rywala (18 punktów przewagi), a potem roztrwonił wszystko. Na początku czwartej kwarty zespół z Torunia doprowadził do wyrównania, a następnie (brawa dla Gibsona!) wyszedł na prowadzenie.
Emocji więc nie brakowało, a o wyniku meczu przesądziła dopiero druga dogrywka, po której lepszą drużyną okazał się zespół z Torunia.