Przez trzy i pół kwarty mecz układał się po myśli Filipovskiego oraz jego graczy. Stelmet BC prowadził 10 punktami.
Co się stało po tym?
- Wystraszyliśmy się, że możemy wygrać - analizował trener. - Żalgiris pokazał wtedy doświadczenie. Trafiał za trzy punkty, na co nie mieliśmy im pozwalać. Przeciwnik zbierał też piłki w ataku i wykorzystywał swoje okazje z linii wolnych. My nie trafialiśmy. Tu nie chodziło o złe decyzje, tylko o to, że piłka nie wpadała do kosza. Graliśmy dobrze w obronie. Penetracje były OK, ale skuteczność słaba - komentował Filipovski.
Porażka 62:66 boli, bo Stelmet BC na finiszu marnował naprawdę dogodne rzutowe pozycje spod kosza oraz rzuty wolne. B. premier Leszek Miller powiedziałby, że prawdziwi mężczyźni walczyli w piątek po stronie Żalgirisu.
- Nam zatrzęsły się ręce. A oni wzięli piłkę, grali jeden na jednego i zrobili swoje. Trudno. Zostaje nam praca, praca i szukanie szansy w następnych meczach, by pokazać, że my też trenujemy i umiemy walczyć. Ważne, żebyśmy to robili z dyscypliną, zespołowo i żeby zawodnicy w ataku trafiali więcej - zapowiedział trener mistrzów Polski.
Pięciotysięczne trybuny areny CRS w Zielonej Górze nie wypełniły się przy euroligowej okazji do ostatniego miejsca. Niespełna 3,5 tys. widzów, w tym dziarska ekipa fanów Żalgirisu, nie mogło jednak narzekać. Mecz trzymał w napięciu nieomal do ostatniej akcji.
- Kibice dali nam dużo wsparcia - podziękował Filipovski. - M.in. dzięki nim byliśmy lepsi przez trzy kwarty. Ale w koszykówkę gra się 40 minut - przypomniał.
Za tydzień (23 października) mistrzowie Polski w drugim euroligowym meczu zmierzą się na wyjeździe z Barceloną, która w pierwszej kolejce przegrała 62:71 z Pinarem Karsyiaką Izmir. W trzecim spotkaniu grupy C Lokomotiv Kubań Krasnodar pokonał Panathinaikos Ateny 81:70.