Rafała Sonika wyzwania do sprostania

- Wszyscy członkowie teamu muszą pamiętać, że podczas rajdu zawsze najważniejszy jest zawodnik - podkreśla Rafał Sonik, zdobywca Pucharu Świata w rajdach cross-country na quadzie.

Facebook?  | A może Twitter? 

Andrzej Klemba: Podczas wręczania pucharów w Agadirze organizatorzy Rajdu Maroka określili pana jako "El Veterano".

Rafał Sonik: I bardzo dobrze się z tym czuję, wiedząc, że moi konkurenci są dużo, nawet dwa razy młodsi. Carlos Sainz [ma 53 lata; w 2010 roku wygrał Rajd Dakar w klasyfikacji aut - przyp. red.] też jest weteranem. Wszyscy słyszymy o przesuwaniu granicy wieku w wykonywaniu różnych rzeczy. Wyobrażenia o tym, w jakim wieku można coś jeszcze osiągnąć, w ostatnich dwóch, trzech dekadach się zmieniły. Jeśli człowiek jest zdyscyplinowany, ma jasno wytyczony cel, potrafi ustalić hierarchię ważności spraw, może więcej, niż mu się wydaje.

Zwycięstwo w Rajdzie Maroka i triumf w Pucharze Świata ma dodatkowy walor, bo zwyciężyłem w walce z dużo młodszymi rywalami. Entuzjazm, energia, witalność są ważne na początku kariery. Potem jednak dochodzi doświadczenie i jeżeli się z niego czerpie, można też wiele wygrać w wieku średnim.

Zobacz wideo

Jest pan jednym z najstarszych zwycięzców Rajdu Dakar. W przyszłym roku 50. urodziny...

- Moja babcia życie porównywała do zamykania i otwierania drzwi. Jak się je otwiera, to robi się to powoli, ostrożnie i droga wydaje się długa. Ale jak się je zamyka, to druga część życia zaczyna mocno przyspieszać. Albo jak śpiewał Kuba Sienkiewicz: "Czemu żaden goj ani żaden żyd nie umiera dzisiaj syt". Nie mówię, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce, bo jeszcze tego nie wiem, ale po czterdziestce na pewno.

Podczas tygodnia spędzonego na Rajdzie Maroka zaobserwowałem, że w teamie dochodzi do napięć...

- Nie jesteśmy armią czy społeczeństwem Korei Północnej. Bardzo się różnimy, a podczas rajdu te różnice skrajnie się objawiają. Każdy, kto wchodzi w skład teamu, ma swój charakter. Kiedyś na Dakarze zdarzyło się, że kierowca na środku etapu pokłócił się z pilotem. Ten wysiadł z auta, trzasnął drzwiami i powiedział, że dalej nie jedzie. Na szczęście jeżdżę sam. Na rajdzie zawodnik jest najważniejszy. W ekipie jest od kilku do kilkunastu osób i to są często indywidualności. Stąd rodzą się napięcia. Stres, zmęczenie, a do tego czasem bardzo trudne warunki mają na to olbrzymi wpływ.

W Maroku akurat było super, bo cały czas mieliśmy hotele, nie trzeba było każdego dnia rano pakować się i zmieniać miejsca. Na rajdach często jest jednak tak, że codziennie pokonuje się kilkaset kilometrów, rozkłada się biwak, naprawia sprzęt, przygotowuje go do następnego dnia i przede wszystkim dba się o zawodnika. A następnego ranka, często przed świtem, znów się trzeba zwinąć i jechać w kolejne miejsce. Wtedy jest jeszcze trudniej. Wszyscy muszą na czas rajdu odłożyć na bok cechy charakteru czy oczekiwania i podporządkować się drużynie. Dlatego trudno zmontować stabilną ekipę, zdolną do funkcjonowania przez dłuższy czas.

Zobacz wideo

To też jest jedno z wielkich wyzwań w rajdach, a szczególnie w Dakarze. Mam superkolegów, z którymi nadal się koleguję, ale już po kilku dniach wiedzieliśmy, że więcej na ten rajd ich nie zabierzemy. Po prostu okazało się, że się nie nadają, bo patrzyli, by ktoś inny za nich wykonał pracę. A roboty na rajdach jest mnóstwo.

Podczas rajdu tylko Stanisław Czopek, osteopata, mógł panu założyć kurtkę. To rytuał?

- Sytuacja z roadbookiem [trasa odcinka specjalnego z zaznaczonymi niebezpieczeństwami] z czwartego etapu Rajdu Maroka pokazała, jakie fundamentalne znaczenie ma konsekwencja w podziale obowiązków. Gdyby zawsze Julian zakładał go do przewijarki, nie doszłoby do sytuacji, w której Jarek przez pomyłkę nie włożył drugiej części. To przypadek, który bardzo rzadko się zdarza, ale teraz wiemy, że może się tak stać. I to nawet na Dakarze.

W przygotowaniu sprzętu i zawodnika duże znaczenie ma, by podział obowiązków był bardzo ostry i minimalnie na siebie zachodził. By np. rękawiczki umiał kierowcy założyć ten, który mu zwykle pomaga, ale w razie potrzeby także mechanik. Wtedy maleje niebezpieczeństwo, że nie uda się zdążyć na czas. Za przygotowanie stroju zawodnika powinna odpowiadać osoba, która dba także o jego fizyczne przygotowanie, ta, która obsługuje kierowcę. Mamy to już w teamie opracowane.

Co sprawia, że chce się panu ścigać np. po pustyni w upale?

- Przemieszczanie jest dla człowieka czymś naturalnym. Mój pradziadek 11,5 miesiąca w roku podróżował. Na pewno jestem tego kontynuatorem. Człowiek od zarania dziejów lubi pokonywać bariery. Czuje się spełniony, kiedy da się z siebie więcej, niż wydawałoby się to możliwe. Nie chodzi tylko o zwycięstwo w Dakarze. W 2010 roku startowałem w Rajdzie Brazylii. Byłem pierwszym zawodnikiem na quadzie spoza Ameryki Południowej, który zdecydował się na występ w tej imprezie. Tamtejsi zawodnicy byli zaskoczeni, że ktoś z Europy przyjechał im stawić czoła, ale patrzyli na mnie z pobłażaniem. To była 18. edycja rajdu, a Brazylijczycy swój kraj traktują, jakby to był cały świat. Ku ich zaskoczeniu wygrałem.

Wtedy w motocyklach startowało około 20 czołowych zawodników. I był taki najdłuższy etap typowo maratoński do Jalapao. Czyli jedziecie na koniec świata, zobaczymy, kto dotrze tam i jeszcze będzie w stanie wrócić. Do Jalapao prowadzi kilkaset kilometrów bitej drogi przez dżunglę. Przyjechałem na ten kraniec świata siódmy, wyprzedziło mnie tylko sześciu motocyklistów. Trzeba było zobaczyć ich zdziwienie. Jedynym miejscem, gdzie mogli schronić się w cieniu, było wielkie drzewo przy wjeździe do tej mieściny. Tych sześciu, którzy byli przede mną, tam odpoczywało, ale gdy usłyszeli mój silnik, wydający inny odgłos niż motory, wstali, a gdy dojechałem, oczy mieli wielkie jak 20-złotówki [w PRL bito monety o takim nominale]. To była dla mnie nagroda za podjęcie wyzwania. Dokonałem czegoś, czego wcześniej nikt nie widział.

Pański mechanik Lenny Duncan mówi, że to rzadkość, by przedsiębiorca z sukcesami wspiął się na wysoki poziom także jako sportowiec.

- W miarę jak ktoś się dorabia, podnosi poziom własnego komfortu życia. Na wiele mnie stać i mogę coraz wygodniej żyć. Ja uważam inaczej. Skoro mam coraz więcej pieniędzy, to chcę wykorzystać je tak, by świat też coś ode mnie dostał. By pokazać, że mój wysiłek nie sprowadza się tylko do tego, by zrobić tyle a tyle. Dla mnie największą radością jest zrobić coś pożytecznego zarówno dla mnie, jak i dla innych.

Uwielbiam wyznaczyć sobie wyzwanie i mu sprostać. Dla mnie jednym z nich jest np. organizacja życia. Po ostatnim etapie Rajdu Maroka nie mogłem przyłożyć głowy do poduszki, bo tyle spraw związanych z biznesem musiałem załatwić. Przez tydzień rajdu trzymałem się od nich z dala, ale teraz na mnie spłynęły i musiałem im sprostać. Gdy startuję, zarządzanie firmą odkładam na bok. Chyba że coś niezwykle ważnego by się działo, ale raczej związanego z rodziną.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.