Jan Urban mógł trafić do Lecha Poznań 30 lat temu. "Żona szukała mieszkania, samochód na poznańskich rejestracjach"

- Lech to klub numer jeden w Polsce - mówi Jan Urban, który właśnie został nowym trenerem piłkarzy "Kolejorza". Trafił na Bułgarską teraz, choć o krok od Lecha był już 30 lat temu.

Był rok 1984. Jan Urban miał 22 lata i za sobą kilka sezonów rozegranych w Zagłębiu Sosnowiec. Lech Poznań miał swoje atuty: właśnie zdobył swój drugi z rzędu tytuł mistrza Polski, a piłkarze chcieli tu grać także dlatego, że w stolicy Wielkopolski nie brakowało hojnych sponsorów. Klub zainteresował się dwoma przyszłymi reprezentantami Polski: Janem Urbanem właśnie i Markiem Chojnackim. - Przyjechaliśmy tu, odbyliśmy nawet jeden trening, ale musieliśmy wracać do swoich klubów - wspomina teraz 53-letni szkoleniowiec. - Rok później mogłem już zmienić barwy klubowe. Dogadałem się z Lechem, żona już szukała mieszkania na os. Czecha, a ja jeździłem samochodem na poznańskich rejestracjach, dostałem też już jakieś pieniądze w innej walucie niż polska. Miałem zastąpić Mirka Okońskiego - dodaje.

A jednak Jan Urban nigdy nie zagrał dla "Kolejorza". Jako zawodnik Górnika Zabrze i Osasuny Pampeluna rozegrał 57 meczów w reprezentacji Polski, był z nią na mundialu w Meksyku w 1986 roku. - W moje rozmowy z Lechem wmieszała się Legia Warszawa, ale powiedziałem, że nie chcę do niej iść. Wtedy postraszono mnie wojskiem. Pójście do Legii dawało bowiem odroczenie służby. To samo można było uzyskać przy transferze do Górnika Zabrze i to tam poszedłem - mówi. - Tak się te losy układają. Nie chciałem grać w Legii, ale trenowałem ją i jestem z tego dumny. Jako trener zrobię teraz wszystko dla Lecha. To dla mnie klub numer jeden w Polsce - podkreśla szkoleniowiec.

Z klubem mistrza Polski związał się umową do końca tego sezonu z opcją przedłużenia o kolejny rok. Wiceprezes Piotr Rutkowski nie chce mówić o tym, co musi zrobić Jan Urban, by zostać przy Bułgarskiej także po czerwcu 2016 roku. Nikt w klubie nie wybiega bowiem dalej niż do najbliższych meczów, w których lechici muszą ratować resztki reputacji. Władze klubu postawiły na Jana Urbana dlatego, że to trener, który ma odpowiednie podejście do pracy. - Wierzę, że zarazi cały klub pozytywnym podejściem - mówi wiceprezes.

I faktycznie, nowy trener lechitów w każdej kwestii starał się udowadniać, że szklanka jest w połowie pełna, a nie w połowie pusta. Już w odpowiedzi na pierwsze pytanie, które było przypomnieniem historii, że rzadko który trener w Lechu wypełnia swój kontrakt. - Widać, że jesteśmy w Polsce. W Hiszpanii dziennikarz nie zadałby takiego pytania, bo tam patrzy się do przodu, a u nas wstecz - zauważa trener, który ostatnio prowadził Osasunę Pampeluna. Twierdzi, że pierwsze wyzwanie w Lechu to podniesienie na duchu przybitych piłkarzy: - Z każdej strony docierają do nich same negatywne informacje. Na mieście słyszą ciągle te same pytania: Kiedy zaczniecie grać? Zacznijcie wygrywać, bo spadniemy! Nawet żarty na ten temat zostają w głowie, a nie jest łatwo odbić się od dna w sensie mentalnym. Muszę szybko znaleźć piłkarzy, którzy wezmą na siebie odpowiedzialność za wyniki.

Asystentem Jana Urbana będzie jego wieloletni współpracownik, Hiszpan Jose Antonio "Kibu" Vicuna, a trenerem przygotowania fizycznego Carlos Sanjuan-Szklarz. Do pracy z bramkarzami Lecha wraca Andrzej Dawidziuk. Wraz ze zwolnionym Maciejem Skorżą odeszli Tomasz Rząsa, Dariusz Żuraw i Andrzej Krzyształowicz.

- Maciek Skorża wykonał tu kawał roboty. Za pięć lat zapomnicie o tym ostatnim miejscu w tabeli, a o mistrzostwie Polski - nie - przekonuje Jan Urban.

Nowy trener zadebiutuje w Lechu Poznań w sobotę w meczu z Ruchem Chorzów. Mówi, że słyszał o proteście stowarzyszenia kibiców, które zapowiedziało bojkot meczów do czasu, aż nie dojdzie do spotkania z właścicielem klubu, Jackiem Rutkowskim. - Gdy jest trudno, to trzeba przyjść i pomóc. Wiara Lecha musi być teraz razem, bo chłopcy potrzebują pomocy. Niech nikt nie wierzy w to, że nie chcą wygrywać. Chcą, tak jak chcieli zdobyć mistrzostwo Polski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.