Ekskluzywne materiały i ciekawostki o Cracovii i nie tylko na Facebooku Kraków - Sport.pl ?
Piotr Szefer: Nie chcę zapeszyć, ale od kilku tygodni zastanawialiśmy się, jak uczcić ten moment, i mam nadzieję, że faktycznie awansujemy! Wszystkiego zdradzić nie mogę, to niespodzianka. W pierwszej kolejności podziękujemy na pewno kibicom, a potem, kto wie, może warto byłoby przytoczyć nazwiska wszystkich piłkarzy, którzy zapracowali na awans.
- Trzeba być w czepku urodzonym. Już dawno temu, po ledwie kilku latach zabawy ze spikerowaniem, postawiłem sobie to za cel.
- LKS-u Mogilany, a dorywczo Puszczy Niepołomice czy Płomienia Jerzmanowice. Za własne pieniądze zrobiłem licencję spikera ekstraklasy. Potem pojawiło się ogłoszenie w internecie, że Cracovia szuka osoby na to stanowisko. Nie wiem nawet, ile osób się zgłosiło. Ale najważniejsze, że miałem tę licencję, nie można jej było zdobyć od ręki. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. W Krakowie grała młodzieżowa reprezentacja Polski, poznałem ludzi pracujących przy organizacji spotkań kadry. I pewnego dnia pozycja ówczesnego spikera reprezentacji została nieco zachwiana...
- Nie mi to oceniać, ale ludzie z branży, przynajmniej ci niezwiązani z Legią, wypowiadali się na ten temat jednoznacznie.
- Nie chcę się wcielać w rolę sądu, ale wydaje się, że to była naturalna konsekwencja kilku niezbyt odpowiedzialnych zachowań.
W każdym razie zostałem dołączony do teamu reprezentacji jako spiker asystent. Współpraca ułożyła się na tyle dobrze, że powierzono mi potem rolę spikera numer 1. Miałem mnóstwo szczęścia. Bez tego byłbym dziś nadal spikerem LKS-u Mogilany...
- To był pierwszy mecz eliminacyjny, przy którym pracowałem, więc byłem aż nadto wstrzemięźliwy. Po ostatnim gwizdku zachęciłem jedynie kibiców do skandowania nazwisk strzelców, czego nie było w scenariuszu. Ten mecz to było dla mnie wydarzenie, o którym będę mógł opowiadać do końca życia. Jeden z kolegów trafnie zauważył, że jeśli coś ma mnie jeszcze wzruszyć, to chyba tylko wyprawa na Księżyc.
- Nie mogło być inaczej! W końcu pół Europy patrzyło tego dnia na Narodowy! Przygotowując się, rozważamy najróżniejsze scenariusze, włącznie z tym, jak się zachowamy w przypadku takich zdarzeń jak choćby zalanie boiska. Przewidzieliśmy wszystkie najdziwniejsze okoliczności, ale chyba nikt myślący zdroworozsądkowo nie śnił, że Polska może wygrać z mistrzem świata! Mieliśmy więc tylko dwa tzw. dżingle, czyli krótkie utwory muzyczne, które zamierzaliśmy puścić po bramce naszych. Byłem przekonany, że to i tak spory zapas i więcej nie będzie potrzebnych [Polska wygrała 2:0 - przyp. red.]. Na szczęście wszystko się udało.
- W mojej pracy to chyba najważniejsze.
- Powiem więcej: do tego, co robię, podchodzę niekiedy tak poważnie, że to uniemożliwia mi emocjonowanie się meczami. Ta obsesja profesjonalizmu z czasem stała się uciążliwa. Moi zleceniodawcy chyba jednak bardzo to cenią. Bo wiedzą, że nie odstawię cyrku. W Polsce olbrzymi nacisk kładzie się na bezpieczeństwo imprezy, a spiker ma przyczyniać się do jego zapewnienia.
- Podczas kursów spikerskich tego typu wypowiedzi są podawane jako przykład, czego absolutnie nie wolno.
- Wzór. Chyba dla każdego, kto zawodowo posługuje się aparatem mowy. Jest zresztą jedyną osobą na świecie, która opatentowała sposób wypowiadania konkretnego zwrotu. Ma bardzo ciekawą historię, bo kiedyś zachorował na raka krtani. Wydawało się, że los chce mu zabrać wszystko, co ma najcenniejszego. Ale nie poddał się, tylko zawiesił karierę i wyszedł z tego jeszcze silniejszy. Teraz dostaje setki tysięcy dolarów za wypowiedzenie jednego zdania.
- Zwłaszcza za naszą zachodnią granicą są żywiołowi spikerzy, którzy jednocześnie potrafią hołdować zasadzie szacunku dla rywala. Niektórzy niemalże wpisują się w historię danego klubu. Przykład? Ludzie nie wyobrażają sobie meczu Bayernu Monachium bez reakcji spikera po bramkach. A jest bardzo prosta: najpierw długie "tooooor" i informacja, w której minucie został zdobyty. Potem trzykrotne powtórzenie imienia strzelca, na co publiczność odpowiada skandowaniem jego nazwiska. Następnie spiker pyta, ile bramek zdobył Bayern, a ile rywale. Mówi "danke", a publiczność odpowiada "bitte".
- No i właśnie w tej prostocie jest cały urok. Dodatkowo swoje robi jego charakterystyczny tembr głosu. Spiker nie zagaduje publiczności na śmierć. Przez 90 minut odezwie się ledwie kilka razy, co wywołuje dreszcze na plecach.
- Nie mam najmniejszych wątpliwości, że skupiłbym się na świętowaniu triumfu Cracovii i pominął milczeniem sytuację Wisły. Nigdy nie upokarzam przeciwnika.
Piotr Szefer na stadionie Cracovii
- Np. obwieściłem, że padła bramka, choć jej nie było.
- Stałem w złym miejscu. Piłka odbiła się od tylnej strony siatki i wydawało się, że jest gol. Na szczęście ta i inne zabawne wpadki przydarzały się na meczach lokalnych lig. Raz przeczytałem składy obu drużyn, po czym zorientowałem się, że mam kartkę z poprzedniego meczu! Wyczytałem nazwiska kompletnie innych piłkarzy!
- Nie było kibiców gości, więc mało kto się zorientował. To była cenna lekcja, która pozwoliła mi uniknąć podobnych wtop na poważnym poziomie.
- Dobrze się uczyć na cudzych błędach, ale czasami się nie da. Czasem kibice na forum zwracają mi uwagę, że palnąłem jakąś bzdurę. Ostatnio powiedziałem, że stadion znajduje się na stadionie, a chodziło mi oczywiście o sklep (śmiech)!
- Nadal zabieram tam głos i do tego szkolę następcę. A zaczęło się, kiedy miałem 14 lat, grałem w trampkarzach. Na nowo powstałym stadionie zainstalowano nagłośnienie i trzeba było znaleźć kogoś, kto przeczyta składy. Akurat byłem tam i ktoś krzyknął: "Chodźże, weź coś powiedz do mikrofonu!". Stres był przeogromny, na trybunach 200-300 osób... Przerażające doświadczenie dla młodego chłopaka.
- Standardem są okrzyki podpitych panów, często próbują wymusić różne wypowiedzi na spikerze.
- Zazwyczaj chodzi o pozdrowienia od kibiców dla kibiców albo zganienie sędziego. W ogóle bywałem stawiany w dziwnych sytuacjach. Kiedyś trener wbiegł na boisko i uderzył zawodnika. Innym razem po dwóch czerwonych kartkach drużyna się obraziła i pojechała do domu.
- Nie zachowałem się jak Marcin Tarociński, spiker Widzewa i jeden z moich krajowych wzorów, który po kolejnym blamażu w I lidze ogłosił: "Nie wiem jak państwo, ale ja dziękuję bardzo". Wyłączył mikrofon i zszedł ze stanowiska. Ja mimo wszystko wytrwałem do końca. Nawet na najniższym szczeblu starałem się być do bólu profesjonalny. Atmosfera była biesiadna, folklorystyczna i można było się dostosować, ale nigdy nie pozwoliłem sobie na głupkowatą gadaninę.
- Są metody odwracania uwagi publiczności. Np. w kryzysowej sytuacji podajemy informację o zaginionych dokumentach, a ludzie odruchowo łapią się za kieszenie.
- Jasne, że nie! Zdarzały się też dramatyczne komunikaty z prośbą o odszukanie zaginionego dziecka.
- Informacja, że rodzice błagają o pomoc w odszukaniu synka i podanie zmyślonego rysopisu to niewystarczająco ekstremalny przykład? Zdarzało się też, że prosiłem o przeparkowanie auta, podając nieistniejące numery rejestracyjne.
- (uśmiech) Informował o wynikach zagranicznych drużyn, np. chińskich.
- Np. o Levadię Tallinn (śmiech)...
- Byłem wtedy na trybunach jako kibic, bawiło mnie to. Ale mój pomysł na spikerowanie jest inny. Komentarze ośmieszające na krótką metę są skuteczne, ale trochę odbierają spikerowi autorytet. Jego rolą nie jest rozbawianie kibiców.
- Trochę się ich w życiu nasłuchałem. Choć wyznaję zasadę, że na stadion nie przychodzi się po to, by śpiewać godzinki, to zbyt duże natężenie wulgaryzmów też niczemu nie służy. W końcu na trybunach są dzieci i młodzież. Tak czy inaczej moje reakcje najczęściej są wymuszone przez przepisy.
- Wszystko zależy od gorliwości funkcjonariuszy. Zdarzyło się, że raz lub dwa nie zareagowałem na wulgaryzmy i zostałem upomniany, bo ktoś prowadził szczegółową ewidencję. Rozumiem jednak to, że reakcja na wulgaryzmy jest konieczna, bo spiker jest oficjalnym głosem klubu. Jeśli nie reaguję, to tak, jakby dany klub dawał na to przyzwolenie.
- Dialog jest nieustanny, na żywo, w internecie... I pojawiają się bardziej lub mniej stanowcze sugestie. Np. kibice wskazują utwory, jakie powinienem puszczać. Były też negocjacje, ile czasu po zdobytej bramce dać na radość i kiedy odczytać nazwisko strzelca. Ale pogróżek nigdy nie dostałem.
- Tak. Np. o brak reakcji na wulgaryzmy albo o... odtworzenie lub zaintonowanie utworów nawiązujących do bud i różnych urządzeń dla zwierząt [chodzi o skojarzenia z kibicami Wisły, którzy na Cracovii nazywani są "psami" - przyp. red.]. Przychylenie się do niektórych sugestii kibiców sprawiłoby, że przeszedłbym do historii, w przenośni i dosłownie. A tego robić na razie nie zamierzam (śmiech).