Czesław Michniewicz z Pogoni: Szczecin pokazał, że potrafi się uśmiechać

Pogoń Szczecin jest jedną z rewelacji pierwszej części sezonu. Portowcy są wiceliderem i nie przegrali żadnego meczu. Trener Czesław Michniewicz, choć zadowolenia nie ukrywa, to z drugiej strony tonuje nastroje.

Połowa jesiennego grania już za portowcami. Dorobek - imponujący. W 11 kolejkach Pogoń zgromadziła 21 punktów. Wygrała 5 spotkań, 6 zremisowała. Przed naszym zespołem jedynie Piast Gliwice, który swoją formą zaskoczył wszystkich (27 punktów). Ale... Piast już dwa mecze przegrał, a szczecinianie nadal są niepokonani.

Dla porównania - w poprzednim sezonie Pogoń po 11 meczach miała 16 punktów (4 zwycięstwa, 4 remisy i 3 porażki).

Jedyna porażka w tym sezonie przytrafiła się portowcom w Pucharze Polski. W 1/16 trafili na Jagiellonię i w Białymstoku przegrali 1:2. A przed Pogonią jeszcze 4 spotkania pierwszej rundy (19 października z Zagłębiem Lubin w Szczecinie, a później z Cracovią w Krakowie, Górnikiem Zabrze w Szczecinie i z Legią w stolicy) oraz 6 kolejek z rundy rewanżowej. Jesienne granie potrwa więc do 20 grudnia.

Rozmowa z Czesławem Michniewiczem, trenerem Pogoni

Mateusz Kasprzyk: Przed pierwszą przerwą (we wrześniu) na mecze reprezentacji w tym sezonie był pan umiarkowanie zadowolony z dorobku punktowego. Teraz nastroje są chyba znacznie lepsze? Pogoń zaczęła wygrywać mecze.

Czesław Michniewicz: Zaczęliśmy wygrywać mecze, których wcześniej nie udało nam się kończyć za trzy punkty. Czyli takie spotkania na styku. Te ostatnie mogliśmy równie dobrze zremisować, ponieważ przeciwnik nie był słabszy, ale to my byliśmy skuteczniejsi. Żałuję tylko, że nie udało się wygrać w Mielcu, bo wtedy byłaby pełna pula 12 punktów. Wtedy całkowicie udałoby się przykryć wcześniejsze straty punktów, ale uzyskany dorobek 10 oczek i tak można uznać za satysfakcjonujący.

Ostatnio wspominał pan, że passa spotkań bez porażki w żaden sposób nie plącze nóg piłkarzom. Seria nadal trwa, a czy nadal w szatni się o niej nie rozmawia?

- Nie, w ogóle nie ma takiego tematu i to dobrze. Być może, gdy zbliża się mecz, to gdzieś się trochę o tym myśli, że może jeszcze jedno spotkanie uda się dołożyć. Tak normalnie - w tygodniu - nie ma jednak nawet na to czasu. Jest to miła rzecz, ponieważ pomału zaczynamy tworzyć historię. W Chorzowie po zawodnikach nie było widać żadnego paraliżu, choć oczywiście wiemy, że moment porażki nastanie. To nieuniknione. Oby jak najpóźniej.

Pogoń zaczęła łapać automatyzm, co pokazał miniony tydzień. Z jednej strony przerwa pomoże zregenerować siły, ale z drugiej czy nie szkoda, że następuje ona właśnie teraz, kiedy zespół wskoczył we właściwy rytm?

- Myślę, że przerwa nas z niego nie wybije. Mamy swój cykl i swoje założenia. Konsekwentnie to realizujemy. Widać to na boisku, a choć połączenie wszystkiego nie jest łatwe, to w Chorzowie wiele elementów naszej gry mogło się podobać. Cieszymy się z tego, że jest przerwa, ponieważ problemy zdrowotne ma Jarek [Jarosław Fojut - przyp. red.], a bez niego obrona wiele traci. Nigdy nie kalkuluję takich rzeczy, każdy z góry wie, kiedy jest zaplanowana przerwa i dzięki temu możemy sobie dobrze rozkładać akcenty treningowe.

Jeśli chodzi o minusy, to problem skrzydeł nadal rozwiązany nie został.

- Tak, tam ciągle nam czegoś brakuje. Już nie mówię nawet o bramkach, ale chociażby dośrodkowaniach. Często znajdujemy się w dobrej sytuacji w okolicach szesnastki, ale brakuje nam ostatniego podania. Mimo wszystko cieszy mnie fakt, że strzelamy gole z akcji. To, co robiliśmy w Chorzowie, było zaplanowane, chcieliśmy wysoko odbierać piłkę i było to widać przy sytuacji na 2:0, kiedy asystował Mateusz Matras. Na skrzydłach czeka nas jeszcze dużo pracy i na treningach "piłujemy" ten temat.

Dobra gra Takafumiego Akahoshiego pozwala jednak nieco przykryć te mankamenty. Pogoń zaczęła grać częściej środkiem, gdy on wziął na siebie ciężar rozgrywania.

- Mieć dwóch takich kreatywnych piłkarzy w środku pola jak Takafumi Akahoshi i Rafał Murawski, to już jest dużo. Do tego dochodzi też Mateusz Matras. "Aka" wskoczył na pozycję Wladimera Dwaliszwilego, ale warto wspomnieć, że wcześniej na skrzydle też dobrze sobie radził. Dzięki temu jest jakaś różnorodność w naszej grze, bo do tego jest jeszcze przecież Adam Frączczak. Mówiłem, że może grać na wielu pozycjach i w tym sezonie zagrał już chyba na czterech. Niewiele jeszcze brakuje, żeby zaczął występować też na szpicy. Wiem, że takie rzucanie po pozycjach nie jest miłe dla zawodnika, ale można powiedzieć, że to jego wina, że jest taki uniwersalny.

Ale Adam Frączczak po przesunięciu z obrony na skrzydło przestał być tak skuteczny jak wcześniej.

- On potrzebuje dużo wolnej przestrzeni i na prawej obronie potrafił to wykorzystać i się w nią wbijać. Teraz staramy się jednak wykorzystać jego zejście do środka i strzał prawą nogą. Dlatego ustawiamy go z lewej strony pomocy i chcemy to mocniej wyeksponować.

A jak wygląda sytuacja z Wladimerem Dwaliszwilim?

- "Lado" już w sobotę wraca do Polski i normalnie będzie przygotowywał się do meczu z Zagłębiem Lubin. Dzwonił do mnie ostatnio, że rana fajnie się zabliźnia, że jeździ już na takim rowerku stacjonarnym i chodzi na siłownię. Nie było sensu, żeby przyjeżdżał wcześniej, bo większość zawodników w czwartek i piątek ma wolne.

Czy są kolejni kandydaci wśród młodych zawodników, którzy mogliby w najbliższym czasie podążyć śladem Marcina Listkowskiego? Na przykład Szymon Waleński?

- Waleński na pewno nie ma jeszcze tak mocnej pozycji jak "Listek", który już długo trenuje z pierwszym zespołem i ma obycie. On czuje się już pewnie, natomiast młodzi chłopcy, którzy przychodzą do nas na treningi, są bardzo mocno zestresowani i nie są w stanie pokazać się tak dobrze, jak w meczach drużyny rezerw. Podchodzę do tego spokojnie, bo... zawsze wygląda to tak samo. Teraz w zajęciach pierwszego zespołu biorą udział Dawid Zieliński i Mateusz Stańczyk. U nich też widać było duży stres. Robimy to świadomie, chcemy, żeby młodzież ocierała się o pierwszy zespół. Mają traktować to jako nagrodę, a nie automatyzm, że w przerwie na kadrę zawsze kogoś zapraszamy.

Czy chodząc po ulicach Szczecina, mieszkańcy uśmiechają się częściej niż ostatnio?

- Szczecin pokazał, że potrafi się uśmiechać. Miło, że ludzie zaczęli się interesować Pogonią. To się wszystko fajnie zbiegło - mam tu na myśli przede wszystkim nasze wyniki z akcją dotyczącą budowy nowego stadionu. Zaczęliśmy tworzyć jedność. Każdy chce, żeby Pogoń grała dobrze i grała na nowym stadionie. To czuć, a ja mam sporą satysfakcję, że gdziekolwiek nie pójdę, to zawsze ktoś pyta o Pogoń. Podkreślam jednak, że nie chcę składać żadnych deklaracji, które miejsce zajmiemy, bo za nami dopiero jedna trzecia sezonu zasadniczego. Na razie jest nieźle, bo przegraliśmy tylko jeden mecz w Pucharze Polski. Wyciągnęliśmy też sporo wniosków z rundy mistrzowskiej poprzedniego sezonu i teraz postaramy się je wykorzystać. Mamy plan i mimo delikatnych odchyłów go realizujemy.

Rozmawiał Mateusz Kasprzyk

Copyright © Agora SA