Żużel. Mistrz świata Tai Woffinden: Ból sprawia mi przyjemność

Mistrz świata na żużlu Tai Woffinden to czarny charakter o gołębim sercu. - Ból sprawia mi przyjemność - przekonuje.

Żużlowiec Sparty Wrocław Tai Woffinden to obecnie najlepszy żużlowiec na świecie. W minioną sobotę podczas Grand Prix w Toruniu zapewnił sobie drugi mistrzowski tytuł w karierze. Zdobył też klubowe wicemistrzostwo Polski z Betardem Spartą Wrocław. A we wtorek podpisał z wrocławskim klubem nowy kontrakt. To lider drużyny, ulubieniec kibiców, jeżdżący niezwykle efektownie i zawsze walczący do końca.

- Nie dostałem dużej podwyżki, ale akurat pieniądze nie są dla mnie najważniejsze - podkreśla Woffinden, który dał dowód swojej lojalności. We Wrocławiu jeździ od pięciu sezonów. W Szwecji i Anglii również jest przywiązany do klubowych barw.

Uzależniony od bólu

Woffinden to niezwykle barwna postać. Dosłownie. Wygląda jak członek zespołu punkrockowego, squatters albo skater. Czapeczka z daszkiem, fryzura na crusta, dziury w uszach wielkości kapsla od piwa, czarny T-shirt, obcisłe dżinsowe spodnie, deskorolkowe buty i masa tatuaży. Jego ramiona, ręce, dłonie, twarz, szyja, klatka piersiowa i plecy całe pokryte są kolorowymi obrazkami. Każdy z nich ma jakieś znaczenie i przekaz.

- Mówi się, że ciało jest naszą świątynią, więc dlaczego w takim razie nie udekorować jej ścian - przekonuje 25-latek.

Jeden z pierwszych tatuaży, jaki ozdobił jego ciało, znalazł się na dekolcie. To slogan: "Ból jest słabością opuszczającą ciało", używany do propagandy w USA, mający zachęcić młodych mężczyzn do wstąpienia do marines. Woffinden jak mało kto wie, czym jest ból i jak z nim walczyć. Miał połamaną chyba każdą część ciała.

Na szyi ma wizerunek kobiety ze skrzydłami anioła, na karku egipską piramidę, na brodzie napis "family", czyli rodzina, która jest dla Woffindena świętością. Na pierwszym treningu Sparty w 2014 roku wprowadził w osłupienie swoich kolegów z drużyny, pojawiając się z wytatuowanymi po obu stronach twarzy różami. To zresztą często pojawiający się motyw na jego ciele, podobnie jak czaszki.

Na rękach Woffindena tatuaże tworzą mozaikowe rękawy. Na palcach ma skrót "DILLIGAF", będący wizytówką zbuntowanych nastolatków na Zachodzie, oraz datę swoich urodzin - "10.08.1990".

Najbardziej osobisty tatuaż znajduje się na plecach Taia. Wygląda jak epitafium. Składa się z kilku części - portretu jego ojca Roba i ostatniego listu, jaki napisał do niego tuż przed śmiercią.

"Kocham cię ogromnie, byłeś dla mnie supersynem. Cieszę się każdą minutą spędzoną z tobą. Próbowałem cię zabrać ze mną wszędzie. Mieliśmy razem kilka złych chwil (...). Mam nadzieję, że jak spojrzysz wstecz, to będziesz wspominał je z uśmiechem" - czytamy. A poniżej, na lędźwiach, napis "In God's Hands", co znaczy "W rękach Boga".

Rob Woffinden miał największy wpływ na karierę syna. Był dla małego Taia mentorem i żużlowym guru. Niestety, nie mógł zobaczyć, jak w 2013 roku jego syn zostaje najmłodszym mistrzem w erze Grand Prix. Zmarł na raka pięć lat temu.

- Gdy stałem na podium, spojrzałem w niebo i powiedziałem: "Wierzę, że byłeś tu ze mną, tato". Wierzę, że on widział to zwycięstwo, że oglądał mnie z góry - wspomina swój pierwszy mistrzowski tytuł Woffinden.

Jak przyznaje, nie zamierza poprzestać na tatuażach, które już ma, i chce pokryć nimi całe ciało. Na twarzy planuje wytatuować podobiznę swojej mamy Sue. Zresztą miała ona powstać podczas jego ostatniej wizyty w studiu tatuażu. Zamiast tego Tai "wydziarał" sobie na klatce piersiowej głowę jelenia z okazałym porożem.

- Myślę, że ból sprawia mi przyjemność. Poza tym lubię sztukę - tłumaczy swoją pasję zdobienia ciała.

Z benzyną we krwi

Woffinden wychował się w australijskim Perth, ale od kilkunastu lat mieszka w Anglii, gdzie wyjechali jego rodzice, by zapewnić sportowy rozwój młodemu Taiowi. Swoją przygodę z motosportem zaczynał w kraju kangurów od motocrossu, ale to żużlowi poświęcił i podporządkował całe swoje życie. W jednym z wywiadów zapowiedział, że przez najbliższe dziesięć lat nie zamierza mieć dzieci, bo chce skoncentrować się wyłącznie na sporcie i zdobywaniu kolejnych trofeów. Na razie konsekwentnie, krok po kroku, realizuje swój plan.

Woffinden to człowiek uzależniony od adrenaliny. Miłośnik sportów ekstremalnych. W jego żyłach płynie krew i benzyna. Szaleje na skuterze wodnym, motocrossie, motorze wyścigowym, a także w kartingu. Oprócz tego lubi jeździć na kolarzówce, rowerze górskim i szusuje na nartach. To tyle z rzeczy przyziemnych, bo lubi także poskakać na spadochronie.

Na co dzień jednak pędzi ponad 100 km/godz. na motorze bez skrzyni biegów i hamulca po torze usypanym z żużla, ryzykując zdrowie i życie. Chwile grozy Woffinden przeżył w kwietniu. Podczas jednego z meczów ekstraligi rama jego motocykla pękła i złamała się na pół, a jedna z jej części poleciała w trybuny. Tragedia wisiała na włosku. Na szczęście w miejscu, w które uderzyła, nie siedział żaden kibic.

Gołębie serce

Woffinden ma wizerunek imprezowicza, ale w trakcie sezonu prowadzi się bardzo profesjonalnie, dba w siłowni o swoje ciało, pilnuje diety i unika alkoholu. Pozwala sobie jedynie na ssanie snusa [popularna w Szwecji, Finlandii i Norwegii używka, sporządzana na bazie tytoniu - przyp.].

Woffinden ma też drugie oblicze. Po śmierci ojca mocno zaangażował się w działalność charytatywną. Wspiera wiele fundacji zajmujących się walką z rakiem. Dwa lata temu wpadł na oryginalny pomysł. Postanowił pojechać na zawody Grand Prix na rowerze. Trasę liczącą 119 mil z Wolverhampton do Cardiff pokonał kolarzówką. W ten sposób zebrał 35 tys. funtów, które przekazał na kupno leków dla dzieci. Równie mocno zaangażował się w zbieranie środków na dziecięcą placówkę zdrowotną Great Ormond Street Hospital.

Na tym nie koniec. Woffinden wspólnie z zawodnikami Sparty przeznaczył na licytację srebrne medale za wicemistrzostwo Polski wywalczone w tym sezonie. Pieniądze zostaną przekazane na leczenie i rehabilitację Darcy'ego Warda, jego przyjaciela z reprezentacji, który 23 sierpnia tego roku uległ tragicznemu wypadkowi podczas meczu Falubazu Zielona Góra z GKM-em Grudziądz. Ward przerwał rdzeń kręgowy i jest sparaliżowany od pasa w dół. To właśnie jemu, ze łzami w oczach, dedykował swój ostatni mistrzowski tytuł.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.