Lech Poznań - Górnik Zabrze 1:1. Mistrz Polski ma pretensje do sędziego, bo goście wyrównali z rzutu karnego. Kontrowersyjnego?

Zajmujący przedostatnie miejsce Górnik Zabrze przegrywał z ostatnim w tabeli ekstraklasy Lechem Poznań, ale oba zespoły pozostaną na swoim pozycjach, bo podzieliły się punktami.

Kiedy Górnik Zabrze opuści strefę spadkową? Podyskutuj na Facebooku >>

Posiadacze w sumie dwudziestu jeden tytułów mistrza Polski - Górnik Zabrze (czternaście razy najlepszy w lidze) i Lech Poznań (siedmiokrotny i aktualny mistrz) spotkali się w sobotę przy Bułgarskiej. Stawką pojedynku tych uznanych w kraju futbolowych firm było to, kto do następnej kolejki będzie okupował ostatnie miejsce w tabeli ekstraklasy. Bo to, że obie drużyny spędzą ten tydzień w strefie spadkowej, było niemal pewne.

Powiedzieć, że lechici są w kryzysie - to nic nie powiedzieć. Nie wygrali w ekstraklasie od dwóch miesięcy, przegrali pięć ostatnich meczów, w dwóch kolejnych nie zdobyli nawet bramki. Jakimś promykiem nadziei dla zespołu Macieja Skorży było pucharowe zwycięstwo z Ruchem Chorzów. Na tej samej zasadzie piłkarze Górnika Zabrze mogli wierzyć, że teraz będzie już tylko lepiej, po tym jak pokonali przed tygodniem 2:0 Śląsk Wrocław.

Za zabrzanami przyjechała spora grupa kibiców, a ponieważ fani Lecha też przestali się już gniewać na zespół, mieliśmy niemal bezustanny doping dla obu ekip. Były też zakazane na stadionach race, do odpalenia których kibice z tzw. kotła dołożyli rymowankę: "Miejsce 1. czy 16., pewne rzeczy wciąż są jasne".

Atmosferze na widowni długo nie dorównywali piłkarze. Maciej Korzym, ulubiony piłkarz Leszka Ojrzyńskiego, nowego trenera Górnika, próbował w pierwszych minutach zaatakować agresywnie lechitów, gdy ci wyprowadzali piłkę spod swojej bramki. Spojrzał jednak, że jest sam, i początkowo ponaglał kolegów, by dołączyli do pressingu, ale potem machnął zrezygnowany ręką i wycofał się o dobre kilkadziesiąt metrów. To na swojej połowie zespół ze Śląska czekał na to, co zrobi "Kolejorz".

A poznaniacy zagrali tak, jak mają to w zwyczaju w tej rundzie. Przez kilkanaście minut atakowali, próbowali szarpać, ale niewiele im z tego wychodziło. Przy próbach strzałów piłkę blokowali ambitni obrońcy gości, którzy rzucali się pod nogi i odbijali futbolówkę. Akcje, które początkowo wyglądały na przemyślane i ułożone (choć rozgrywane zdecydowanie zbyt wolno), zmieniły się szybko w chaotyczne, klecone naprędce. Przez całą pierwszą połowę doczekaliśmy się tylko dwóch strzałów, które mogły poznaniakom przynieść gola. W 31. minucie Marcin Kamiński uderzał piłkę głową, ale bardzo lekko i Grzegorz Kasprzik spokojnie obronił, a minutę później prosto w bramkarza Górnika kopnął Szymon Pawłowski, który przed strzałem ładnie zwiódł dwóch rywali.

Na plus można było zapisać Lechowi to, że tym razem nie nadział się na żadną kontrę. Może i grał bardziej odpowiedzialnie, ale trzeba też pamiętać o tym, że goście przekraczali własną połowę nielicznie, co kończyło się tym, że gracze ofensywni często nie mieli do kogo podać. Jasmin Burić miał okazję do obrony groźnego strzału tylko raz - po próbie Romana Gergela w 22. minucie.

W drugiej połowie Lech zamykał rywali już nie tylko na ich połowie, ale wręcz nie pozwalał zbytnio opuścić pola karnego. Robiło się w nim tak tłoczno, że rozegranie tam piłki właściwie nie wchodziło w rachubę. Lechici postawili na strzały z dystansu. Rozpoczął w 59. minucie Pawłowski, ale huknął w poprzeczkę! Potem bez przyjmowania piłki bardzo silnie kopnął Tamas Kadar - celnie, ale Kasprzik obronił. Bramkarz Górnika zatrzymał też piłkę, gdy w 66. minucie uderzył Maciej Gajos (pięknie głową odegrał mu Dawid Kownacki).

I gdy goście zostali już poważnie ostrzelani, Darko Jevtić, który kilka minut wcześniej wszedł na boisko, minął w polu karnym kilku przeciwników, a potem podał piłkę do Kownackiego, który z bliska zdobył swoją pierwszą bramkę w sezonie.

Choć mamy już dziesiątą kolejkę, to był to dopiero drugi mecz w ekstraklasie, w którym Lech prowadził. Poprzedni wygrał - 2:1 z Lechią Gdańsk.

Teraz marzenia o zwycięstwie minęły bardzo szybko. W 74. minucie, a więc zaledwie siedem minut po objęciu prowadzenia przez "Kolejorza", Burić źle zachował się przy strzale z dystansu. Odbił piłkę przed siebie, wprost do Łukasza Madeja, który trafił w rękę Paulusa Arajuuriego. I choć Fin zarzekał się, że nie zagrał piłki celowo, sędzia Paweł Raczkowski nie zmienił swojej decyzji o rzucie karnym dla przyjezdnych. Gergel wykorzystał "jedenastkę" i było 1:1.

Lech znów ruszył na rywali i mieliśmy widowisko. Kibicom przypomniał się Marcin Robak, który nie grał przez kontuzję od ponad miesiąca (a i tak z dwoma golami jest najlepszym strzelcem zespołu w ekstraklasie). Najpierw pięknie strzelił z półobrotu, ale Kasprzik okazał się kolejnym w tym sezonie bramkarzem, który przy Bułgarskiej gra znakomicie. Później Robak uderzał głową niecelnie, ale piłkę dostarczył mu w pole karne Arajuuri po błyskotliwej, choć mało zgrabnej akcji, w której stoper Lecha wystąpił w roli skrzydłowego.

"Kolejorz" dawno z taką pasją nie walczył o trzy punkty, ale wynik nie uległ już zmianie.

ŚLĄSK.SPORT.PL na Twitterze. Obserwuj już teraz >>

Co jest bardziej prawdopodobne na koniec sezonu?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.