Na efektowną grę jeszcze nie pora. Korona nie radzi sobie w roli faworyta

- Wydawało się, że był dobry moment do tego, aby zagrać bardziej ofensywnie. Boisko niestety to zweryfikowało - powiedział po porażce 0:2 z Górnikiem Łęczna trener Marcin Brosz.

Jego podopieczni już po raz trzeci w tym sezonie stracili komplet punktów przed własną publicznością. Rozczarowanie poniedziałkową przegraną jest tym większe, że przed meczem nastroje w kieleckim zespole były bardzo dobre. Korona w dwóch trudnych wyjazdach w Warszawie i Gdańsku zdobyła cztery punkty. Wiele trener Brosz obiecywał sobie również po trójce nowych zawodników. Nic dziwnego, że przed spotkaniem zapowiadał odważną grę.

I taka w wykonaniu kielczan była, ale tylko przez otwierających 20 minut. Wszystko, co dobre w postawie Korony, zakończyło się po golu Grzegorza Bonina. Podobnie jak w spotkaniu z Cracovią, utrata gola całkowicie zdezorganizowała grę piłkarzy Brosza. - Do pierwszej straconej bramki graliśmy naprawdę przyzwoite spotkanie. Ten gol zmienił jednak oblicze meczu. W drugiej natomiast nie potrafiliśmy znaleźć sposobu na Górnika - przyznał trener Korony.

Kielecki zespół słabo wyglądał w środku pola (sytuacja poprawiła się dopiero po wejściu na boisko Marcina Cebuli), sporo błędów popełniła także defensywa. Najsłabszy mecz w Koronie zaliczył współwinny utraty dwóch goli Łotysz Vladislavs Gabovs. Brakowało również mocy w ofensywie. Choć Brosz posłał w bój wszystkich napastników, żaden nie potrafił wypracować sobie sytuacji strzeleckiej. Odcięci od podań z drugiej linii nie potrafili zagrozić bardzo mądrze broniącej się defensywie Górnika.

- Życie często weryfikuje pewne sprawy. Niekiedy schowani za podwójną gardą jesteśmy bardziej groźni dla rywala, niż gdy atakujemy. Chcemy grać jednak ofensywnie i atrakcyjnie dla kibiców. Czasem jest tak, że gdy wydaje się, że to już odpowiedni moment, to człowiek dostaje obuchem po głowie. Po takim czymś trzeba jednak dalej pracować i wierzyć w siebie - stwierdził trener Brosz.

Czasu na rozpamiętywania porażki kielczanie nie będą mieli zbyt dużo. Już w piątek (godz. 18) Korona zagra w Krakowie z Wisłą. W ostatniej kolejce "Biała Gwiazda" rozbiła na wyjeździe Podbeskidzie Bielsko-Biała 6:0. - W Krakowie naprawdę trzeba zagrać dobrze, żeby nie powtórzyć wyniku Podbeskidzia. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że przyszedł nowy trener i wielu nowych zawodników, którzy muszą do końca zrozumieć, czego szkoleniowiec od nich wymaga. Musi po prostu trochę czasu upłynąć, żeby wszystko zaczęło w pełni dobrze funkcjonować. Cierpliwość będzie dobrym znakiem, a efekty przyjdą w odpowiednim czasie - stwierdził Zbigniew Małkowski.

Nadziei na korzystny wynik pod Wawelem doświadczony bramkarz upatruje w... meczu wyjazdowym. - Korona stała się zespołem odwrotności. Wcześniej mieliśmy problemy ze zdobywaniem punktów na wyjazdach, teraz przed własną publicznością. Na szczęście teraz znów zagramy na wyjeździe - powiedział.

Poza swoim boiskiem kielczanie do tej pory zdobyli osiem punktów, na Kolporter Arenie o połowę mniej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.