- Rozmawialiśmy po meczu ze Śląskiem (2:3). Wiemy, jakich błędów unikać - przekonywał przed meczem trener Jurij Szatałow. Były rozmowy i były też konsekwencje. Szkoleniowiec Górnika dokonał aż pięciu zmian w porównaniu do meczu z wrocławianami. Z Lechią od pierwszej minuty nie zagrali Velijko Nikitović, Paweł Sasin, Przemysław Pitry, Bartosz Śpiączka czy podobno bardzo zmęczony dotychczasowymi meczami Fedor Cernych. - Te wszystkie zmiany podyktowane są analizą gry Lechii i doborem taktyki na ten mecz - nieco usprawiedliwiał liczbę zmian Szatałow, który raczej słynie z tego, że rzadko dokonuje rewolucji w podstawowym zestawieniu.
Wszystkie ustalenia taktyczne trzeba było jednak wyrzucić do kosza już w 7. minucie. Kamil Poźniak postanowił z połowy boiska wycofać piłkę do bramkarza Sergiusza Prusaka. Zrobił to jednak tak nieporadnie, że piłkę przejął napastnik Lechii Grzegorz Kuświk, który znalazł się w sytuacji sam na sam. Bramkarz Górnika, mimo że doskonale zdawał sobie sprawę, że za zagranie ręką poza polem karnym dostanie czerwoną kartę, postanowił uratować zespół przed stratą bramki.
Decyzja Prusaka mogłaby się jeszcze obronić, gdyby jego koledzy zdobyli chociaż punkt. Jak się później okazało, podjęte ryzyko nie opłaciło się. To kolejny błąd bramkarza Górnika, który w meczu ze Śląskiem zawalił przy dwóch straconych bramkach. - Nie oceniam go tak negatywnie jak dziennikarze czy kibice. Widzę, jak pracuje na treningach, i wiem, że jest mocną stroną zespołu - mówił przed meczem Arkadiusz Onyszko, trener bramkarzy. Boisko boleśnie zweryfikowało słowa byłego reprezentanta Polski. Za czerwoną kartkę Prusaka zapłacił też główny winowajca całego zajścia. Poźniak musiał zrobić miejsce na boisku rezerwowemu golkiperowi. Silvio Rodić w bramce łęcznian w tym sezonie stał tylko w pucharowym meczu z Legią Warszawa. Co gorsza on też zawiódł.
Piłkarze Górnika, grając w dziesięciu, nie mieli wyjścia. Utworzyli przed własnym polem karnym zasieki, których długo nie potrafili sforsować podopieczni Jerzego Brzęczka. Gospodarze grali przeraźliwie wolno, popełniając przy tym najprostsze błędy techniczne. Do tego mnożyły się niecelne podania.
Wreszcie w doliczonym czasie gry pierwszej połowy gospodarze w końcu szybko wymienili kilka podań. Daniel Łukasik z pierwszej piłki zagrał do Lukasa Haraslina, który znalazł się sam przed Rodiciem. Bramkarz Górnika podbił jego strzał i wydawało się, że Tomislav Bożić na spółkę z Łukaszem Tymińskim nie będą mieli problemów z wybiciem piłki. Jednak nabrała ona tak dziwnej rotacji i mimo desperackich prób obu zawodników gości wpadła do siatki.
Wydawało się, że bramka do szatni ustawi ten mecz i w drugiej połowie opadający coraz bardziej z sił Górnik musi liczyć się ze stratą kolejnych bramek. Nic z tych rzeczy, bo jeszcze przed ostatnim gwizdkiem wyrównał Grzegorz Piesio. Pomocnik Górnika dopadł zza polem karnym do wybitej przez obrońców piłki. Najpierw próbował uderzyć z lewej nogi, ale tak fatalnie skiksował, że na trybunach słychać było śmiech, ale na krótko. Ponieważ nikt do niego nie doskoczył, poprawił prawą i tym razem trafił idealnie. Piłka wpadła do bramki tuż przy słupku.
Na drugą połowę gospodarze wyszli zdecydowanie bardziej zdeterminowani. Lechia za wszelką cenę próbowała strzelić gola, który dałby im pierwsze zwycięstwo w sezonie. W 55. min po dośrodkowaniu Wawrzyniaka błąd popełnił Rodić. Wypiąstkował piłkę prosto pod nogi Haraslina. Skrzydłowy Lechii skorzystał z prezentu i skierował piłkę do pustej bramki. Po kilku minutach Lechia podwyższyła rezultat, ale sędzia Szymon Marciniak pod wpływem sędziego liniowego nie uznał bramki. Jak pokazały powtórki, arbitrzy popełnili błąd.
Mimo prowadzenia Lechia grała nadal ospale i niewiele brakowało, że zostawiający sporo serca na boisku piłkarze Górnika zdołają wykorzystać jeden z kilku błędów obrony gdańszczan. Najbliżej tego w samej końcówce meczu był Fedor Cernych. Litwin doskoczył do źle wybitej piłki przez Ariela Borysiuka i gdyby dobrze ją przyjął, miałby doskonałą sytuację do zdobycia gola. Cernych myślami chyba nadal jest w Bergamo, Białymstoku czy... Gdańsku, bo stamtąd miał mieć propozycje transferowe.
W doliczonym czasie gry zielono-czarnych dobił Stojan Vranjes. Pewnie wykorzystał "jedenastkę" po zagraniu ręką Bozicia.