Wiceprezes Lecha Poznań: Nagroda za awans do grupy to tylko 15-20 proc. naszego budżetu, ale warto o nią walczyć

Lech Poznań pokonał Videoton Szekesfehervar 3:0 i jest niemal pewny awansu do fazy grupowej Ligi Europy. - Zobaczymy, czego nauczyliśmy się od FC Basel. Oni też w pierwszym meczu mieli dobry wynik, rewanż zagrali spokojnie - mówi Piotr Rutkowski, wiceprezes Lecha.

Damian Smyk: Scenariusz awansu do Ligi Europy jest po tym pierwszym meczu bardzo realny. Biorąc pod uwagę, jak do tej pory szło Lechowi łączenie europejskich pucharów z ekstraklasą, to pan zaakceptowałby scenariusz, w którym "Kolejorz" wychodzi z grupy LE, ale w lidze zimuje na 8.-9. miejscu?

Piotr Rutkowski, wiceprezes Lecha Poznań: - Ważne jest to, by zimą ten dystans do pierwszego miejsca był jak najmniejszy. Nie jest to coś, czego chcemy, ale różne scenariusze są możliwe. Mam nadzieje, że nie zdarzy się tak, jak pan mówi, bo mamy dobrą drużynę zdolną do gry na dwóch frontach i powinniśmy sobie z tym poradzić.

Po tym zwycięstwie zaświeciło się wam przed oczami 2,4 miliona euro za awans do fazy grupowej Ligi Europy?

- Nie, spokojnie. Nie jest tak, że nie mamy doświadczenia z taką dużą kwotą pieniędzy. Budżet ma 50-60 milionów, więc nagroda za wejście do grupy stanowi jego 15-20 proc. Niemniej warto o to walczyć.

Pieniądze są niemal pewne po tym pierwszym spotkaniu. 3:0 to zaliczka możliwa do roztrwonienia?

- Zobaczymy, czego nauczyliśmy się po dwumeczu z FC Basel. Tam Bazylea w pierwszym spotkaniu wypracowała sobie przewagę, a w rewanżu zagrała bardzo mądrze. Tak samo mądrze powinniśmy zagrać my na Węgrzech.

Przed meczem mówiło się, że to dobry przeciwnik na przełamanie.

- Dobry przeciwnik, ale czy dobry na przełamanie? Pamiętajmy, że to jednak mistrz Węgier. W lidze im nie szło, ale europejskie puchary a liga to dwie różne sprawy, więc mamy do nich szacunek. Dobrze, że wygraliśmy aż 3:0. Bramki cieszą, a szczególnie to trafienie Thomalli, które da mu pewność siebie.

Pięć lat temu Lech awansował do fazy grupowej, ale w lidze nie szło tak dobrze. Wtedy kibice wam wybaczali potknięcia na krajowym podwórku.

- Faza grupowa to prestiż, o to walczymy i musimy być tam co roku. Pięć lat nas tam nie było, i to widać po braku doświadczenia, spokoju i tego, że trudno nam teraz pogodzić grę co trzy dni. Ale wierzę, że zaraz włączymy się do walki o mistrzostwo Polski.

Ale na europejskie puchary patrzy pan pewnie też przez pryzmat finansowy.

- Ale oczywiście, że tak. Ta gra też na tym polega, pieniądze pozwolą nam się jeszcze bardziej rozwinąć.

Z dzisiejszej frekwencji nie może być pan zadowolony. Kibice pokazali wam "sprawdzam"?

- My tak do tego nie podchodziliśmy. Zagraliśmy najważniejszy mecz ostatniego pięciolecia. Ostatnie tak ważne spotkanie graliśmy w 2009 roku. Ale na pewno szkoda, że tak mało fanów przyszło dziś na stadion wspierać zespół w istotnym dla nas momencie. Piłkarze pokazali się z dobrej strony i mam nadzieję, że odzyskamy tym zaufanie kibiców. Liczę, że będą z nami na dobre i na złe, bo na tym to polega.

Denerwował się pan tuż przed meczem?

- A powiem szczerze, że byłem całkiem spokojny. Pomyślałem sobie, że po Stjarnanie i Żalgirisie już nic gorszego nam się nie przydarzy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.