W dorosłej kadrze niebieskich Maciej Urbańczyk pojawił się już w sezonie 2013/14. Po dwóch latach terminowania przy pierwszym zespole stał się w tym sezonie podstawowym graczem niebieskich.
Maciej Urbańczyk: - Tyle ich było... Ale na pewno ta największa, czyli Gerard Cieślik. Wielu z tych piłkarzy nigdy nie widziałem w czasie gry, ale cieszę się, że przede mną na Cichej biegali tej klasy piłkarzy co Mariusz Śrutwa czy Krzysztof Warzycha. To wielkie szczęście grać akurat w Ruchu. W Chorzowie piłkarz ociera się na każdym kroku o piękne tradycje. To inspirujące.
- Tak. Gdy zaczynałem treningi w Ruchu, moim pierwszym trenerem był jego syn Jan Cieślik. Pan Gerard przychodził więc na nasze mecze i treningi. Czasami coś podpowiedział. Wręczał nam też różne nagrody. Także na zachętę. Raz dostałem od niego własnoręcznie wykonaną szmaciankę. To taka mała piłeczka, ale jest dla mnie bardzo cenna.
- Nie potwierdzam, ale i nie zaprzeczam... Jeżeli tak rzeczywiście było, to bardzo miłe słowa.
- Jestem wychowankiem Ruchu. Na pierwszy trening trafiłem za namową starszego brata Michała, który wcześniej próbował swoich sił także w Rozwoju Katowice. On jeszcze w wieku juniora doznał poważnej kontuzji i przestał grać w piłkę. Teraz jest moim pierwszym i najważniejszym kibicem. Ma nawet na Cichej swoje stałe miejsce.
- W lidze debiutowałem już wcześniej, ale to były tylko minuty, więc trudno mówić o jakimkolwiek doświadczeniu. Teraz jest inaczej. Za nami pięć spotkań, a w każdym z nich wybiegałem na boisko w podstawowym składzie. Nie czuję tremy, a o strachu to już w ogóle nie mogło być mowy. Pomogło mi to, że pierwszej drużynie Ruchu jestem już od dwóch lat. Żyłem tą atmosferą. Uczyłem się od dużo bardziej doświadczonych kolegów. Wspólna praca na treningach bardzo mi pomogła. Dzięki temu wszedłem do ligi w miarę płynnie.
- ...z Bartkiem Babiarzem. Tak, wiem. Wszyscy nas porównują. To nieuchronne, bo zająłem jego miejsce. Mówią, że na boisku jesteśmy bardzo do siebie podobni.
- Może aż tak źle nie będzie. Ale jeżeli obaj zagramy, to pojedynków w środku pola uniknąć na pewno się nie uda. No, ale walka skończy się z ostatnim gwizdkiem, po którym nadal będziemy kolegami. Już nie raz rywalizowałem z byłymi kolegami z zespołu. Zapewniam, że nawet najostrzejszy mecz nie przekłada się potem na wzajemne relacje poza boiskiem.
- Z Wisłą graliśmy w czwartkowy wieczór, a potem krótki odpoczynek i szybko w daleką drogę do Białegostoku. Zabrakło trochę czasu na regenerację. Naprzeciw nas stanął zespół, który odpoczywał dłużej, grał u siebie, a co najważniejsze, był to dobry, pewnych swoich atutów, zespół.
- Nasi kibice są niesamowici! Mamy w nich olbrzymie wsparcie. Rzeczywiście mogli w nas zwątpić, bo jednak wcześniej ich nie rozpieszczaliśmy, a na dodatek latem zespół opuściło kilku ważnych graczy. Na szczęście zaufali nam po raz kolejny, a my robimy co możemy, żeby ich nie zawieść.
- Chciałbym, żeby tak było. Na razie jednak to przede wszystkim czytelny sygnał, że trenerzy na Cichej wiedzą, jak pracować z młodymi ludźmi, a potem nie obawiają się wprowadzać ich do pierwszej drużyny. To nie jest takie proste, bo jednak w pogoni za wynikiem wielu trenerów woli stawiać na doświadczonych graczy.
- Studiuję razem z Michałem Helikiem. Za nami pierwszy rok nauki. Na pewno nie mamy tak wiele zajęć jak studenci, którzy nie są zawodowymi sportowcami. Mamy indywidualny tok nauczania. Wykładowcy są nam przychylni. Oby tak dalej.
- Lubię oglądać piłkę ręczną, siatkówkę. W ogóle duże imprezy. Jestem jednak takim kibicem telewizyjnym. Jeżeli ktoś chce mnie spotkać na stadionie, to zapraszam na Cichą.