- Wrocław stał się piłkarskim zaściankiem. Drużyny z małych miasteczek, a nawet wsi nie chcą rozgrywać tutaj meczów ze względu na stan naszych boisk - mówi Andrzej Padewski, prezes Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej i członek zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Padewski od kilku tygodni wciela się w rolę śledczego w sprawie lokalnych wrocławskich boisk. Głównie tych zdewastowanych, zarośniętych, zaniedbanych. Ich zdjęcia publikuje na Facebooku. W poniedziałek zorganizował debatę na ten temat w siedzibie związku. Uczestniczyli w niej m.in. działacze wrocławskich klubów piłkarskich, których w mieście jest aż 29, oraz przedstawiciele magistratu.
Podczas spotkania wyliczono, że jest co najmniej 28 boisk, które mogłyby służyć lokalnym klubom miejskim na różnym poziomie rozgrywek. Ale nie służą, bo są w opłakanym stanie. - Oddajemy do miasta listę zapomnianych boisk. Chcemy usłyszeć, do kogo należą grunty i czyjej są własności. Dzięki temu będzie można jaśniej określić swoje działania i rozporządzić, które kluby mogłyby przejąć zarządzanie danym obiektem - tłumaczy Padewski.
Prezes podkreśla, że przez zaniedbane boiska szybko pogarsza się również stan tych lepszych. Bo nie ma czasu na ich regenerację, a jednocześnie na murawie występuje wiele klubów. Przykładem może być m.in. murawa Oławki na Niskich Łąkach. Poza kilkoma grupami Polonii Wrocław trenują na niej też m.in. Bumerang Wrocław, Żak Wrocław i juniorzy Śląska.
Tomasz Malec, prezes Polonii Wrocław: - Kontuzje na tak zniszczonych płytach to norma. Sam mogę przytoczyć kilka poważnych urazów, których nasi zawodnicy nabawili się w ostatnim czasie. Tydzień temu jeden z naszych wychowanków z grup młodzieżowych skręcił kolano, inni poskręcali sobie kostki.
3 sierpnia komisja ligi Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej zamknęła dla rozgrywek piłkarskich boisko przy ul. Sztabowej we Wrocławiu. Dziury w murawie były tak wielkie, że zagrażały zdrowiu zawodników. - Dla odmiany obiekty sportowe w podwrocławskich miejscowościach są bardzo zadbane. Miasto powinno brać z nich przykład - podkreśla Padewski.
O tym, jak fatalna jest infrastruktura sportowa w stolicy Dolnego Śląska, świadczy chociażby przykład najstarszego klubu Wrocławia - Ślęzy, który od kilkunastu miesięcy pozostaje bez własnego stadionu, gdzie mógłby trenować i rozgrywać mecze. Ślęza występuje na obiektach Śląska przy Oporowskiej. Występuje tam m.in. dlatego, że ponad rok temu oddała Śląskowi swojego najlepszego piłkarza Pawła Zielińskiego.
Padewski: - Chcemy nie tylko poprawienia stanu boisk, ale też zwiększenia środków finansowania klubów sportowych. Jednym z pomysłów jest, aby dzielić pieniądze wedle klasy rozgrywkowej, w jakiej gra dany klub. Np. w przypadku czwartoligowych zespołów byłoby to dofinansowanie rzędu 40 tys. zł, w przypadku zespołów z okręgówki - 30 tys. zł, drużyn A-klasowych - 20 tys. zł, a B-klasowych - 10 tys. zł. Nie zapominajmy również o szkoleniu młodzieży.
Piotr Mazur, dyrektor biura sportu w magistracie, przewiduje, że sytuacja z finansowaniem pozostałych klubów sportowych może ulec zmianie po tym, jak miasto sprzeda swoje udziały w piłkarskim Śląsku.
- Wyobrażam sobie, że w sytuacji, w której Śląsk zostaje przejęty przez prywatny podmiot, miasto nie będzie musiało już tak bardzo wspierać finansowo klubu. Dzięki temu skorzystać mógłby na tym cały wrocławski sport. Pojawiłyby się nowe pieniądze do zagospodarowania - zapowiada Mazur.
Jednocześnie dyrektor biura sportu zapewnia, że nowe boiska we Wrocławiu powstaną: - Trwa rozstrzygnięcie przetargu na dwa sztuczne boiska do piłki nożnej na Niskich Łąkach. Chcemy też jak najszybciej wyremontować obiekt przy Sztabowej. Jednocześnie zachęcamy kluby do składania stosownych projektów - podkreśla.