Czesław Michniewicz z Pogoni Szczecin: Za krótko pracowałem w Jagiellonii

Fajne miasto, fajni ludzie, teraz piękny stadion, który zaczynali budować tam za mojej kadencji, ale kończyli niedawno - tak o Białymstoku mówi szkoleniowiec Pogoni Szczecin Czesław Michniewicz.

Michniewicz pracował w Jagiellonii jesienią 2011 r. Podjął pracę 22 lipca, na tydzień przed startem sezonu 2011/12. Jaga była już po niespodziewanej porażce w dwumeczu z Irtyszem Pawłodar (Kazachstan). W tych meczach trenerem był Michał Probierz, który po odpadnięciu w I rundzie rozgrywek Ligi Europy odszedł.

Za kadencji Michniewicza białostoczanie - przegrali w 1/16 Pucharu Polski z Ruchem Zdzieszowice, a w ekstraklasie odnieśli 6 zwycięstw, 7 porażek i 4 remisy. Po wygranej w Gdańsku stracił posadę. Zastąpił go Tomasz Hajto.

Rozmowa z trenerem Pogoni Szczecin

Jakub Lisowski: Pierwsze skojarzenie z Białymstokiem?

Czesław Michniewicz: Pozytywne. Niedaleko się urodziłem, niedaleko mieszkają moi dziadkowie. Przyjemnie będzie tam pojechać.

Ile osób przywita pana z uśmiechem i otwartymi ramionami, a ile będzie pod nosem szeptało "jak dobrze, że się go pozbyliśmy"?

- (śmiech) Trudno powiedzieć. Z perspektywy czasu pewnie każdy inaczej ocenia moją pracę w Jagiellonii.

A pan jak ocenia?

- Bardzo dobrze, ale jest "ale". Trafiłem tam tydzień przed ligą, gdy już nie mogłem mieć wpływu na transfery ani okres przygotowawczy. Zespół był też trochę rozbity po pucharowych porażkach, a przecież oczekiwania były dużo większe. Pamiętam, że na inaugurację sezonu zremisowaliśmy w Bielsku i później kłopotów przybyło. Odszedł Grzegorz Sandomierski, kontuzję szybko złapał Kuba Słowik i zostaliśmy z juniorami na bramce. Później wypadło paru innych piłkarzy z kontuzjami, m.in. Dawid Plizga zerwał więzadła krzyżowe. Drużyna zaczęła się sypać i po ostatnim meczu w Gdańsku, który wygraliśmy 1:0, prezes mi zakomunikował, że musimy się rozstać. Wtedy powiedziałem prezesowi to, co on dziś wie - nasza współpraca trwała za krótko.

Gdy wiosną obejmował pan Pogoń, powiedział pan, że jak kluby mają trudną sytuację, to dzwonią do pana. Tak było w Białymstoku?

- Na pewno ja nie byłem w trudnej sytuacji. Miałem za sobą dobrą pracę w Widzewie Łódź i rozmawiałem z tym klubem o nowej, trzyletniej umowie. Tyle że w trakcie negocjacji zmieniono warunki, więc pożegnałem się. W Jagiellonii docenili moją pracę, na początku dobrze się to wszystko układało, byliśmy nawet przez moment liderem ekstraklasy, ale jak się posypało, to szybko skończyła się ta współpraca. Coś w tym jednak jest, że jak człowiek ma kłopoty, to szuka doświadczonego specjalisty: lekarza, stomatologa, prawnika. Jak jest dobrze, to nawet uczeń może leczyć zęby.

Wydawało się, że Jagiellonia może wpaść tej jesieni w pewien sportowy dołek: strata dwóch zawodników: Patryka Tuszyńskiego i Niki Dzalamidze, porażka u siebie z Zagłębiem Lubin. Weekendowa wygrana w Zabrzu pokazuje jednak, że szybko kryzys zażegnano.

- Bardzo szybko, ale w tym zespole jest duży potencjał. Przede wszystkim jest wciąż ten sam trener, jest zachowany szkielet w środku boiska, bo jest Rafał Grzyb, Maciej Gajos, doszedł doświadczony Piotr Grzelczak, który potrafi zdobyć świetne bramki, a z Piasta przyszedł Konstantin Vassiljew, który imponuje swoimi asystami. Jest tam wiele utalentowanej młodzieży i kto myślał, że po odejściu Patryka Tuszyńskiego i Niki Dzalamidze nie będzie Jagiellonii, ten był w błędzie. Uważam, że to my będziemy mieli większe problemy. Wypadł nam Patryk Małecki, Takafumi Akahoshi nie jest gotowy na 90 minut, więc nie chciałbym grać dogrywki.

Zagra Rafał Murawski?

- Trudno mi powiedzieć. Rafał ma problemy z mięśniami brzucha, nie trenuje na 100 procent i mecz w środku tygodnia to dla niego kłopot. Zadecydujemy w dniu meczu. Jak się będzie czuł bardzo dobrze, to zagra.

Pogoń jedzie tam po "zwycięstwo za wszelką cenę" czy tylko po "zwycięstwo"?

- Ja zawsze chcę za wszelką cenę wygrywać, ale nie tak, jak to mogło się stać w ostatnią sobotę. Będziemy starali się zagrać bardzo dobre spotkanie i awansować do kolejnej rundy. Jedziemy kawał drogi, klub poszedł nam na rękę i do Warszawy polecimy, a ze stolicy do Białegostoku autokarem. Powrót - tak samo. To obciąża finanse klubu, więc nie możemy sobie pozwolić na wystawianie rezerw. Zresztą nie chcemy tego robić, to poważne rozgrywki i chcemy je poważnie potraktować. Faworytem nie jesteśmy, bo przecież to oni kończyli poprzedni sezon wyżej od nas, zebrali trochę doświadczenia w Lidze Europy, ale to o niczym nie świadczy, bo my wiemy, że możemy powalczyć z każdym.

Po poniedziałkowym treningu nie ćwiczyliście rzutów karnych.

- Były w planie, bo znów mieliśmy przeprowadzić konkurs na "żółtą koszulkę" i trzech pierwszych, którzy by spudłowali - miało się do niej dopisać. Ale zajęcia się nam przedłużyły, część chłopaków zaczęła znosić sprzęt i schodzić do szatni, więc taki trening pewnie przełożymy na wtorek. Karne to też pewna umiejętność, to związany z tym strzałem stres, więc to też trzeba przećwiczyć.

Wiosną wręczył pan prezent Michałowi Probierzowi w Szczecinie. Trener Jagiellonii zadeklarował rewanż?

- Nie, nie ma okazji. Z Michałem mam fajne relacje, ale w środę nie może liczyć ode mnie na żaden prezent, a już na pewno nie na taki, że wystawię juniorski skład, czy zespół, który nie będzie chciał walczyć. Wiem, że kibice Pogoni już mogą nas dopingować na wyjazdach i do Białegostoku się wybierają. Tym bardziej będzie dla kogo grać. Zagramy dobry mecz, bo musimy mieć szacunek dla siebie, naszych kibiców, działaczy, miasta. Faworytem nie jesteśmy, bo Jagiellonia to nie "ogórasy" i trzeba z nimi dobrze zagrać, by ostatecznie wygrać.

Rozmawiał Jakub Lisowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.