GKS Katowice - Zagłębie Sosnowiec. Kibice długo czekali, ale to nie powinno się zdarzyć [WYWIAD]

- GKS też był zmobilizowany. Po prostu im nie wyszło. Zdecydowały bowiem umiejętności. A te były wyższe po naszej stronie. Pokazał to nie tylko wynik, gol, ale przede wszystkim przebieg spotkania. To prestiżowe zwycięstwo i ważne punkty w pierwszoligowej tabeli - mówi Szymon Gąsiński, bramkarz Zagłębie Sosnowiec.

Kulisy sportowych wydarzeń na Śląsku. Dołącz do nas na Facebooku >>

Po 30 latach przerwy Zagłębie znowu wygrało przy Bukowej. Sosnowiczanie zasłużyli na zwycięstwo, a jedynego gola zdobył po uderzeniu głową Konrad Budek.

Wojciech Todur: Po meczu z Wisłą Płock (0:1) - waszym inauguracyjnym spotkaniu w pierwszej lidze - prezes Zagłębia Marcin Jaroszewski stwierdził, że zaczęliście zbyt bojaźliwie. No Bukowej nie popełniliście już tego błędu.

Szymon Gąsiński: - To fakt. Na Bukowej postanowiliśmy grać normalnie. To, co potrafimy. Uważam, że już w meczu z Wisłą byliśmy lepszą drużyną. W Katowicach też wyszliśmy na boisko z takim przekonaniem i jak widać mieliśmy rację.

W waszej wygranej rzeczywiście trudno dopatrywać się przypadku.

- Graliśmy mądrze. Spokojnie budowaliśmy akcje od obrony. Pewnie, gdybyśmy dołożyli drugiego gola, to grałoby nam się spokojnie. No, ale przecież nie ma co narzekać. Już tak gra, to nasze Zagłębia. GKS nie miał za wiele okazji pod naszą bramką.

Na początku drugiej połowy zaczęliście grać zbyt blisko własnej bramki. Nie obawiał się pan wtedy o losy spotkania?

- Pomyślałem, że do pełni szczęście jeszcze bardzo daleko. Graliśmy zbyt wolno. Mogła nas zgubić ta pewność siebie. Momentami wkradło się też zbyt wiele nonszalancji. Walka na szczęście była do końca.

W sytuacjach, w których musiał pan pomóc drużynie, spisywał się pan bardzo pewnie.

- Dobrze się czułem. Zresztą podobnie było tydzień temu w meczu z Wisłą Płock. Myślę, że pomogłem drużynie.

A ta sytuacja, gdy Grzegorz Goncerz trafił w słupek? Nie zdążył pan zareagować.

Nie ruszyłem. Myślę, że nie miałem szans, żeby sięgnąć piłkę. Gdyby jednak leciała w światło bramki, pół metra bliżej mnie, to na pewno bym pofrunął. To był taki moment, gdy GKS chciał nas ukąsić. Wyprowadził trzy kolejne groźne akcje.

A jak pan ocenia to, co działo się na trybunach?

- Widać było, że kibice bardzo się wyczekali na takie spotkanie. Można było się spodziewać, że na trybunach będzie gorąco.

Tego, że sędzia przerwie mecz też?

- Tego akurat nie pochwalam. To nie powinno się zdarzyć. My jednak mieliśmy swój plan i nie wytrąciło nas to z równowagi.

Piłkarze obu drużyn mówili o wielkiej mobilizacji, ale te słowa potraktowali poważnie tylko gracze Zagłębia.

- No nie wiem. GKS też był zmobilizowany. Po prostu im nie wyszło. Zdecydowały bowiem umiejętności. A te były wyższe po naszej stronie. Pokazał to nie tylko wynik, gol, ale przede wszystkim przebieg spotkania. To prestiżowe zwycięstwo i ważne punkty w pierwszoligowej tabeli.

A jak pan sobie radził z upałem. Nie przeszkadzał?

Nie narzekam zbyt często, ale tym razem było naprawdę ciężko. Spłynąłem już w trakcie rozgrzewki. Ktoś może powiedzieć, że bramkarz to tyle nie biega, więc aż tak bardzo się nie zmęczy. Bzdura. Bramkarz też musi zachować świeżość. Także, a może przede wszystkim umysłu. Szacunek dla nas, że to wytrzymaliśmy. Jestem zdechły...

Na początku drugiej połowy słońce było nisko nad stadionem i świeciło panu prosto w oczy. To utrudniało pracę?

Przed meczem poprosiłem Sebastiana Dudka [kapitana drużyny - przyp.red.], żeby na pierwszą część meczu wybrał połowę bliżej sektora naszych kibiców. Liczyłem, że potem słońce schowa się za drzewa i po drugiej stronie boiska będzie broniło się łatwiej. Nie do końca tak było i przez pierwszy kwadrans drugiej połowy było ciężko.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.