Nikt nie zawinił, a piłkarza powiesili. Dlaczego Ariel Wawszczyk nie trafił do Cracovii?

Ariel Wawszczyk miał grać w Cracovii, ale wrócił do II ligi. Powód? Pieniądze. Krakowianie mieli zapłacić albo 2,4 tys. zł, albo... nawet pół miliona złotych. Kluby, skonfliktowane, zerwały negocjacje.

Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas

10 lipca. - Będzie naszym zawodnikiem - mówi Jacek Zieliński, trener Cracovii.

24 lipca. - Błękitni odlecieli i chcą za niego 400 tys. zł - twierdzi prezes Janusz Filipiak.

Co się stało przez dwa tygodnie? Kluby Cracovia i Błękitni Stargard Szczeciński najpierw próbowały negocjować, a później nawzajem postawiły się pod ścianą. Najbardziej stracił Wawszczyk, któremu umknęła szansa gry w ekstraklasie.

W czerwcu zawodnik pojechał z krakowianami na obóz, a trener Jacek Zieliński widział go w kadrze. Pojawiły się jednak problemy z jego pozyskaniem. - Cracovia chciała, żebyśmy podpisali umowę transferu definitywnego. Nie mogliśmy jednak tego zrobić, bo Ariel jest wolnym zawodnikiem - mówi Zbigniew Niemiec, prezes klubu.

- Tak, zaproponowaliśmy transfer definitywny, bo nie wiedzieliśmy do końca, jakie są relacje na linii klub - zawodnik. To było na samym początku negocjacji - odpowiada Tomasz Bałdys, pracownik działu sportowego Cracovii.

Szukanie kruczka?

Mimo że Wawszczyk nie miał kontraktu, Błękitnym wciąż miały należeć się pieniądze - tzw. ekwiwalent za wyszkolenie. Ten, zgodnie z tabelą przygotowaną przez PZPN, powinien wynosić ponad pół miliona złotych. Nikt tyle za drugoligowego zawodnika nie zamierzał jednak płacić, więc strony zaczęły rozmowy. Nie należały one do łatwych, ale w końcu udało się wypracować kompromis. - Zaproponowaliśmy 60 tys. zł plus 5 proc. od następnego transferu i te warunki były uzgodnione - zapewnia Bałdys.

Później jednak stosunki między stronami mocno się ochłodziły. - Dowiedzieliśmy się bowiem, że Cracovia w PZPN-ie szuka przepisu, by za Ariela nie zapłacić nic. Chcieliśmy negocjować, a oni szukali kruczka. Mało partnerskie zachowanie - uważa Jarosław Hajduk, wiceprezes drugoligowca.

Bałdys: - Mieliśmy uzgodnione warunki, ale sprawa się przeciągała. Nagle Błękitni zażądali całego ekwiwalentu. Gdy zobaczyliśmy, co się dzieje, zaczęliśmy się temu dokładniej przyglądać.

15 lipca Cracovia wysłała do PZPN-u pismo z prośbą o interpretację, czy Błękitnym należy się ekwiwalent. Sześć dni później związek odpisał, że nie, ponieważ drugoligowiec przed 23. rokiem życia nie złożył Wawszczykowi propozycji przedłużenia umowy, co jest warunkiem otrzymania pieniędzy za wyszkolenie. To oznaczało, że Cracovia może ściągnąć zawodnika za tzw. opłatę ryczałtową, czyli 2,4 tys. zł.

Obawa przed komplikacjami

Mimo to krakowianie cały czas negocjowali z Błękitnymi, gdyż obawiali się odmiennej interpretacji niż ta, którą uzyskali z PZPN-u. Sprawą zajmowałaby się bowiem inna komisja. W tej sytuacji Cracovia ponowiła propozycję - 60 tys. plus 5 proc. od następnego transferu.

Hajduk: - Zwołaliśmy w trybie pilnym posiedzenie zarządu. Podjęliśmy uchwałę, że oczekujemy połowy należnego nam ekwiwalentu za Ariela. Nie należy się nam? Gdyby tak było, to już grałby w Cracovii.

Bałdys: - W ostateczności, kiedy wszystko było dogadane z prezesem Hajdukiem, tj. przesłaliśmy nową treść porozumienia o ekwiwalencie i zgodziliśmy się na inną datę płatności, dostaliśmy odpowiedź, że oczekują od nas 50 proc. ekwiwalentu. To totalne przepłacenie. Nikt rozsądny by na to nie poszedł, tym bardziej w sytuacji, gdy naszym zdaniem przepisy stanowią, że Błękitnym pieniądze się nie należą.

Okazuje się jednak, że Cracovia obawiała się ewentualnych komplikacji. - Jeśli ściągnęłaby Wawszczyka za kilka tysięcy złotych, to Błękitni na pewno zgłosiliby sprawę do federacji. Po miesiącach mogłoby się okazać, że drugoligowcowi jednak należy się pełny ekwiwalent, czyli ponad pół miliona złotych brutto - mówi osoba znająca sprawę.

24 lipca wszystko się wyjaśniło - Wawszczyk podpisał nowy kontrakt z Błękitnymi i w Cracovii nie zagra.

Więcej o:
Copyright © Agora SA